Название: Czas Wagi
Автор: Aleksander Sowa
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Классические детективы
isbn: 978-83-66503-31-1
isbn:
Kosar macha ręką i ostentacyjnie kręci głową.
– Już jeden był taki – odpowiada Barabatow, częstując się papierosem. – I Żydzi najpierw go osądzili, a potem wpierdol spuścili. Na koniec na Golgotę wywlekli i gwoździami do krzyża przybili.
– Nie wiadomo, czy to polega na prawdzie.
– Ale wiadomo, że jakby ten tak zwany Chrystus nie próbował nikogo zbawić, to pewnie by dalej w Kanie Galilejskiej wino popijał.
– Jest pan antysemitą?
– Gliniarzem jestem. Od stu lat. I wiem, co mówię.
– To pewnie pan jeszcze Mojżesza pamięta?
– Mojżesza nie, ale takiego jednego, co jest cholernie pyskaty, owszem. I dobre fajki pali.
– To plotki. Marlboro są lepsze.
– To czemu palisz camele?
– Mam taką zasadę.
– I tak ci to nie pomoże. Marysia was zawali robotą, aż się w pieluchy posracie i po gaciach wam pocieknie.
– Nie boję się pracy.
– I ja tak samo – dodaje Kosarewicz.
– Uhm, to się okaże, ale młodzi jesteście. Możecie zapierdalać. Mnie to pasuje, wolę przewracać papierki. Byleby ich nie było za dużo.
– To gdzie mamy jechać?
– No, Stompor, już mi się podobasz. Ktoś musi zarobić na moją emeryturę.
– Byleby nie rentę.
– Jesteś bardziej pyskaty, niż przypuszczałem.
– Dopiero się rozkręcam.
– Daleko z tym nie zajdziesz.
– To się okaże. Co trzeba zrobić?
– Ty gnojku. – Barabasz szczerzy zęby. – Boisz się, żeby Marysia się nam do dupy nie dobrała?
– I tak się dobierze.
– No to się lepiej pilnujcie. Bo teraz coraz gorzej będzie. Widać, że zmiany idą. Tym na górze się ogień pod dupą zapalił. Coś się ruszyło w sprawie Wagniewskiej. Skoro nawet takich pampersów jak was do kryminalnych przydzielili, to znaczy, że parcie jest niemiłosierne. Zresztą to widać na pyszczku naszej pani.
– No, nic nowego. – Emil kiwa głową.
– Tylko tyle powiesz?
– A co mam powiedzieć?
– Nicponiu cholerny! Nie obrazisz się na starego pierdołę za tego pampersa?
– A w dupie to mam! Gorszych nudziarzy w życiu spotkałem.
– Gorszych, mówisz?
– Pan przy nich to leszczyk.
– Uhm, leszczyk – potwierdza Barabasz. – To zapamiętaj, że pan aspirant to Ryszard. Bądź tak dobry i skończ już z tym panowaniem. Trzecia Rzesza miała dziesięć wieków panować i co z tego wyszło?
– Norymberga.
– Właśnie. Norymberga.
– Tak jest, panie Ryszardzie.
– I nie mów mi po imieniu. Nie lubię, jak ktoś służbowo używa mojego prywatnego imienia.
– To jak mamy mówić? – dopytuje Kosar.
– Barabasz. A teraz idźcie do lisiej nory.
– Gdzie?
– Dawno nikogo nie niańczyłem. – Barabasz spogląda na Kosarewicza, po czym wzdycha. – I tak tam idę. Też muszę się przenieść. – Wskazuje Kosarewiczowi pudło z dokumentami, a Emilowi maszynę do pisania.
Kosar chwyta pudło, a Emil maszynę. Barabasz w kilku zdaniach wyjaśnia, co mają zrobić. Potem w równie prostych, rzeczowych zdaniach dodaje, jak to udokumentować. Stary glina nie mówi słowa za dużo, ale też ani jednego zdania za mało.
23
Czułam ból, mdłości, byłam głodna i nie wypróżniałam się od kilkunastu godzin. Chciałam sikać. Gdyby nie taśma klejąca, pewnie bym nawet krzyczała. Zdałam sobie sprawę z tego, że krzyku i tak nikt nie usłyszy, a ich może tylko rozwścieczyć. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, ile można wytrzymać bez toalety. Ile? Godzinę, pięć godzin? Jest taki moment, że każdy staje się równy wobec potrzeb fizjologicznych. Nie wytrzymałam. Najdziwniejsze, że czułam wstyd przed tym, że oni to odkryją. Może porwania dobrze wyglądają w filmach, ale na ekranie mocz i gówno nie śmierdzą. Potem już było mi wszystko jedno. To nie smród jest najbardziej uciążliwy, ale zimno po tym, jak wystygnie to, co nosimy w sobie. Teraz na ustach i oczach nie mam już taśmy. Jestem czysta. Mam nowe, ciepłe ubrania. I wolne nadgarstki. Ból nosa mija, żebra wciąż bolą. Tak, zgwałcili mnie. To prawda. Zgwałcili nie raz. Umyli, nakarmili, a potem gwałcili. Mam nadzieję, że ten koszmar kiedyś się skończy. Nie wiem, jak długo tu jestem, bo kiedy mnie tu przywieźli, byłam odurzona. Nie pamiętam niczego. Gdzie jestem? Co ze mną zrobią? Kim są? Jak wyglądają ich twarze? Co robią mój brat i tatuś? Pytania prześladują mnie nieustannie. Odpowiedzi nie ma.
24
Zuben spojrzał na Barabatowa. Łysy dochodzeniowiec stał ze zmarszczonym czołem. Porucznik, szczupły, nie wyższy niż metr siedemdziesiąt, a jednak prosty jak struna, z wciąż czarnymi włosami mimo pięćdziesiątki, przy zwalistej sylwetce Barabatowa wyglądał jak gimnazjalista.
– Chujowo, co? – zaczął Zuben.
– Nie. Jest wspaniale. Wręcz pięknie.
– Kto by się spodziewał?
– Wiedziałem o tym – odparł Barabatow. – Jak komuna się rypła, stało się jasne, że będzie gorzej. I jest. Trzeba było uciekać z firmy, jak się tylko zaczął ten syf.
– Syf był od zawsze.
– Teraz jest większy – rzucił Barabatow i podsunął papierosy.
Obaj gliniarze patrzą na bańki powietrza w kałużach pod platanami na podwórku od strony Międzyborskiej i Zbaraskiej.
– Czas takich jak my się kończy. Trzeba umierać.
– Teoretycznie możemy odejść – zauważył Barabatow.
– Nie mogę, dopóki córa nie skończy studiów.
– W Gdańsku?
СКАЧАТЬ