Czas Wagi. Aleksander Sowa
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czas Wagi - Aleksander Sowa страница 18

Название: Czas Wagi

Автор: Aleksander Sowa

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Классические детективы

Серия:

isbn: 978-83-66503-31-1

isbn:

СКАЧАТЬ – odpowiada aspirant – nie oddał honoru, kiedy…

      – Pytam, kto to widział.

      Mientkiewicz widocznie uświadamia sobie beznadziejność położenia, bo spuszcza wzrok i przestępuje z nogi na nogę.

      – Ten policjant nie oddał honoru – wyjaśnia ciszej. – A jestem starszym stopniem… I palił…

      – Już to ustalaliśmy.

      – …wyroby tytoniowe…

      – Wystarczy.

      – …w nakryciu głowy.

      Emil wzdycha i wyciąga camele. Przez kilka sekund cała trójka milczy. Emil spogląda na Kosara.

      – Uważam, że taki stan rzeczy jest niezgodny z regulaminem. I moim obowiązkiem…

      – Twoim obowiązkiem – cedzi Emil – jest zachowywać się jak człowiek.

      – Tyle że…

      – Masz przed sobą policjanta, a nie bandytę.

      – Tak, ale…

      – Twoje zachowanie drastycznie odbiega od tego, jak zachowuje się nie tylko umundurowany policjant, ale w ogóle każdy kulturalny człowiek.

      – Po raz kolejny proszę o podanie…

      – Czyli nie rozumiesz. Tego właśnie się obawiałem. – Emil zbliża twarz do Mientkiewicza na dziesięć centymetrów. – Nie oddał honoru? – pyta, patrząc w oczy aspiranta. – I palił?

      – Bez czapki.

      – Czapkę noszą dzieci w przedszkolu – rozlega się niemal szept. – Bez nakrycia głowy.

      Stompor nie wyróżnia się fizycznie. Sprawia wrażenie szczupłego, co nie znaczy, że jest chudy. Ten średniego wzrostu policjant wygląda na przeciętnego, sprawnego fizycznie trzydziestolatka. Zbliżywszy się do Mietkiewicza, przewyższa adwersarza jednak niemal o głowę.

      – Kosar, tak było?

      – Nie.

      – To kłamstwo!

      – Osobiście widziałem, że to ty zachowujesz się jak bydlak!

      Mientkiewicz otwiera usta, po czym zamyka je i nie odpowiada. Zdejmuje czapkę, odsłaniając łysą niczym kolano głowę, i przeciera skroplony na skórze pot.

      – Kosar? Miałeś nakrycie głowy na miejscu?

      – Nie.

      – A gdzie?

      – W ręce.

      – Prawej?

      – Nie, w lewej – mówi Kosar.

      – Dlaczego?

      – Poprawiałem ją, bo mnie pije.

      – Czy teraz rozumiesz? – zwraca się Emil do Mientkiewicza i spogląda w jego blade oczy. – Nie oddał ci honoru, bo nie mógł. Miał zajęte ręce. Kosar? – rzuca, wciąż patrząc na Mientkiewicza.

      – Melduje się.

      – Oddałeś honor?

      – Melduję, że nie.

      – Z jakiego powodu?

      – Miałem czapkę w ręce.

      – Co miałeś?

      – Nakrycie głowy, które chciałem poprawić. Nie oddałem, ponieważ nie mogłem.

      – To kłamstwo!

      Emil cofa się i mruży oczy. Patrząc bez cienia uśmiechu na Mientkiewicza, wkłada niezapalonego camela w usta. Następnie, nadal w milczeniu, kieruje paczkę z papierosami w stronę Kosarewicza.

      – Dziękuję – rzuca Kosar. – Nie palę.

      – Nie?

      – Nigdy nie paliłem. Każdy to wie.

      – Mientkiewicz widać nie – mruczy Emil, wskazując camelem aspiranta.

      Myśli, że zawsze gdzieś znajdzie się taki Mientkiewicz. Podobni temu durniowi osobnicy, zwykle niedowartościowani nieudacznicy i niepewni własnej wartości zakompleksieni maminsynkowie dzięki uhierarchizowanej organizacji policji mogą kosztem innych leczyć kompleksy.

      – Teraz chodzi o to, Mientkiewicz, żebyś się zastanowił. Czy dokładnie zrozumiałeś to, co powiedziałem?

      – Tak jest.

      – Żegnam. A… i byłym zapomniał. Starszy sierżant Stompor – mówi Emil, kiwa głową i wydmuchuje dym w stronę Mientkiewicza.

      Aspirant nasuwa czapkę na oczy, obraca się i rusza szybkim krokiem w stronę komendy.

      19

      Stefańska spojrzała przez okno gabinetu, który do niedawna zajmował Kraus. Odwołany w nadzwyczajnym trybie komendant nie zdążył nawet zabrać wszystkich drobiazgów.

      – Mientkiewicz?

      – Melduję się.

      – I co? – zapytała, spoglądając na wóz transmisyjny telewizji.

      – Pyta pani o policjantów?

      – No przecież nie o dziennikarzy. Gotowi?

      – Uprzejmie melduję, że czekają.

      – A zatem… – Kiwnęła głową i ruszyła do drzwi, które asystent usłużnie otworzył.

      Od ścian korytarza komendy na Grenadierów odbił się stukot obcasów. Pół minuty później kobieta weszła na salę odpraw. W ułamku sekundy gwar ucichł. Stojący naprzeciw drzwi zastępca Krausa wyprostował się, przyjmując postawę zasadniczą.

      – Panowie oficerowie! – powiedział donośnie. – Pani inspektor, nadkomisarz Tarczorzewski melduje Komendę Rejonową Policji Warszawa Siedem gotową do odprawy.

      – Dajcie „spocznij”.

      – Co to ma być? – szepnął Kosar. – Baba?

      – Nie, kobieta – odparł Emil, obserwując chudą i nieproporcjonalną, mało kobiecą oficer, raźnym krokiem idącą na podest pod tablicą. – Nasza nowa pani komendant.

      – Witam wszystkich. Jestem podinspektor Maria Stefańska.

      Kobieta ma w sobie coś odpychającego, jakby damski pierwiastek ukryła głęboko i przeobraziła СКАЧАТЬ