Władcy czasu. Eva Garcia Saenz de Urturi
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Władcy czasu - Eva Garcia Saenz de Urturi страница 7

Название: Władcy czasu

Автор: Eva Garcia Saenz de Urturi

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Исторические детективы

Серия: Trylogia Białego Miasta

isbn: 978-83-287-1332-1

isbn:

СКАЧАТЬ Przysięgnij.

      – Przysięgam.

      – Na Lur.

      Westchnąłem.

      – Na Lur. Ale nie chcę, żebyś mi towarzyszył, zawsze stajesz po stronie Nagorna.

      – Nie będę ci towarzyszyć, Diago. Wiem, że nigdy nie złamiesz danego słowa, ale nie każ mi wybierać między Nagornem a tobą. On ocalił mnie na duńskich ziemiach, u jego boku stałem się mężczyzną. Wiesz, że jemu właśnie zawdzięczam to, kim teraz jestem.

      Swarliwym najemnikiem, na którym nie można polegać, pomyślałem, ale nie powiedziałem tego na głos. Nie chciałem wracać do starych kłótni.

      Skierowałem swe kroki ulicą Tenderías, do domu tego, który miał być moim teściem, poczciwego hrabiego de Maestu.

      – Idź z nim, Alix – dobiegł mnie głos Lyry. – Nie pozwól, żeby Diago zrobił jakieś głupstwo. Ja zamknę Munia w klatce.

      Usłyszałem za sobą lekkie kroki.

      – Nie potrzebuję niańki. Wracajcie do swoich spraw – powiedziałem, spoglądając na nią kątem oka.

      Włożyła na głowę jedną z wierzchnich spódnic i zawiązała ją jak chustę, żeby zasłonić włosy.

      – Pod nieobecność mojej pani Lyry służę Gunnarrowi, senior. Ale wasza miłość jesteście panem mojego grodu, więc pod nieobecność Gunnarra służę wam. – Pokazała mi toporek ukryty pod mantylą. – Jeśli będziesz, wasza miłość, chciał ścinać głowy, postaram się, żebyś nie stracił swojej.

      Dość miałem kłótni i byłem zmęczony podróżą z Dolnej Nawarry, pozwoliłem więc, by moja obrończyni poszła za mną ciemną brukowaną ulicą.

      Tylko z okien domu hrabiego de Maestu sączył się ciepły blask świec, sąsiednie budynki spowijał mrok.

      Przy wrotach stał jeden ze sług hrabiego. Musiał oprzeć się o drzwi, bo był zalany w pestkę.

      – Kto idzie? – zapytał z niejakim trudem.

      – Wasz senior, hrabia Vela. – Dość już miałem tego ciągłego tłumaczenia się, kim jestem.

      – Hrabia Vela jest teraz na górze i całkiem przyjemnie spędza czas – oświadczył z bezczelnością, którą Bóg obdarza pijaków.

      Podniosłem łokieć i przyparłem mu głowę do drzwi. Przycisnąłem trochę, akurat tyle, żeby go przekonać, że nie żartuję.

      – Jam Diago Vela, Remiro, a nie poznajesz mnie, bo tak się urżnąłeś, że nie powinieneś pełnić warty przed drzwiami. Pozwól mi przejść, bo inaczej opowiem twojemu panu, że lubisz podkradać mu wino z Riojy – syknąłem wściekły.

      Mężczyzna z trudem nabrał powietrza i chyba w końcu mnie rozpoznał.

      – Panie, to naprawdę wy. Proszę, wejdźcie. Tęskniliśmy tu bardzo za waszą miłością.

      – Gdzie są? – odburknąłem wściekły, że wszyscy zamykają przede mną drzwi.

      – W alkowie.

      Moja giermka szła za mną z zafrasowaną miną. Wspiąłem się po starych drewnianych trzeszczących niemiłosiernie schodach. Dotarłem do alkowy, byłem w niej już wcześniej. Jakiś tuzin zgromadzonych zasłaniał mi widok na to, co działo się pod baldachimem.

