Название: Gdybyś mnie teraz zobaczył
Автор: Cecelia Ahern
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Поэзия
isbn: 978-83-287-1326-0
isbn:
Dzięki Bogu, tym razem na drodze nie było żadnego ruchu. Tak czy siak, byli już spóźnieni. Prośba Elizabeth najwyraźniej odbiła się od uszu Luke’a niczym groch od ściany, ponieważ mały odmówił wyjścia z domu, zanim Ivan nie skończy swoich płatków. Potem nalegał, żeby przesunąć siedzenie pasażera i wpuścić Ivana do tyłu.
Rzuciła wzrokiem na siostrzeńca. Siedział tuż obok niej, z zapiętym pasem i ręką za oknem, nucąc tę samą piosenkę, którą śpiewał przez cały weekend. Wyglądał na szczęśliwego. Elizabeth miała nadzieję, że wkrótce przestanie udawać, iż ma niewidzialnego przyjaciela, przynajmniej podczas pobytu u dziadka.
Widziała tatę czekającego na nich przy bramie. Znajomy widok. Znajoma czynność. Oczekiwanie. Miał na sobie te same brązowe spodnie, które Elizabeth pamiętała z dzieciństwa. Nogawki wetknął w ubłocone zielone kalosze, których nie zdejmował nawet w domu. Jego zielona bawełniana bluza była obszyta łatami z wyblakłego zielonego i błękitnego materiału. Na samym środku widniała dziura, spod której wyzierał zielony podkoszulek. Na głowie ojciec miał tweedową czapkę, a jego twarz pokrywał posiwiały zarost. Jego oczy były szare i nieco szalone, a gęste brwi przykrywały niemal całkowicie powieki. W twarzy Brendana królował nos, z ogromnymi nozdrzami pełnymi szarych włosów. Jego twarz poznaczona była głębokimi zmarszczkami, dłonie wydawały się wielkie niczym szufle, ramiona zaś szerokie jak Dolina Dunloe[2]. Całe domostwo przy nim wydawało się niskie, jakby skarłowaciałe.
Kiedy Luke zobaczył dziadka, przestał podśpiewywać i schował rękę do samochodu. Elizabeth zatrzymała się przed bramą, wyłączyła silnik i wyskoczyła na zewnątrz. Miała plan. Gdy tylko Luke wysiadł, zatrzasnęła drzwi od jego strony i zablokowała je, zanim miał szansę przesunąć siedzenie, aby wypuścić Ivana. Mały skrzywił się płaczliwie, spoglądając na nią, a potem na samochód.
Brama skrzypnęła i żołądek Elizabeth ścisnął się boleśnie.
– Dzień dobry – zahuczał głęboki głos. Nie było to powitanie tylko stwierdzenie.
Dolna warga Luke’a zadrżała. Przycisnął twarz i dłonie do szyby na wysokości tylnego siedzenia samochodu. Elizabeth miała nadzieję, że nie zacznie się teraz awanturować.
– Nie zamierzasz się przywitać z dziadkiem, Luke? – spytała surowo, świadoma, że ona sama również powinna to zrobić.
– Cześć, dziadku – rzucił mały drżącym głosem, nie odrywając się od samochodu.
Elizabeth zastanawiała się, czy nie lepiej będzie otworzyć drzwi i wypuścić Ivana, żeby uniknąć sceny. Najwyraźniej Luke przechodził kolejną fazę dojrzewania i trzeba się było z tym pogodzić.
– Gdzie jest ten drugi? – spytał głośno Brendan.
– Drugi co? – Elizabeth chwyciła rękę Luke’a i spróbowała go odwrócić. Jego błękitne oczy spoglądały na nią błagalnie. Ścisnęło jej się serce. Chłopiec wiedział, że nie powinien wszczynać awantury.
– Ten młodzieniec, który zna się na zagranicznych warzywach.
– Ivan – uściślił Luke ze smutkiem. Jego oczy wypełniły się łzami.
– Ivan nie mógł dzisiaj przyjechać, prawda, Luke? – zareagowała Elizabeth. – Może innego dnia – dodała szybko. – No dobrze. Lepiej już pojadę do pracy, inaczej się spóźnię. Baw się dobrze z dziadkiem, Luke.
