Miłość primabaleriny. Мишель Смарт
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Miłość primabaleriny - Мишель Смарт страница 4

Название: Miłość primabaleriny

Автор: Мишель Смарт

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Остросюжетные любовные романы

Серия: Rings of Vengeance

isbn: 978-83-276-4730-6

isbn:

СКАЧАТЬ

      Wyjęła telefon z torebki. Żadnego sygnału.

      – To twoja sprawka, że nie działa?

      – Jutro wznowią połączenia. Zapraszam do samochodu. Zaraz wszystko wyjaśnię.

      Serce biło jej mocniej. Odruchowo zrobiła krok do tyłu i spojrzała za siebie – ściana ciemności. Jedynie na lewo spostrzegła niewielki oświetlony budyneczek. Może tam znajdzie działający telefon.

      – Nigdzie nie idę, dopóki nie powiesz mi, co się tu dzieje – powiedziała najbardziej spokojnym i opanowanym głosem, na jaki mogła się zdobyć. Zdjęła z ramienia torebkę i włożyła do niej komórkę, jednocześnie szukając dłonią pojemnika z gazem pieprzowym.

      Musiał zauważyć jej lęk, bo wykonał uspokajający gest dłonią.

      – Zabieram cię do mojego domu. Daję słowo, że włos ci z głowy nie spadnie.

      – Nie ma mowy. Mów, co się dzieje. Wystarczy tych zagadek.

      – To dłuższa rozmowa. Lepiej porozmawiać w zaciszu domowym.

      – Chcę teraz… zanim wejdę do samolotu i każę pilotowi lecieć z powrotem do Madrytu.

      Jednak wejść doń, oznaczało minąć tego świetnie zbudowanego, wyższego o niej o głowę i dwa razy szerszego mężczyznę. Lata uprawiania tańca baletowego dały jej gibkość i zwinność, o jakiej większość kobiet nawet nie może marzyć, ale w tej sytuacji były one zupełnie nieprzydatne.

      Jej palce namacały pojemnik z gazem.

      Szybkim ruchem wyciągnęła go z torebki.

      – Wracam do Madrytu. Nikt mnie tu nie zatrzyma!

      Rzuciła się biegiem w stronę oświetlonego budyneczku. Dopadła do drzwi, ale okazały się zamknięte. Stanęła w miejscu.

      – To lotnisko należy do mnie. Nikt ci nie pomoże – dobiegł ją głos Benjamina.

      Odwróciła głowę i spojrzała na niego z wściekłością. Okłamał ją i podstępem wywiózł do innego kraju. Ma złe zamiary. Dlaczego zatem jej złość jest silniejsza niż lęk?

      Stał przy drzwiczkach limuzyny. Dopiero teraz dostrzegała w niej kierowcę i zrozumiała, dlaczego pilot nie wyłączał silników… samolot właśnie znikał na tle wieczornego nieba.

      – Pojedź ze mną. Dałem słowo, że nikt cię nie skrzywdzi.

      – Dlaczego miałabym wierzyć?

      – Gdy mnie poznasz, przekonasz się, że zawsze dotrzymuję słowa.

      Wzdrygnęła się, bo w jej uszach słowa te zabrzmiały jak groźba, a nie obietnica. Wiedziała jednak, że znajdują się w miejscu, gdzie diabeł mówi dobranoc. Mogła próbować ucieczki, ale dokąd? Bez pieniędzy? Telefonu? Nie miała nawet na sobie butów – zrzuciła je, próbując dobiec do jedynego na tym bezludziu budynku.

      Nie ma wyjścia.

      Podeszła do niego na odległość dwóch kroków.

      – Jeśli się zbliżysz, psiknę ci prosto w twarz.

      Wiedział, że nie żartuje. Jej twarz wyrażała twardą determinację. Po lęku nie został nawet ślad. Zresztą gdyby wiedział, że ma do czynienia z płaksą, sam nigdy nie zdecydowałby się na ten plan.

      – Obiecałem, że nic ci się nie stanie.

      – Okazałeś się kłamcą. Twoje słowo nic nie znaczy.

      Otworzył drzwi limuzyny.

      – Wchodzisz czy zostajesz?

      Nie lubił kłamać. Teraz musiał przełknąć gorzką pigułkę, że mu to wypomniano. Trudno. Od czasu, gdy poznał rozmiary zdrady braci Casillas, przeżywał znacznie większe rozgoryczenie i upokorzenie.

      Usiadł na tylnym siedzeniu obok niej. Natychmiast podniosła rękę z pojemnikiem.

      – Nie przysuwaj się!

      – Gdybym chciał cię skrzywdzić, już bym to zrobił. Zawsze masz gaz przy sobie? – zapytał z uśmiechem.

      – Tak.

      – Po co?

      – Na wypadek, gdyby jakiś podły typ próbował mnie porwać.

      – Zdążyłaś go już użyć?

      – Nie, ale zrobię to teraz, jeśli twój kierowca nie zawiezie mnie na najbliższe lotnisko.

      – Jak chcesz wylecieć z Francji bez paszportu?

      Zacisnęła usta i spojrzała na niego z gniewem w oczach.

      Jechali drogą przez ciemny las. Potem przez pola i łąki. Po chwili limuzyna zatrzymała się przed potężną kutą z żelaza bramą. Po raz pierwszy spuściła wzrok ze współpasażera i przez ramię spojrzała za okno. Wjechali na dziedziniec.

      – Jesteśmy na miejscu. Możesz schować gaz – powiedział.

      Dopiero teraz zauważyła, że stoją przed ogromnym i wspaniałym architektonicznie château.

      Starszy kamerdyner podbiegł do auta i otworzył jej drzwi.

      – Proszę mi pomóc! Zadzwonić na policję! Porwano mnie! – zaczęła krzyczeć. Mężczyzna grzecznie odpowiedział po francusku.

      – Pierre nie zna angielskiego – rzucił Benjamin.

      Gdy kupił tą okazałą rezydencję, nie miał serca zwolnić staruszka tylko dlatego, że ten poza ojczystym nie znał żadnych innych języków.

      – Znajdę kogoś, kto zna – syknęła.

      – Powodzenia – odparł.

      Kierowca zdążył już tymczasem odprowadzić limuzynę.

      – Proszę, rozgość się. Musisz być głodna.

      – Nie chcę twojego jedzenia. – Powoli wchodziła do rezydencji po artystycznie wyłożonych terakotą schodach.

      – Christabel! – zawołał gosposię, która natychmiast wyrosła przed nimi jak spod ziemi. Wymienili parę zdań po francusku. Wciąż stała boso.

      – Dziękuję, Christabel. Masz już dziś wolne. Pierre, przynieś nam coś lekkiego do jedzenia i do picia, dla mnie „Białego Rosjanina”, a dla pani Clements dżin z dietetycznym tonikiem. Chcesz się odświeżyć przed rozmową? – zwrócił się do Freyi.

      – Nie. Nie chcę w ogóle rozmawiać, ale jeśli muszę, to jak najszybciej, bo wracam do domu.

      – Jeszcze nie doszło СКАЧАТЬ