Название: Zawsze i na zawsze
Автор: Jenny Han
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Современные любовные романы
Серия: O Chłopcach
isbn: 978-83-66436-79-4
isbn:
– Gdzie się podziewałeś? – pytam. – Prawie cię zostawiliśmy!
Tryumfalnie podnosi brązową torbę.
– Otwórz i zobacz!
Biorę od niego torebkę i zaglądam do środka. To ciasteczko z czekoladą z piekarni Levain, jeszcze ciepłe.
– O rany, Peterze! Jakie to miłe, że o mnie pomyślałeś. – Wspinam się na czubki palców i go ściskam, a potem odwracam się do Chris. – Prawda, że to miłe, Chris?
Peter jest kochany, ale nigdy aż tak. To już drugi romantyczny gest, więc dochodzę do wniosku, że powinnam go za to odpowiednio pochwalić, bo chłopak dobrze reaguje na wzmocnienie pozytywne.
Chris już zdążyła włożyć rękę do torby i wpycha sobie do ust kawałek ciastka.
– Bardzo miłe.
Sięga po kolejny kawałek, ale Peter wyrywa jej torebkę.
– Cholera, Chris! Niech Covey spróbuje choć kęs, zanim wszystko pożresz.
– To czemu kupiłeś tylko jedno?
– Bo jest ogromne! I kosztuje jakieś pięć dolców.
– Nie wierzę, że po nie dla mnie pobiegłeś – mówię. – Nie obawiałeś się, że się zgubisz?
– Nie – mówi z dumą. – Spojrzałem na mapę Google’a i poleciałem. Trochę się zgubiłem po powrocie do parku, ale ktoś mnie pokierował. Nowojorczycy są naprawdę życzliwi. Wszystkie te historie, że są niesympatyczni, to bujdy.
– To prawda. Wszystkie osoby, które spotkaliśmy, były naprawdę miłe. Poza tą starszą panią, która nakrzyczała na ciebie, że chodzisz wpatrzony w telefon – mówi Chris, żartując z Petera, który rzuca jej gniewne spojrzenie.
Biorę kęs ciastka. Ich wersja przypomina raczej babeczkę, jest bardziej zwarta i masywna. Cięższa. Nie smakuje jak ciastka z czekoladą, których do tej pory próbowałam.
– I? – pyta Peter. – Jaki werdykt?
– Wyjątkowe. Jedyne w swoim rodzaju.
Biorę kolejny kęs, kiedy podchodzi do nas pani Davenport i nas pospiesza, przyglądając się badawczo ciastku w mojej dłoni.
Nasz przewodnik nosi znak rozpoznawczy, który wygląda jak pochodnia Statuy Wolności, i podnosi go w górę, żeby przeprowadzić nas przez park. To dość żenujące, żałuję, że nie możemy po prostu sami zwiedzać miasta. Przewodnik ma kucyk i kamizelkę w kolorze khaki i uważam, że wygląda w tym tandetnie, ale pani Davenport chyba się podoba. Po Central Parku wsiadamy do metra jadącego do centrum i wysiadamy, żeby przespacerować się po moście Brooklińskim. Kiedy wszyscy ustawiają się w kolejce po lody z brooklińskiej fabryki, Peter i ja biegniemy do sklepu z czekoladą Jacques’a Torresa. Pomysł Petera. Oczywiście najpierw proszę panią Davenport o pozwolenie. Jest zajęta rozmową z przewodnikiem, więc odprawia nas machnięciem ręki. Czuję się taka dorosła, spacerując bez opieki ulicami Nowego Jorku. Kiedy docieramy do sklepu, jestem tak podekscytowana, że aż się cała trzęsę. Wreszcie spróbuję słynnych ciasteczek Jacques’a. Nadgryzam jedno. Jest płaskie, mięsiste, ciągnie się. Czekolada rozlała się na wierzchu i stężała! Masło i cukier smakują niemal jak karmelizowane. Boskie.
– Twoje są lepsze – mówi Peter z nieelegancko pełnymi ustami, a ja go uciszam, rozglądając się dokoła, żeby sprawdzić, czy dziewczyna przy kasie przypadkiem tego nie usłyszała.
– Nie kłam – mówię.
– Nie kłamię!
Kłamie.
– Naprawdę nie wiem, czemu moje nie są takie jak jego – dodaję.
– To pewnie dzięki piecom przemysłowym.
Chyba będę musiała zaakceptować swoje niezupełnie idealne ciasteczka z kawałkami czekolady i zadowolić się tym, że są całkiem niezłe.
Wychodząc na zewnątrz, zauważam po przeciwnej stronie ulicy piekarnię o nazwie Almondine i kolejną na przeciwległym rogu o nazwie Ciasteczka dziewczyny. Nowy Jork rzeczywiście jest miastem wypieków.
Wracamy z Peterem do lodziarni, trzymając się za ręce. Wszyscy są na molo, siedzą na ławkach, jedzą lody i robią sobie selfie z panoramą Manhattanu w tle. Nowy Jork zaskakuje mnie swoją urodą.
Peter musi myśleć o tym samym, bo ściska moją dłoń i mówi:
– To miasto jest niesamowite.
– To prawda.
Śpię głęboko, kiedy rozlega się pukanie do drzwi. Budzę się gwałtownie. Na zewnątrz wciąż panuje mrok. Po drugiej stronie pokoju Chris nawet się nie porusza.
Potem słyszę zza drzwi głos Petera.
– Covey, to ja. Czy chcesz obejrzeć z dachu wschód słońca?
Wstaję z łóżka i otwieram drzwi, a za nimi stoi Peter w bluzie UW, trzymając styropianowy kubek kawy i drugi kubek ze zwisającym z niego sznureczkiem od herbaty.
– Która godzina?
– Piąta trzydzieści. Pospiesz się, idź po kurtkę.
– Dobra, daj mi dwie minuty – szepczę.
Biegnę do łazienki, myję zęby, a potem próbuję namacać w ciemnościach kurtkę.
– Nie mogę jej znaleźć!
– Możesz włożyć moją bluzę – proponuje od progu Peter.
Spod kołdry Chris warczy:
– Jeśli się nie zamkniecie, to słowo daję…
– Przepraszam – szepczę. – Chcesz z nami obejrzeć wschód słońca?
Peter rzuca mi niezadowolone spojrzenie, ale Chris nie wychyla nawet głowy spod kołdry, więc tego nie widzi.
– Nie. Wynoście się!
– Przepraszam, przepraszam – mówię i idę pospiesznie do wyjścia.
Jedziemy windą na górę, na dworze wciąż jest ciemno, ale zaczyna świtać. Miasto właśnie się budzi. Peter zrzuca z siebie bluzę, a ja podnoszę ręce do góry, żeby mógł mi ją wciągnąć przez głowę. Jest ciepła i pachnie płynem, którego używa jego mama.
Peter opiera się o murek, a potem patrzy ponad wodą na miasto.
– Wyobrażasz sobie nas mieszkających tu po studiach? Moglibyśmy zamieszkać w drapaczu chmur. Z portierem. I siłownią.
– Nie chcę mieszkać w СКАЧАТЬ