Mały spojrzał na nią i skinął niepewnie głową.
Elizabeth nienawidziła się za to wszystko, ale wiedziała, że powinna zapanować nad tą idiotyczną sytuacją.
– No to jedź już. – Brendan machnął w jej kierunku tarninowym koszykiem, jakby odpędzając nieznośną muchę, i odwrócił się do niej plecami. Ostatnią rzeczą, jaką usłyszała, było skrzypienie bramy, zanim zamknął ją za sobą z hukiem. W drodze powrotnej musiała się cofnąć dwa razy, żeby przepuścić dwa traktory. W lusterku wstecznym widziała Luke’a i ojca w ogrodzie. Brendan wyglądał przy małym chłopczyku niczym olbrzym.
Nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie ucieknie od tego domu. Czuła się tak, jakby ruch drogowy był niczym przypływ, który spychał ją ciągle na ten sam brzeg.
Pamiętała dzień, kiedy jako osiemnastoletnia dziewczyna cieszyła się perspektywą wyjazdu. Po raz pierwszy w życiu miała opuścić farmę z walizkami i wrócić dopiero na Gwiazdkę. Jechała na uniwersytet w Cork po wygranej walce z ojcem i utracie resztki szacunku, jaki dla niej miał. Zamiast cieszyć się wraz z nią, w dniu wyjazdu odmówił pożegnania. Jedyną osobą, która stała przed bramą tego jasnego sierpniowego poranka, gdy Elizabeth oddalała się taksówką, była sześcioletnia Saoirse. Z włosami spiętymi w dwa potargane kucyki i bezzębnym szerokim uśmiechem machała zawzięcie swojej odjeżdżającej siostrze, szalenie z niej dumna.
Elizabeth zawsze wyobrażała sobie, że w takim momencie, przecinając łączącą ją z domem pępowinę, poczuje radość i ulgę. Tamtego dnia jednak wypełnił ją strach i troska – nie o to, co ją czekało, ale z powodu tego, co pozostawiała za sobą.
Nie mogła matkować Saoirse przez całe życie. Była młodą kobietą, która musiała posmakować wolności i odnaleźć swoje miejsce w życiu. Ojciec wreszcie powinien zająć się wychowaniem młodszego dziecka, czego przez tyle lat unikał. Elizabeth miała nadzieję, że teraz, kiedy ci dwoje zostaną sami, ojciec zda sobie sprawę z ciążących na nim obowiązków i okaże swojej córce trochę miłości.
A jeśli tego nie zrobi? Obserwowała siostrzyczkę przez tylną szybę samochodu, czując się tak, jakby nigdy więcej miała nie zobaczyć Saoirse. Dziewczynka machała gwałtownie, a oczy Elizabeth wypełniały się łzami żalu nad tą małą kuleczką energii, którą pozostawiała samej sobie. Ogniste loki podskakujące na wietrze były widoczne z daleka. Co zrobi jej mała siostrzyczka, kiedy przestanie ją bawić machanie i zrozumie, że została sama z człowiekiem, który nigdy się nie odzywał, nigdy nie pomagał i nigdy nie okazywał miłości? Elizabeth miała ochotę poprosić taksówkarza, żeby zawrócił, ale powiedziała sobie, że musi być silna. Powinna posmakować życia.
Na ciebie też przyjdzie pora, Saoirse, mówiły jej oczy, gdy spoglądała na niknącą w oddali figurkę. Obiecaj, że zrobisz to samo. Uciekniesz.
Z oczami pełnymi łez Elizabeth obserwowała, jak farma maleje w lusterku wstecznym, aż wreszcie znika, gdy bmw dotarło do końca kilometrowej drogi. Natychmiast ramiona Elizabeth rozluźniły się i zdała sobie sprawę, że niemal przez cały czas wstrzymywała oddech.
– No dobrze, Ivan – rzuciła, spoglądając w lusterko wsteczne na puste tylne siedzenie. – Wygląda na to, że pojedziesz ze mną do pracy. – A potem zrobiła coś bardzo dziwnego. Zachichotała jak dziecko.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, СКАЧАТЬ