Oblężenie. Geraint Jones
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Oblężenie - Geraint Jones страница 4

Название: Oblężenie

Автор: Geraint Jones

Издательство: PDW

Жанр: Боевики: Прочее

Серия: POWIEŚĆ HISTORYCZNA

isbn: 9788380626836

isbn:

СКАЧАТЬ sześciu germańskich wojowników znajdowało wielką radość w skórowaniu go żywcem. Patrzyliśmy na tę nową torturę otępiałym wzrokiem.

      Padły wrzaskliwe germańskie rozkazy. Poparły je ostrza włóczni.

      – Chcą, żebyśmy rozebrali fort – przetłumaczył Brando. – Potrzebują dobrego drewna.

      Pognano nas w stronę palisady. Wojownicy byli na tyle sprytni, żeby nie dać swoim jeńcom narzędzi do rąk, i wzięli na siebie zadanie przecinania lin i wyciągania gwoździ. Potem my, jeńcy o mięśniach obolałych i wyczerpanych, dźwignęliśmy belki na zgięte grzbiety i ruszyliśmy w stronę mostu nad rzeką.

      To było miejsce, które bardzo dobrze pamiętałem.

      Obejrzałem się szybko, żeby zerknąć na idącego za mną Kikuta. Byliśmy już tutaj. Zbudowaliśmy ten most, a ja przelałem krew na jego deskach, kiedy Germanie zastawili pułapkę na naszą grupę roboczą.

      Kiedy myślałem o tym doniosłym letnim dniu, umysł zaczął płatać mi figle. Słyszałem szczękanie mieczy. Czułem opór czaszki Germanina, kiedy wbiłem mu ostrze w mózg, a potem wodę dławiącą mi płuca, gdy Tytus wrzucił mnie do rzeki. Moja nostalgia była tak silna, że przez moment wyobraziłem sobie Mikona niosącego z wysiłkiem belkę po moście.

      – Feliks? – zagadnął mnie, czując na sobie mój wzrok. – Kikut?

      To nie było złudzenie.

      – Mikon – zdołałem powiedzieć, obejmując chłopaka spojrzeniem i zwalczając pragnienie rzucenia swojego brzemienia i wzięcia żołnierza w ramiona. – Nie rzucaj kłody! – ostrzegłem go, obawiając się, że mógłby pomyśleć to samo i ściągnąć na siebie wściekłość strażników.

      Przyjrzałem mu się uważnie. Był zmaltretowany i zakrwawiony jak my wszyscy, kończyny miał wychudłe, ale na twarzy zachował ten sam idiotyczny uśmiech zmieszania, który obnosił od chwili, gdy go ujrzałem polerującego zbroję przed namiotem naszej drużyny.

      – Porozmawiamy później – obiecałem mu. – Znajdę cię.

      Dotrzymanie słowa nie było wcale łatwe. Ciemność zapadła, zanim pozwolono nam ułożyć belki w stosy na brzegu rzeki i zlec na noc. Brzemię wydawało się cięższe z każdą godziną, a z barku płynął do biodra nieustający strumień ognia. Ludzie jęczeli bądź się modlili, żeby pokonać ból; widziałem legionistę, który klęczał i błagał o litość, zanim wbito mu ostrze między szczękające zęby. Widziałem innych mężczyzn padających na ziemię bez przytomności albo po prostu dlatego, że przestało im zależeć na życiu. Nie winiłem ich, że się poddają. Częściowo im zazdrościłem, ale bardziej bałem się tajemnicy śmierci niż pewności bólu. Przekonałem się, że życie jest brutalne i obojętne. Dlaczego miałbym się spodziewać, że to pośmiertne będzie choć trochę lepsze?

      – Mikon? – wołałem cicho, idąc między żołnierzami leżącymi nieruchomo tam, gdzie padli na ziemię. – Mikon?

      – Feliksie?

      W blasku księżyca dostrzegłem jego twarz, niewinną na przekór temu wszystkiemu, co przecierpiał. Sprawiało to wrażenie, jakby rzeczywistość nie dotarła jeszcze do młodego żołnierza. W tamtym momencie chciałem, żeby nigdy do tego nie doszło. Niech pozostanie nieświadomy. To było błogosławieństwo.

