Oblężenie. Geraint Jones
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Oblężenie - Geraint Jones страница 5

Название: Oblężenie

Автор: Geraint Jones

Издательство: PDW

Жанр: Боевики: Прочее

Серия: POWIEŚĆ HISTORYCZNA

isbn: 9788380626836

isbn:

СКАЧАТЬ jednego z nas na śmierć. Spojrzałem na Mikona. Gdybym mógł zyskać trochę czasu…

      Batawski żołnierz pomocniczy nie był tak niezdecydowany. Podniósł się za moimi plecami i wystąpił naprzód, posyłając wiązankę germańskich przekleństw. Splunął wojownikowi w twarz, odbierając od niego miecz, ale wywołało to jedynie ogólny śmiech.

      Śmiały Bataw nie czekał na atak, sam skoczył ku przeciwnikowi. Ruch był powolny, mięśnie mężczyzny wyczerpane skutkiem niewoli. Nie tak jak wojownika, który zrobił szybki unik, machnął mieczem i skaleczył przeciwnika w ramię.

      Przełknąłem grudę w gardle. To nie będzie szybka śmierć. Bawił się nim.

      Żołnierz pomocniczy spróbował zaatakować ponownie, krzykiem rzucając wyzwanie podczas zadawania ciosu po chybotliwym łuku. Zamach został z łatwością zablokowany, po czym germański wojownik uderzył z byka swoją potężną czaszką, zadając brutalny i nieoczekiwany cios. To powaliło Batawa na kolana, a germański szermierz zdjął mu głowę z ramion zręcznym ciosem od tyłu. W powietrze trysnęły fontanny krwi, cięcie było tak szybkie i czyste, że ciało trwało nadal na klęczkach. Widzowie wznieśli okrzyk radości, z ich szeregów wybiegł wyrostek, pognał ku trupowi i rozwiązał sznurek, który podtrzymywał mu portki. Członkowie plemienia zgięli się wpół ze śmiechu, kiedy chłopak puścił strumień moczu na kark Batawa.

      Śmiech w końcu ucichł, wojownik podniósł odciętą głowę i splunął w martwe oczy. Tym razem, kiedy wyciągnął miecz, wyzywając nas na pojedynek, nie wahałem się. Moim zwycięstwem byłoby przedłużenie życia Mikonowi, choćby o niewiele.

      Wielki facet uśmiechnął się na widok pośpiechu, z jakim wziąłem broń, uznając go błędnie za pragnienie szybkiego nieuchronnego końca – nie miał pojęcia, że chciałem wyciągnąć z tego każdą krwawą sekundę.

      Cofnąłem się i zważyłem miecz w dłoni. To była długa i ciężka broń. W stanie takiego wyczerpania musiałbym się naprawdę wysilić, chcąc zamachnąć się nią wystarczająco mocno, żeby przełamać obronę wielkiego Germanina, ale nie miałem zamiaru robić nic tak niezdarnego. Użyję broni do dźgania i parowania ciosów. Tamten będzie się starał nacierać, a ja będę grał na czas. Nawet gdybym był w pełni sił i zdołał pokonać przeciwnika, nigdy nie opuściłbym kręgu żywy – każdy Rzymianin, który zabiłby tego wojownika, zostałby posiekany na kawałki przez jego przyjaciół, więc moje zwycięstwo dałoby się przełożyć tylko na kilka oddechów i uderzeń serca. Może zdołałbym zyskać dość czasu, żeby Germanie znudzili się tą zabawą. Nawet wówczas nie byłoby pewne, że przeżyję, ale co w życiu jest pewnego prócz śmierci?

      Wydałem okrzyk.

      Wstrzymywałem go od chwili zniewolenia. Krzyk rozsadzał mi pierś; nie mogłem go wydać z obawy przed tym, jaki ściągnąłby na mnie los. Nie miałem żadnego powodu, żeby powstrzymywać go teraz, i cała złość, frustracja i nienawiść buchnęły z moich płuc z taką dzikością, że przyglądający się Germanie nieco się cofnęli, niektórzy wypowiadając ochronne zaklęcia do swoich bogów.

      Wrzasnąłem ponownie, potem się roześmiałem. Śmiałem się ze świata i mojego miejsca w nim. Śmiałem się, gdyż z mieczem w dłoni odzyskałem w pewnej mierze kontrolę nad swoim życiem.

      – Ty głupia, wstrętna cipo! Ty tłusty gnoju! Dawaj, chodź i giń! Chodź i zdychaj! – wyzywałem germańskiego wojownika, szczerząc się do niego.

