Zima czarownicy. Katherine Arden
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zima czarownicy - Katherine Arden страница 3

Название: Zima czarownicy

Автор: Katherine Arden

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия: Trylogia Zimowej Nocy

isbn: 978-83-287-1349-9

isbn:

СКАЧАТЬ a na jego nadgarstki opadają cugle.

      – Widziałem je już. – Oczy Dymitra pałały. Złoto było bardzo mile widziane przez księcia, którego fundusze uszczuplili bandyci i ogień.

      – Kasjan Lutowicz założył je wczoraj swojej klaczy – powiedział Sasza, niechętnie przypominając sobie tamten dzień. Spojrzał z odrazą na kolczaste wędzidło. – Nie winiłbym jej, gdyby zrzuciła tak brutalnego jeźdźca.

      – Cóż, uznam to za łup wojenny – oznajmił Dymitr. – Szkoda, że ta piękna klaczka zniknęła. Przeklęci złodzieje koni z tych Tatarów. Gorący posiłek i wino dla was wszystkich, doskonale się spisaliście. – Jego ludzie odpowiedzieli radosnymi okrzykami. Dymitr oddał ogłowie zarządcy. – Oczyść je – polecił. – I pokaż mojej żonie. Może poprawi jej humor. A potem zamknij to złoto w bezpiecznym miejscu.

      – Czy to nie dziwne – zaczął Sasza nieufnie, kiedy zarządca, skłoniwszy z szacunkiem głowę, odszedł ze złotym ogłowiem – że to złoto leżało w płonącej stajni, a jednak nie doznało żadnego uszczerbku?

      – Nie. – Dymitr zgromił go wzrokiem. – Wcale nie dziwne. To kolejny cud po tamtej niespodziewanej śnieżycy, która nas uratowała. I każdemu, kto zapyta, tak właśnie odpowiedz. Bóg ocalił to złoto, bo wiedział, w jak wielkiej byliśmy potrzebie. – Różnica między niesamowitościami przydarzającymi się dobrym i złym jest równie niepewna jak plotka, i Dymitr dobrze o tym wiedział. – Złoto to złoto. A teraz, bracie… – umilkł nagle. Sasza znieruchomiał z przechyloną głową.

      – Co to za hałas?

      W mieście, za pałacowym murem, narastał nieokreślony pomruk: szum i huk, niczym woda rozbijająca się o skalisty brzeg. Dymitr zmarszczył czoło.

      – To brzmi jak…

      Krzyk wartownika nie pozwolił mu dokończyć.

      ***

      Nieco niżej na zboczu kremlowskiego wzgórza zmierzch zapadł wcześniej, a zimne i gęste cienie spowijały inny pałac, mniejszy i cichszy. Ogień właściwie go nie tknął, nie licząc drobnych śladów od zabłąkanych iskier.

      W całej Moskwie wrzało od plotek, szlochów, przekleństw, sporów i pytań, tutaj jednak panował kruchy spokój. Lampy były zapalone, służący zebrali, co tylko się dało, by pomóc w potrzebie tym, którzy ucierpieli w pożarze. Konie drzemały w stajni, z kominów piekarni, kuchni, browarni i samego pałacu unosiły się cienkie smużki dymu.

      Twórczynią tego spokoju była jedna kobieta. Siedziała w komnacie do robótek wyprostowana, nienaganna, uderzająco blada. Po obu stronach jej ust widniały głębokie bruzdy, oznaki napięcia, chociaż nie miała jeszcze trzydziestki. Cienie pod jej oczami były tak ciemne, jak te pod oczami Dymitra. Minionego wieczoru urodziła w łaźni trzecie dziecko – martwe. W tym samym czasie jej pierworodna córka została porwana i tej koszmarnej nocy omal nie zginęła.

      Mimo tych wszystkich przeżyć Olga Władimirowa nie chciała odpocząć. Zbyt dużo było do zrobienia. Gdy tak siedziała przy piecu, płynął do niej nieprzerwany strumień ludzi: zarządca i kucharka, cieśla, piekarz i praczka… Każde z nich odchodziło z jakimś zadaniem i paroma słowami podziękowania.

      Gdy w tej krzątaninie nastała chwilowa przerwa, Olga zgarbiła się na krześle i objęła rękami brzuch, w którym jeszcze niedawno było jej nienarodzone dziecko. Przed wieloma godzinami odprawiła pozostałe kobiety, spały teraz na wyższym piętrze teremu, odpoczywając po niedawnych wstrząsach, lecz jedna osoba wciąż przy niej trwała.