      – Chodź za mną. Zaprowadzę cię do Kikuta. Zaopiekujemy się tobą.

      Poszedł za mną. Przechodziłem ostrożnie ponad obolałymi kończynami leżących, wykorzystując położenie germańskich ognisk, żeby znaleźć drogę powrotną do miejsca, w którym zostawiłem towarzysza. Mikon nie był taki zwinny, deptał po rękach i nogach, zostawiając za sobą chór znużonych przekleństw. Być może to zwróciło uwagę Germanów.

      Usłyszałem ostre słowo, które ktoś warknął w naszym kierunku. Po sile nakazu uznałem, że oznacza „Stać!”. Zatrzymaliśmy się. Obejrzawszy się przez ramię, zobaczyłem zbliżającą się grupę Germanów. Kilku z nich zaczęło podnosić śpiących Rzymian. Światło pochodni odbijało się od ostrzy mieczy, gdy wrogowie popychali grupę jeńców w stronę swoich ognisk; wojownicy rozmawiali ze sobą z ożywieniem.

      – Co oni robią? – zapytał mnie Mikon, gdy brutalne dłonie chwyciły nas za barki i pchnęły w ślad za pozostałymi. – Feliksie? Co oni robią?

      Nie odpowiedziałem, gdyż z podnieconych śmiechów wyłowiłem jedno łacińskie słowo. Znane w całym cesarstwie i poza jego granicami.

      Jego dźwięk zmroził mi krew w żyłach.

      Gladiator.

      4

      Germanie zmusili nas do uklęknięcia. Sześciu legionistów klęczało na ziemi, w szerokim kręgu wojowników o twarzach ozłoconych blaskiem pochodni. Było ich może trzydziestu. Młodych, o rzadkich brodach i wyzywających spojrzeniach.

      Wiedziałem, do czego ma dojść.

      – Feliksie? – odezwał się znowu Mikon klęczący u mego boku.

      Zignorowałem go, wypatrując pośpiesznie jakiejś szansy ucieczki, nieważne jak znikomej.

      Nic.

      W tym momencie w stronę jeńców wystąpił z tłumu wojownik. Był młody, ale wielki, jego muskularne ramiona przypominały marmurowe filary. Miał świeże blizny świadczące o tym, że walczył w lesie. Twarz rozciągał mu paskudny uśmiech.

      – Gladiator – powiedział po łacinie z silnym akcentem, a potem uniósł miecz, żeby wskazać nim klęczącego obok mnie wysokiego legionistę. – Ty.

      Z tłumu poleciał miecz, który wylądował przy Rzymianinie. Ten przeniósł wzrok z broni na wojownika w środku kręgu, poznając w tej chwili, że jego życie dobiega końca.

      Odwrócił się do mnie. Rzadko widywałem ludzi akceptujących śmierć z taką determinacją.

      – Nazywam się Seneka, z dziewiętnastego legionu – odezwał się. – Urodziłem się w Ostii.

      Ten mężczyzna rozumiał, że nikt nie powinien umierać wśród obcych.

      – Feliks – odpowiedziałem, napotykając spojrzenie jego brązowych oczu i pragnąc pomóc mu znaleźć jakąś chwałę w tym spektaklu śmierci.

      Potem legionista wstał z mieczem w ręce, poruszając palcami na rękojeści, żeby rozluźnić chwyt. Kiedy uniósł oręż i przyjął postawę obronną, mięśnie mu nie drżały. Uśmiechy Germanów zwiędły nieznacznie na widok tego przejawu odwagi, ale po chwili wesołe okrzyki rozległy się ponownie, gdy muskularny wojownik zaczął się poruszać z gracją tancerza, a nawała jego ciosów zepchnęła Rzymianina wstecz, a potem wytrąciła mu ostrze z dłoni. Dwa oddechy i jedno uderzenie miecza później Seneka leżał na plecach, a krew uciekała z bulgotem z jego gardła wraz z ostatnimi oddechami i sekundami życia.

      Wojownik germański podrzucił stopą miecz przeciwnika do swojej dłoni. Był najwyraźniej fechmistrzem szkolonym od dzieciństwa dla glorii pojedynków. СКАЧАТЬ