      Nie zdechł. Zamiast tego tańczył wokół mnie, a ja się wysilałem, żeby nadążyć wzrokiem za jego ostrzem, które rozmazywało się w świetle pochodni, śpiewające żelazo mijało mnie o centymetry i sekundy. Nasze ostrza się zwarły i poczułem, że moje życie zbliża się do końca, gdyż siły opuszczały mnie z każdym dźwięczącym sparowaniem ciosu. Z każdym zdyszanym oddechem.

      – Zdychaj, cipo! – wrzasnąłem, a potem wydałem z siebie wysokie zawodzenie, które sprawiło, że wojownik się skrzywił – byłem dla niego obcy i do jego plemiennego umysłu zaczęły się wsączać przesądy: opowieści, które staruchy snuły szeptem przy ogniskach, zagrzebane głęboko w duszy historie o złośliwych duchach.

      Na taką złość Germanin wykrzyczał własne wyzwanie i zaatakował. Nasze ostrza znowu się zwarły. Tak jak i nasz wzrok. Poznałem po jego oczach, że wiedział, iż mnie pokonał, zanim walka w ogóle się zaczęła. Co on dostrzegł w moich źrenicach w momencie, w którym się zorientowałem, że sekundy dzielą mnie od śmierci? Czułem już na barkach jej mocny chwyt, ciągnący mnie, zwalający z nóg.

      Wylądowałem na ziemi, ostatni oddech uleciał mi z piersi. Wybuchnął chór germańskich okrzyków, a ja spojrzałem w górę, mój przeciwnik stał z mieczem przy boku, z oczami wbitymi w podłoże. Tuż przed nim stał starszy wojownik, wykrzykując wyzwiska, wraz z którymi na twarz młodszego pryskała ślina. Nie rozumiałem wściekłych słów, ale domyśliłem się ich znaczenia z gestów wskazujących ciała ofiar oraz mnie samego – niewolnicy mieli swoją cenę, a ten człowiek jej nie zapłacił. Należeliśmy do Arminiusza i żyliśmy tak długo, jak długo byliśmy przydatni.

      Nie traciłem czasu, tylko zacząłem się czołgać w kierunku Mikona. Popędzały mnie mocne kopniaki Germanów. Syknąłem na niego, żeby się ruszył, po czym chyłkiem przekradliśmy się z powrotem ku gromadzie jeńców, zostawiając za sobą sprzeczkę rozgoryczonych członków plemienia.

      Przeżyjemy tę noc.

      5

      Przeżyliśmy nawet dłużej. Rano, gdy podniesiono nas kopniakami i obelgami, zostaliśmy napojeni i nakarmieni przez naszych germańskich panów. Woda smakowała ohydnie. Mięso było twarde i żylaste.

      Nigdy w życiu jedzenie tak mi nie smakowało.

      Kikut się uśmiechnął, budził się jego prawdziwy duch.

      – To muszą być moje urodziny.

      Z pożywieniem zjawiły się najbardziej podstawowe środki lecznicze i Kikut syczał z bólu, kiedy zszywałem resztki jego ucha.

      Zabawne, jak szybko może się zmienić sposób pojmowania szczęścia. Byłem pewny, że są w Rzymie obrzydliwie bogaci senatorowie, którym dzień psuje poplamiona toga albo zbyt mocno przyprawione trzecie danie. W przeszłości byłem winny podobnej małostkowości, ale tego ranka, przynajmniej na krótką chwilę, sytuacja, w jakiej się znajdowałem, w jakiś sposób się zatarła. Miałem dość jedzenia w skurczonym żołądku, żeby czuć się jak nowo narodzony. Słońce wyszło zza chmur, żeby ogrzać mnie swoimi promieniami, a obok siebie miałem dwóch drogich towarzyszy. Tak, byłem niewolnikiem, lecz przynajmniej przez krótki czas czułem się szczęśliwy. Życie jest dziwne.

      Wymaszerowaliśmy z obozowiska nieco bardziej wyprostowani, z oczami trochę mocniej błyszczącymi. Belki zostały za nami; nie wiedziałem, w jakim celu je tam złożyliśmy, ani mnie to nie obchodziło. Mój niemal radosny nastrój trwał, póki nie wspięliśmy się na szeroki grzbiet wzgórza i po raz pierwszy dane mi było ujrzeć ogrom zwycięskiej armii Arminiusza.

      Była potężna. Plemiona się zgromadziły i rozpostarły szyki niczym opończę na swym kraju.

      Odwróciłem się do Branda. Bataw stał się trwałym elementem obok mnie, jego solidna obecność podnosiła СКАЧАТЬ