Wieczna wojna. Joe Haldeman
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wieczna wojna - Joe Haldeman страница 15

Название: Wieczna wojna

Автор: Joe Haldeman

Издательство: PDW

Жанр: Научная фантастика

Серия: s-f

isbn: 9788381887212

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      – Siódmy, wy mózgowcy i dziwacy, podejdziecie i będziecie obserwować. Piąty i trzeci ubezpieczają.

      Poczołgaliśmy się przez wysoką na metr trawę do miejsca, gdzie leżeli żołnierze drugiego plutonu.

      – Nic nie widzę – stwierdził Cortez.

      – Przed nami, trochę na lewo. Ciemnozielone.

      Były tylko trochę ciemniejsze od trawy. Jednak dostrzegłszy jednego, widziało się wszystkie, powoli idące jakieś trzydzieści metrów przed nami.

      – Ognia!

      Cortez strzelił pierwszy. Potem trysnęło dwanaście szkarłatnych promieni i trawa poczerniała, zniknęła, a stworzenia wiły się w agonii i ginęły, daremnie usiłując uciec.

      – Wstrzymać ogień, wstrzymać! – Cortez wstał. – Chcemy, żeby coś z nich zostało. Drugi pluton… za mną!

      Podszedł do dymiących trupów, trzymając wyciągnięty palec z laserem, jakby przyciągany niezrozumiałą siłą do pobojowiska.

      Czułem ściskanie w gardle i wiedziałem, że wszystkie te nudne taśmy instruktażowe, wszystkie śmiertelne wypadki podczas ćwiczeń nie przygotowały mnie na taką rzeczywistość… że będę miał magiczną różdżkę, którą mogę skinąć na jakieś stworzenie i zmienić je w dymiący kawał na poły surowego mięsa. Nie byłem żołnierzem, nie chciałem nim być i nigdy nie będę chciał…

      – Dobra, siódmy, powstań.

      Kiedy podchodziliśmy, jedno ze stworzeń poruszyło się, zaledwie drgnęło, a Cortez niemal niedbałym gestem skierował na nie laser. Promień pozostawił głębokie na dłoń rozcięcie w tułowiu stworzenia. Umarło, tak jak inne, nie wydając żadnego dźwięku.

      Nie były tak wysokie jak człowiek, ale mocniej zbudowane. Pokrywało je ciemnozielone, niemal czarne futro – zmienione w białe kędziory tam, gdzie trafił je laser. Zdawało się, że mają trzy nogi i jedno ramię. Jedynym otworem w ich kudłatych głowach był otwór gębowy – mokra czarna dziura pełna płaskich, czarnych zębów. Były po prostu odrażające, jednak najgorsze były nie różnice, lecz podobieństwo do ludzi… Z rozciętych laserowym ogniem ciał wylewały się mlecznobiałe, lśniące, pocięte siatką żył kule i zwoje jelit, a ich krew była gęsta i ciemnoczerwona.

      – Rogers, popatrz. To Taurańczycy czy nie?

      Rogers klęknęła przy jednym z wypatroszonych ciał i otworzyła płaską plastikową skrzynkę pełną lśniących narzędzi chirurgicznych. Wyjęła skalpel.

      – Może uda się to stwierdzić.

      Doktor Wilson zaglądał jej przez ramię, gdy metodycznie rozcinała błonę pokrywającą kilka narządów.

      – Jest.

      W dwóch palcach trzymała ciemną, włóknistą masę – przesadna ostrożność, zważywszy na pancerz skafandra.

      – Co to takiego?

      – Trawa, sierżancie. Jeśli Taurańczycy jedzą trawę i oddychają powietrzem, to na pewno znaleźli tu planetę bardzo podobną do rodzimej. – Odrzuciła resztki. – To zwierzęta, sierżancie, pieprzone zwierzęta.

      – No nie wiem – rzekł doktor Wilson. – Tylko dlatego, że chodzą na czterech czy trzech łapach i jedzą trawę…

      – Cóż, sprawdźmy mózg. – Znalazła jedno stworzenie trafione w głowę i zeskrobała warstwę spalenizny z rany. – Spójrzcie na to.

      Zobaczyliśmy twardą kość. Rozgarnęła kłaki na głowie innego stworzenia.

      – Gdzie, do licha, to ma narządy zmysłów? Nie ma oczu, uszu ani… – Wyprostowała się. – Na tym pieprzonym łbie nie ma nic oprócz ust i czaszki grubej na dziesięć centymetrów. Która niczego, kurwa, nie osłania.

      – Wzruszyłbym ramionami, gdybym mógł – powiedział lekarz. – To niczego nie dowodzi. Mózg wcale nie musi wyglądać jak gąbczasty włoski orzech i nie musi znajdować się w głowie. Może ta czaszka to nie kość, tylko mózg, jakiś krystaliczny twór…

      – Tak, ale ten pieprzony żołądek jest na swoim miejscu, a jeżeli to nie są wnętrzności, to zjem swoją…

      – Słuchajcie – przerwał Cortez – to bardzo interesujące, ale my chcemy się tylko dowiedzieć, czy ten stwór jest niebezpieczny, i ruszamy dalej. Nie mamy…

      – Nie są niebezpieczne – zaczęła Rogers. – One nie…

      – Lekarza! Doktorze!

      Ktoś z tyłu gwałtownie wymachiwał rękami. Wilson pobiegł tam, a reszta za nim.

      – Co się stało?

      W biegu wyjął swój zestaw medyczny i odpiął zatrzask.

      – To Ho. Jest nieprzytomna.

      Lekarz otworzył drzwiczki monitora biomedycznego w skafandrze Ho. Nie musiał długo sprawdzać.

      – Nie żyje.

      – Nie żyje? – rzucił Cortez. – Co, do cholery…

      – Chwileczkę. – Wilson umieścił wtyczkę w gnieździe układu monitorującego i kręcił tarczami swojego zestawu.

      – Wszystkie dane biomedyczne są przechowywane dwanaście godzin. Przejrzę ostatnie zapisy, powinienem coś… jest!

      – Co?

      – Cztery i pół minuty temu… pewnie wtedy, kiedy otworzyliście ogień. Jezu!

      – No?

      – Masywny wylew. Nic… – mamrotał, patrząc na wskazania. – Nic… żadnego ostrzeżenia, żadnych odstępstw od normy. Ciśnienie podwyższone, tętno też, ale to normalne w tych okolicznościach… Nic… co wskazywałoby…

      Położył rękę na jej skafandrze i rozpiął go. Ładne orientalne rysy dziewczyny wykrzywiał okropny grymas odsłaniający dziąsła. Spod zaciśniętych powiek sączył się lepki płyn, a z uszu wciąż płynęły strużki krwi. Wilson zamknął skafander.

      – Nigdy nie widziałem czegoś takiego. Tak jakby bomba eksplodowała jej w głowie.

      – O kurwa! – powiedziała Rogers. – Ona była Rhinepozytywna, prawda?

      – Zgadza się – rzekł powoli Cortez. – W porządku, wszyscy słuchajcie. Dowódcy plutonów, sprawdzić, czy nikogo nie brakuje i czy nikt nie jest ranny. Czy pozostałym z siódmego nic się nie stało?

      – Ja… okropnie boli mnie głowa, sierżancie – powiedziała Szczęściara.

      Czworo innych również miało bóle głowy. Jedno z nich potwierdziło, że jest Rhinepozytywne. Pozostali nie wiedzieli tego.

      – Cortez, myślę, że to СКАЧАТЬ