Название: Prom
Автор: Remigiusz Mróz
Издательство: PDW
Жанр: Ужасы и Мистика
Серия: Ślady Zbrodni
isbn: 9788327156624
isbn:
– Nie wiem, Jóhan.
– Przecież to był cholerny Farer – ciągnął, jakby jej nie słyszał. – Nie żaden dżihadysta.
– Mhm.
To wszystko zmieniało, ale trudno było powiedzieć, co dalej. Możliwości nadal było zbyt wiele, a teorie Ellegaard mogła mnożyć bez końca.
– A może nie Farer, ale Duńczyk dobrze mówiący po naszemu? – podsunął Jóhan. – Ten, który wygłosił swoje chore przemówienie, też mógł…
– Na tym etapie wszystko jest możliwe.
– A więc mogą to też być samotne wilki. W Danii na pewno są tacy, prawda?
– Przypuszczam, że jak w każdym kraju europejskim.
– Otóż to – mruknął Bærentsen, wciąż się rozglądając.
Miała wrażenie, że dąży do jakiejś konkluzji, ale nie kontynuował tematu. Oboje zgadzali się co do tego, że ewentualne motywacje zamachowców są jak dotąd niewiadome.
Katrine spodziewała się jednak, że niebawem je poznają. Zwłaszcza że nie zamierzała teraz odpuszczać. Przeciwnie. Czuła, że sytuacja obróciła się na ich korzyść.
Spojrzała w dół.
– Musimy skorzystać z tej okazji, Jóhan.
Nagle się ożywił. Najwyraźniej przetrawienie tego, co się działo, spowodowało, że nie pomyślał o kolejnej oczywistej rzeczy. Stanął obok Katrine i popatrzył na szalupę.
– Myślisz, że…
– Wystarczy nam jakakolwiek asekuracja.
– Nie widziałem tu nigdzie lin.
– Coś znajdziemy. A jeśli będziemy musieli, zaimprowizujemy.
– Chętnie – odparł z zadowoleniem.
Kiedy ruszyli z powrotem do restauracji, Ellegaard pomyślała, że Østerø musiał zatrzymać szalupę gdzieś na wysokości mostka. Z pewnością zmierzał właśnie tam. Względnie w inne miejsce, gdzie porywacze ustanowili centrum dowodzenia.
Pozostawiona przy kadłubie szalupa była prawie jak zaproszenie.
Katrine i Jóhan minęli ciało kobiety, starając się nie patrzeć na nie. Woń stawała się nie do zniesienia i Ellegaard obawiała się, że niebawem poczują ją także ludzie zgromadzeni w restauracji.
– Nie ładujemy się w nic, czego będziemy żałować? – odezwał się Bærentsen.
– Nie wiem.
– Østerø może oczekiwać, że ruszymy za nim.
– Bez wątpienia.
– Może czatować na nas z kałasznikowem.
– Skąd miałby mieć kałasznikowa?
– Mogli ukryć broń w szalupie, zanim prom wyszedł z Hirtshals. Na dobrą sprawę mogli to zrobić, zanim w ogóle został zwodowany. Być może to długo przygotowana akcja… Wiesz, jacy oni są cierpliwi.
– Oni?
– Mówię ogólnie. Terroryści.
Z pewnością tego jednego nie dało się im odmówić. I być może rzeczywiście Tor-Ingar, o ile naprawdę tak się nazywał, czekał na nich cierpliwie na niższym pokładzie. Nie miało to jednak żadnego znaczenia – Katrine nie dopuszczała myśli, by teraz zrezygnować.
W restauracji poleciła wszystkim, by otworzyli swoje bagaże i poszukali rzeczy, które mogłyby posłużyć jako lina asekuracyjna. Ledwo pasażerowie przystąpili do dzieła, uśmiechnęło się do niej szczęście. Jeden z Duńczyków płynął na Faroje, aby wspinać się po klifach. Większość sprzętu miał w plecakach znajdujących się na pokładzie samochodowym, ale zabrał także zapasowe wyposażenie, w tym linę, której mogli użyć.
Chwilę później Ellegaard stała przy barierce i znów patrzyła w dół. W końcu przyszedł czas, by zmierzyć się z zamachowcami.
10
Sobota, 14 stycznia, godz. 16.39
Nolsøe zaparkował pod jednym z budynków przy Steinagerði w północnej części osady. Nietrudno było odnaleźć dom wskazany przez Hallbjørna. Jako jedyny w okolicy miał dach pokryty trawą i stał na uboczu, tuż pod klifami. Był zaniedbany, właściwie sprawiał wrażenie, jakby od lat nikt w nim nie mieszkał.
– Dlaczego wcześniej nic nie mówiłeś? – zapytał Sigvald.
– Musiałem zostawić sobie jakiegoś asa w rękawie, prawda?
Nolsøe prychnął.
– Jak zwykle sprowadzisz na siebie gówno, Olsen.
– Nie spodziewam się zemsty z twojej strony. Jeśli miałbyś się mścić, zrobiłbyś to już dawno.
– Nie mówię o sobie – mruknął Sigvald. – Zataiłeś ważne informacje przed ministrem.
– Nie pytał mnie o ofiarę.
– Mimo to powinieneś wspomnieć, że wiesz, kim jest.
– Nie mam pewności. Chciałem najpierw to sprawdzić.
Nolsøe wyłączył silnik i spojrzał z rezerwą na rozmówcę. Potem wysiedli z samochodu. Kvívík było przykryte całunem spokoju i ciszy. Śnieg zdawał się tłumić wszystkie dźwięki, jakie mogła wydawać ta namiastka cywilizowanego świata.
– Masz stuprocentową pewność.
– W żadnym wypadku.
– Ilu Farerów służyło w armii, co?
– Na dobrą sprawę jeden. Ja.
– Ale…
– Poulsen był cywilnym pracownikiem Grønlands Kommando.
– Mniejsza o szczegóły. Liczy się to, że tylko on mógł tutaj mieć tę naszywkę.
– Tak.
Podeszli do budynku, ostrożnie się rozglądając. Nolsøe odpiął kaburę z pistoletem i położył na niej dłoń. Hallbjørnowi przemknęło przez myśl, że policjant niepotrzebnie się fatyguje. Jeśli rzeczywiście to Eliesar Poulsen był ofiarą, w tym domu nikogo już nie było. I prawdopodobnie nikogo nie będzie.
– Co o nim wiesz? – spytał Nolsøe.
– Niewiele. Spotkaliśmy się kilka razy na piwie w Bryggjanie, pogadaliśmy trochę o wojsku.
– Rozmawiałeś СКАЧАТЬ