Rozpakuj wreszcie ten prezent. Janice Maynard
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Rozpakuj wreszcie ten prezent - Janice Maynard страница 5

Название: Rozpakuj wreszcie ten prezent

Автор: Janice Maynard

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Остросюжетные любовные романы

Серия: The McNeill Magnates

isbn: 978-83-276-4670-5

isbn:

СКАЧАТЬ A czy taki stary sejf jest bezpieczny? – spytała.

      – Nie używano go od jakiegoś czasu, ale… – wykrztusił.

      Naparła na drzwi.

      – Ale ciężkie. Pewnie można by się tu schronić przed huraganem.

      Drzwi obracały się na zawiasach lżej, niż jej się wydawało. Zanim J.B. zdążył je przytrzymać, zatrzasnęły się z głośnym stukiem i zapadły egipskie ciemności.

      – Ups! – bąknęła. – Chyba powinnam najpierw zapytać, czy masz klucz.

      – Nieważne – uspokoił ją. – Podobno sejf na razie nie działa. – Złapał za klamkę i nacisnął z całej siły, ale nic to nie dało. – Cholera!

      Usłyszał szelest, gdy Mazie podeszła bliżej.

      – Nie ma tu światła? – zapytała.

      Macał ścianę po omacku, aż znalazł wyłącznik. Jarzeniówka migotała, ale działała.

      Mazie patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.

      – Przepraszam, nie chciałam nas tu zamknąć.

      – Wiem. – Serce biło mu jak szalone. Sytuacja była niezręczna, nie chciał stać tak blisko niej. Sam na sam. W ciemności. Kiepski pomysł. – Nie martw się, zadzwonię po pomoc.

      Wyjął telefon i na ekranie ujrzał złowróżbne słowa…

      „Brak zasięgu”.

      Nic dziwnego, sejf zbudowano ze specjalnie wzmocnionej stali. A i sam budynek powstał w czasach, gdy ściany miały z metr grubości. W kawiarni w historycznym budynku naprzeciwko też nie mieli zasięgu.

      – Naprawdę nie masz klucza? – Mazie zagryzła wargę.

      – Mam klucze do budynku, ale nie do sejfu.

      – Ktoś się zorientuje, że przepadliśmy – powiedziała. – Na przykład Gina. Esemesujemy do siebie dwadzieścia razy dziennie. A ty? Mówiłeś komuś, że się tu wybierasz?

      – Dzwoniłem do twojego brata.

      Zmarszczyła czoło.

      – Do Jonathana? Po co?

      – Bo wiedział, że nie mogę cię przekonać do sprzedaży. Pochwaliłem się, że przynajmniej rozważasz zamianę na ten dom przy Queen Street.

      – Rozumiem. – Nie spuszczała z niego wzroku. – Często rozmawiasz o mnie z moim bratem?

      – Prawie wcale. Dlaczego miałbym to robić?

      Wzruszyła ramionami.

      – Może Jonathan będzie ciekawy, czy zdołałeś mnie przekonać.

      – Jeśli zadzwoni, włączy się poczta głosowa. Uzna, że jestem zajęty, i się nagra.

      – To mamy przechlapane. – Kopnęła w ścianę sejfu. – Wiesz, że jeśli tu umrę, będę cię straszyć po nocach?

      – Niby jak, skoro ja też umrę? – Otarł z czoła zimny pot. Dobrze, że rozproszyła go tą nonsensowną uwagą.

      – Nie psuj mi przyjemności – odparła. – Chwilowo nie mam nic poza tą fantazją. – Zmarszczyła nos. – Tu nawet nie ma krzesła.

      Poczuł, że ściany napierają na niego. Zaczerpnął powietrza, ale nie było w nim tlenu.

      – Zgoda – wykrztusił. – Możesz mnie straszyć do woli.

      ROZDZIAŁ TRZECI

      Poczuła, że J.B. jest nienaturalnie spięty.

      – Nic ci nie jest? – Zbliżyła się i dotknęła jego czoła.

      Spodziewała się, że będzie rozpalony, a tymczasem był zimny jak przysłowiowy głaz. Najbardziej jednak zaniepokoiło ją to, że nie wzdrygnął się przed jej dotykiem, nie zaprotestował ani nie rzucił jakiejś kąśliwej uwagi.

      – Wszystko w porządku – odparł.

      – Akurat! – Stanęła przed nim i ujęła jego twarz. – Powiedz mi, co się dzieje. Wystraszyłeś mnie.

      Z trudem przełknął ślinę.

      – Mam klaustrofobię. Może będziesz musiała mnie podtrzymywać.

      Jeszcze czego! Ale chociaż się z nią droczył, jej serce zabiło szybciej. I nagle sobie przypomniała. Mając osiem lat, J.B. przypadkiem zatrzasnął się w starej lodówce podczas zabawy w chowanego z kolegami na złomowisku. Omal wtedy nie umarł. Potem przez rok chodził do terapeuty, ale widocznie stare rany nie całkiem się zabliźniły.

      Głaskała go po włosach, wmawiając sobie, że to z dobroci serca, a nie dla przyjemności.

      – Wszystko będzie dobrze. Jestem przy tobie, J.B. Zdejmij marynarkę. Usiądźmy.

      Nie była pewna, czy jej słowa w ogóle do niego dotarły. Ale po chwili skinął głową, zdjął marynarkę, klapnął na podłogę i wyprostował nogi. Zrobiła to samo, chociaż z mniejszym wdziękiem – opięta spódnica nie ułatwiała zadania. Wygładziła ją na udach.

      Siedzieli w milczeniu. J.B. oddychał szybko, trzymając na nogach zaciśnięte pięści.

      Mazie nie była psychiatrą, ale wiedziała, że musi odciągnąć jego myśli od sytuacji, w jakiej się znaleźli.

      – Co słychać u twoich rodziców? – spytała.

      Prychnął i zerknął na nią z ukosa.

      – Żartujesz, Mazie? Ja tu się przy tobie rozklejam, a ciebie nie stać na nic lepszego?

      – Nie rozklejasz się – odparła. – Nic ci nie jest.

      Gdyby powiedziała to dostatecznie przekonująco, może i by uwierzył. Siedzieli tuż obok siebie. Jeszcze nigdy nie była tak blisko niego. Dość blisko, by poczuć odurzający zapach jego wody po goleniu zmieszany z naturalnym, ale jakże podniecającym zapachem mężczyzny.

      Był wysoki, silny i nieopisanie męski. Poczuła motylki w brzuchu. I właśnie dlatego normalnie starała się trzymać od niego na dystans. J.B. był niebezpieczny.

      Zerknęła na sufit i ujrzała maleńkie otwory wentylacyjne. A zatem się nie uduszą. Ale rozumiała J.B. – ona także miała gęsią skórkę na myśl, że mogą tu tkwić godzinami.

      Wiedziała, że musi zacząć rozmowę, bo J.B. skupiał się na walce z fobią. Sęk w tym, że znała go aż za dobrze, a z drugiej strony – za słabo.

      Charleston to w sumie mała dziura. Na każdym balu charytatywnym, СКАЧАТЬ