      – Powinnaś się położyć, Olu. W pałacu dadzą sobie radę bez ciebie. – Dziewczyna, która to mówiła, siedziała sztywna i czujna na ławie przy piecu. Tak jak dumna księżna sierpuchowska miała długie czarne włosy zaplecione w warkocze grube jak nadgarstki i rysy twarzy o trudnym do uchwycenia podobieństwie. Księżna była jednak delikatna, a dziewczyna wysoka, o długich palcach i wielkich wyrazistych oczach w grubo ciosanej twarzy.

      – Naprawdę powinnaś – podchwyciła inna kobieta, wchodząc do komnaty z chlebem i kapuśniakiem. Był wielki post, nie jadano więc tłustego mięsiwa. Nowo przybyła wyglądała na równie znużoną jak księżna i jej towarzyszka. Warkocz miała żółty, lekko przetykany siwizną, oczy duże, jasne i bystre. – Dom jest zabezpieczony na noc. Posilcie się. – Zaczęła energicznie nalewać zupę do misek. – A potem kładźcie do łóżek.

      – Dom jest bezpieczny – Olga była tak zmęczona, że mówiła bardzo wolno – ale co z miastem? Sądzisz, że Dymitr Iwanowicz albo jego nieszczęsna głupia żona rozsyłają służbę z chlebem, by nakarmić dzieci osierocone tej nocy?

      Dziewczyna siedząca na ławie pod piecem zbladła i wbiła zęby w dolną wargę.

      – Jestem pewna, że Dymitr Iwanowicz robi sprytne plany, by zemścić się na Tatarach, a ci, którzy ucierpieli w pożarze, będą musieli poczekać. Ale to jeszcze nie znaczy… – nie dokończyła, bo przerwał jej paniczny krzyk dobiegający z góry, a potem czyjeś szybkie kroki. Kobiety z identycznym wyrazem twarzy wbiły wzrok w drzwi. Co teraz?

      Do komnaty wpadła roztrzęsiona niania. Za nią przydreptały dwie zasapane dwórki.

      – Masza… Masza… zniknęła – wydyszała.

      Olga natychmiast poderwała się na nogi. Masza – Maria – była jej jedyną córką, tą, która została porwana z łóżka ubiegłej nocy.

      – Wezwijcie straże – rozkazała.

      Młodsza dziewczyna przechyliła głowę, jakby nasłuchując.

      – Nie – powiedziała. Wszystkie głowy w komnacie odwróciły się gwałtownie. Dwórki i niania wymieniły mroczne spojrzenia. – Ona wyszła na zewnątrz.

      – W takim razie… – zaczęła Olga, ale dziewczyna jej przerwała:

      – Wiem, gdzie jest. Pozwól, że po nią pójdę.

      Olga obrzuciła dziewczynę przeciągłym spojrzeniem, które tamta odwzajemniła bez mrugnięcia. Jeszcze poprzedniego dnia Olga powiedziałaby, że nigdy nie powierzyłaby swojej szalonej siostrze żadnego ze swoich dzieci.

      – Dokąd? – spytała tylko.

      – Do stajni.

      – Dobrze. Tylko, Wasiu, proszę przyprowadź Maszę, zanim lampy się zapalą. A jeśli jej tam nie będzie, natychmiast mnie zawiadom.

      Dziewczyna ze skruszoną miną kiwnęła głową i wstała z ławy. Dopiero kiedy zaczęła iść, okazało się, że pochyla się w jedną stronę. Miała złamane żebro.

      ***

      Wasilisa Pietrowna znalazła Maszę tam, gdzie spodziewała się ją znaleźć – zwiniętą w kłębek i śpiącą smacznie na słomie w stajennym boksie gniadego ogiera. Drzwi boksu były otwarte, chociaż ogier nie został uwiązany. Wasia weszła do środka, nie obudziła jednak dziewczynki. Oparła się o łopatkę wielkiego konia i przytuliła policzek do jego jedwabistej skóry.

      Gniadosz wykręcił głowę i zaczął zawzięcie obwąchiwać jej kieszenie. Wasia uśmiechnęła się, właściwie po raz pierwszy w ciągu tego СКАЧАТЬ