Название: Wieczna wojna
Автор: Joe Haldeman
Издательство: PDW
Жанр: Научная фантастика
Серия: s-f
isbn: 9788381887212
isbn:
Poczołgaliśmy się przez wysoką na metr trawę do miejsca, gdzie leżeli żołnierze drugiego plutonu.
– Nic nie widzę – stwierdził Cortez.
– Przed nami, trochę na lewo. Ciemnozielone.
Były tylko trochę ciemniejsze od trawy. Jednak dostrzegłszy jednego, widziało się wszystkie, powoli idące jakieś trzydzieści metrów przed nami.
– Ognia!
Cortez strzelił pierwszy. Potem trysnęło dwanaście szkarłatnych promieni i trawa poczerniała, zniknęła, a stworzenia wiły się w agonii i ginęły, daremnie usiłując uciec.
– Wstrzymać ogień, wstrzymać! – Cortez wstał. – Chcemy, żeby coś z nich zostało. Drugi pluton… za mną!
Podszedł do dymiących trupów, trzymając wyciągnięty palec z laserem, jakby przyciągany niezrozumiałą siłą do pobojowiska.
Czułem ściskanie w gardle i wiedziałem, że wszystkie te nudne taśmy instruktażowe, wszystkie śmiertelne wypadki podczas ćwiczeń nie przygotowały mnie na taką rzeczywistość… że będę miał magiczną różdżkę, którą mogę skinąć na jakieś stworzenie i zmienić je w dymiący kawał na poły surowego mięsa. Nie byłem żołnierzem, nie chciałem nim być i nigdy nie będę chciał…
– Dobra, siódmy, powstań.
Kiedy podchodziliśmy, jedno ze stworzeń poruszyło się, zaledwie drgnęło, a Cortez niemal niedbałym gestem skierował na nie laser. Promień pozostawił głębokie na dłoń rozcięcie w tułowiu stworzenia. Umarło, tak jak inne, nie wydając żadnego dźwięku.
Nie były tak wysokie jak człowiek, ale mocniej zbudowane. Pokrywało je ciemnozielone, niemal czarne futro – zmienione w białe kędziory tam, gdzie trafił je laser. Zdawało się, że mają trzy nogi i jedno ramię. Jedynym otworem w ich kudłatych głowach był otwór gębowy – mokra czarna dziura pełna płaskich, czarnych zębów. Były po prostu odrażające, jednak najgorsze były nie różnice, lecz podobieństwo do ludzi… Z rozciętych laserowym ogniem ciał wylewały się mlecznobiałe, lśniące, pocięte siatką żył kule i zwoje jelit, a ich krew była gęsta i ciemnoczerwona.
– Rogers, popatrz. To Taurańczycy czy nie?
Rogers klęknęła przy jednym z wypatroszonych ciał i otworzyła płaską plastikową skrzynkę pełną lśniących narzędzi chirurgicznych. Wyjęła skalpel.
– Może uda się to stwierdzić.
Doktor Wilson zaglądał jej przez ramię, gdy metodycznie rozcinała błonę pokrywającą kilka narządów.
– Jest.
W dwóch palcach trzymała ciemną, włóknistą masę – przesadna ostrożność, zważywszy na pancerz skafandra.
– Co to takiego?
– Trawa, sierżancie. Jeśli Taurańczycy jedzą trawę i oddychają powietrzem, to na pewno znaleźli tu planetę bardzo podobną do rodzimej. – Odrzuciła resztki. – To zwierzęta, sierżancie, pieprzone zwierzęta.
– No nie wiem – rzekł doktor Wilson. – Tylko dlatego, że chodzą na czterech czy trzech łapach i jedzą trawę…
– Cóż, sprawdźmy mózg. – Znalazła jedno stworzenie trafione w głowę i zeskrobała warstwę spalenizny z rany. – Spójrzcie na to.
Zobaczyliśmy twardą kość. Rozgarnęła kłaki na głowie innego stworzenia.
– Gdzie, do licha, to ma narządy zmysłów? Nie ma oczu, uszu ani… – Wyprostowała się. – Na tym pieprzonym łbie nie ma nic oprócz ust i czaszki grubej na dziesięć centymetrów. Która niczego, kurwa, nie osłania.
– Wzruszyłbym ramionami, gdybym mógł – powiedział lekarz. – To niczego nie dowodzi. Mózg wcale nie musi wyglądać jak gąbczasty włoski orzech i nie musi znajdować się w głowie. Może ta czaszka to nie kość, tylko mózg, jakiś krystaliczny twór…
– Tak, ale ten pieprzony żołądek jest na swoim miejscu, a jeżeli to nie są wnętrzności, to zjem swoją…
– Słuchajcie – przerwał Cortez – to bardzo interesujące, ale my chcemy się tylko dowiedzieć, czy ten stwór jest niebezpieczny, i ruszamy dalej. Nie mamy…
– Nie są niebezpieczne – zaczęła Rogers. – One nie…
– Lekarza! Doktorze!
Ktoś z tyłu gwałtownie wymachiwał rękami. Wilson pobiegł tam, a reszta za nim.
– Co się stało?
W biegu wyjął swój zestaw medyczny i odpiął zatrzask.
– To Ho. Jest nieprzytomna.
Lekarz otworzył drzwiczki monitora biomedycznego w skafandrze Ho. Nie musiał długo sprawdzać.
– Nie żyje.
– Nie żyje? – rzucił Cortez. – Co, do cholery…
– Chwileczkę. – Wilson umieścił wtyczkę w gnieździe układu monitorującego i kręcił tarczami swojego zestawu.
– Wszystkie dane biomedyczne są przechowywane dwanaście godzin. Przejrzę ostatnie zapisy, powinienem coś… jest!
– Co?
– Cztery i pół minuty temu… pewnie wtedy, kiedy otworzyliście ogień. Jezu!
– No?
– Masywny wylew. Nic… – mamrotał, patrząc na wskazania. – Nic… żadnego ostrzeżenia, żadnych odstępstw od normy. Ciśnienie podwyższone, tętno też, ale to normalne w tych okolicznościach… Nic… co wskazywałoby…
Położył rękę na jej skafandrze i rozpiął go. Ładne orientalne rysy dziewczyny wykrzywiał okropny grymas odsłaniający dziąsła. Spod zaciśniętych powiek sączył się lepki płyn, a z uszu wciąż płynęły strużki krwi. Wilson zamknął skafander.
– Nigdy nie widziałem czegoś takiego. Tak jakby bomba eksplodowała jej w głowie.
– O kurwa! – powiedziała Rogers. – Ona była Rhinepozytywna, prawda?
– Zgadza się – rzekł powoli Cortez. – W porządku, wszyscy słuchajcie. Dowódcy plutonów, sprawdzić, czy nikogo nie brakuje i czy nikt nie jest ranny. Czy pozostałym z siódmego nic się nie stało?
– Ja… okropnie boli mnie głowa, sierżancie – powiedziała Szczęściara.
Czworo innych również miało bóle głowy. Jedno z nich potwierdziło, że jest Rhinepozytywne. Pozostali nie wiedzieli tego.
– Cortez, myślę, że to СКАЧАТЬ