      Zacząłem się rozpychać łokciami. Niektórzy mnie rozpoznali, inni chyba wzięli za ducha. Zobaczyłem strach w ich oczach, niejeden się przeżegnał. Nic mnie to nie obchodziło, chciałem tylko dostrzec, co dzieje się w łożu.

      Mój brat Nagorno kopulował z kimś i nie przeszkadzało mu wcale, że jest obserwowany. Święta Matka Kościół potępiała wszystkie cielesne zbliżenia, kiedy mężczyzna nie był na kobiecie, nie zezwalała też na nagość w łożu, ale on zdjął kaftan. Widziałem jego plecy, błyszczące i opalone, i tysiąc wojennych blizn.

      Z dwóch boków wystawały białe uda. Ona była w gieźle, ale wyraz jej twarzy i jęki świadczyły, że mój brat sprawiał jej rozkosz.

      Od dwóch lat nie widziałem tego umiłowanego oblicza, włosów równie czarnych jak moje, złotych oczu i bladych ust. Onneca czerpała przyjemność z aktu, który w oczach świadków powinien raczej przerażać zbolałą białogłowę.

      Na Boga, Onneco! Jeśli zmusili cię, żebyś robiła to przy ludziach, postaraj się lepiej udawać dziewicę, pomyślałem.

      Nikt z obserwatorów nie komentował tych jęków, dopóki mój brat nie skończył. Odsunął się od niej, bez wstydu pokazując swoje umięśnione ciało naszym ziomkom. Tuzin głów pochylił się nad łożem, żeby zobaczyć efekt próby. Trzy wybrane matrony sprawdziły pościel. Była na niej plama krwi, której oczekiwał jej ojciec.

      Odetchnąłem z ulgą, na chwilę zapomniałem o sprycie Onneki.

      Nie zaniedbałaby wszak tak ważnego szczegółu.

      Oboje znaliśmy sposób na udawanie dziewictwa, które ona już straciła. Zwykle niewiasty wsuwały sobie do środka wnętrzności kury, by zostawiły ślady krwi na członku męża. Śmialiśmy się z tego w moim łożu kilka lat temu, planując nasze zaślubiny i zastanawiając się, czy jej ojciec zażąda próby dziewictwa.

      Teraz ona mnie chyba nie poznawała, zbyt zajęta udawaniem dumnej pani i tym, by nie pokazać zbyt wiele naszym wasalom, ale mój brat, owszem, mnie zauważył. Było to mgnienie oka, skrzyżowaliśmy spojrzenia, a on zacisnął usta i uśmiechnął się lekko, chyba zadowolony.

      Dłoń sama sięgnęła po sztylet, który miałem pod płaszczem. To nie ja, to moja wściekłość ją wiodła. Inna, mniejsza dłoń, nie pozwoliła mi dobyć broni.

      – Hrabia de Maestu, mi senior – ostrzegła mnie towarzyszka.

      Furtado de Maestu wciąż był potężnie zbudowany, ale tamtej nocy wydał mi się trochę znużony życiem: jego dawniej lśniące włosy dziś pełne były siwych pasm, na twarzy malował się grymas. Tak czy owak, ciągle dbał o ubiór, nieważne, czy wydawał córkę za mąż, czy nie. Znać było, że zbił fortunę jako kupiec bławatny, sprzedając swoje tkaniny w Kastylii. Dzięki Maestu cech tkaczy stał się najliczniejszym gremium w Nowej Victorii. Zaułek San Miguel zamknięto i włączono do Villa de Suso, kiedy dekadę temu król Sancho Mądry nadał nam przywileje. Na papierze dwie dzielnice stanowiły jeden gród: Victorię, ważne miejsce, gdyż strzegła granic i wejścia do królestwa. Ale mury i trzy bramy dzieliły więcej niż tylko ulice i zaułki.

      – Jak to możliwe, mój drogi Diago? Wy żyjecie! – szepnął i rozejrzał się uważnie wokół.

      – Nigdy nie było inaczej – odparłem urażony. – Jesteście mi dłużni kilka wyjaśnień, drogi przyjacielu. Żegnaliśmy się, obiecując sobie przyszłe zaślubiny. A kim teraz jestem? Bratem męża waszej córki?

      Dał gestem do zrozumienia, abym СКАЧАТЬ