W grobie ci do twarzy. Andrzej F. Paczkowski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу W grobie ci do twarzy - Andrzej F. Paczkowski страница 9

Название: W grobie ci do twarzy

Автор: Andrzej F. Paczkowski

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия:

isbn: 978-83-66229-31-0

isbn:

СКАЧАТЬ wiać! Grozi ci niebezpieczeństwo!

      Nagle coś za mną się poruszyło. Podskoczyłam jak oparzona, ale nikogo nie było. To tylko na korytarzu ktoś kopnął w krzesło. Znowu się pochyliłam.

      – Co?

      – Musisz uciekać! – Kobieta machała rękami jak szalona.

      – Skąd wiesz? Jak mam ci wierzyć?

      – Bo jestem twoją najlepszą przyjaciółką!

      – Nic nie pamiętam!

      – To dlatego, że straciłaś pamięć. Ale sobie przypomnisz.

      Miałam więc jakąś przyjaciółkę? Odetchnęłam głośno. Jednak nie byłam opuszczona i niechciana!

      – Spakuj rzeczy, za chwilę po ciebie przyjdę!

      Chciałam krzyknąć, że o tej porze tu się raczej nie dostanie, ale zniknęła już w ciemnościach.

      Oparłam się o parapet. O kurczę, co robić, zwiewać? A co, jeśli to jakaś wariatka? Pójdę z nią, a ona mnie zabije za pierwszym zakrętem i będzie po bajce? A jeżeli to naprawdę moja przyjaciółka i właśnie ratuje mi życie? Co robić? No?

      Instynktownie podbiegłam do szafki, wyjęłam z niej torbę i wrzuciłam do środka telefon, a potem sprawdziłam, czy mam portfel. Zdjęłam piżamę i ubrałam się w swoją sukienkę. Usiadłam na łóżku i czekałam z rękami splecionymi na kolanach. Jeżeli teraz wejdzie siostra, to po mnie.

      Nagle gdzieś od strony korytarza rozległ się kobiecy miły głos, a następnie ogłuszający trzask, potem uderzenie, jakby worek z kartoflami rzucono na ziemię, i szybkie kroki biegnące w moją stronę.

      – Marlena? – Ktoś cicho wymówił moje imię. – Wyjdź, bo nie wiem, gdzie dokładnie jesteś!

      Szybko wstałam i poszłam w stronę światła. Kiedy ją zobaczyłam, odruchowo zrobiłam krok w tył. To miała być moja przyjaciółka? Ta gruba beczka? Z przetłuszczonymi włosami? I blada, jakby z prosektorium się przed chwilą wydostała? Z pewnością nie. Przecież musiałam mieć chociaż odrobinę klasy! Już raczej wolałabym mieć ulubionego psa niż to, co stało właśnie przede mną i patrzyło rozszerzonymi ze zdziwienia oczami.

      – O matko, co oni ci zrobili? – Zakryła ręką usta. Wyglądała jak porażona prądem.

      – Jak to co? Przecież żyję. Nic mi nie zrobili.

      – Ale nie wyglądałaś aż tak źle, kiedy cię tu wieźli. Te bandaże powodują, że wydaje się, jakbyś była już w połowie mumią. Zdajesz sobie z tego sprawę? I jeszcze te podkrążone oczy! To naprawdę ty?

      Grubaska podeszła na swoich pulchnych nóżkach i dotknęła mnie krótkim paluchem z obrzydzeniem malującym się na twarzy.

      – Wypraszam sobie! – warknęłam, odtrącając palec.

      – Ale się zrobiłaś drażliwa w tym szpitalu! To już cię człowiek nie może nawet dotknąć?

      – A może powinnyśmy stąd raczej wiać? Zaraz ktoś przyjdzie i będzie po wszystkim! Nici z mojej ucieczki. Skończę w trumnie.

      Gruba rozejrzała się na wszystkie strony.

      – Racja. Wiejemy!

      Rzuciła się do ucieczki. Stałam chwilę i patrzyłam, jak szybko przebiera nogami, kiedy odwróciła się i zawołała:

      – Za mną!

      Zaczęłam biec. Po chwili znalazłam się przy recepcji i kątem oka dojrzałam pielęgniarkę leżącą na ziemi.

      – Zabiłaś ją? – zawołałam ze zgrozą w głosie.

      – Zwariowałaś? Nie jestem morderczynią!

      – Ale leży jak kłoda. Martwa, jakby… – Zaczęłam dyszeć, bo nagle zakręciło mi się w głowie. Korytarz wydawał się nie mieć końca, ale na szczęście już dojrzałam wyjście prowadzące do wolności.

      – Bo jej porządnie przywaliłam. W końcu mam trochę siły w rękach.

      – Nie wątpię – mruknęłam pod nosem, by nie usłyszała, i w tym samym momencie obie rzuciłyśmy się do drzwi. Niestety framugi okazały się zbyt wąskie dla nas dwóch i musiałyśmy się zatrzymać.

      – Nie wpychaj się na siłę! – warknęłam, odtrącając ją łokciem.

      – Ja miałam przejść pierwsza! – Wbiła we mnie wielką pierś.

      – Ale to ja jestem chora!

      – A ja znam drogę wyjścia!

      – Też bym wiedziała, jak stąd wyjść!

      Zrobiła krok do tyłu i podparła się pod boki.

      – No to idź. Prowadź!

      Odchrząknęłam i poszłam przodem. Wyjście znajdowało się parę metrów dalej. Chwyciłam z zadowoleniem klamkę i… nic. Drzwi okazały się zamknięte.

      – Zamknięte – powtórzyłam blada ze strachu, bo oczami wyobraźni widziałam już dochodzącą do siebie pielęgniarkę, nadjeżdżającą policję i zastrzyk, który robią mi na siłę w celu zabrania mnie na skomplikowaną operację, której oczywiście nie przeżyję.

      – Mówiłam ci – powiedziała z zadowoleniem na twarzy moja przyjaciółka, nadal podpierając się pod boki. – Proszę, idź. Wydostań się. Pomóż sobie sama, pani Chora Głowo.

      Opuściłam ramiona.

      – No dobra, co z tymi drzwiami?

      – Okej. – Od razu do mnie podeszła. – Są tu jeszcze jedne. Te na noc zamykają, aczkolwiek nie wiem po co, tamte przecież są otwarte.

      Pokręciła głową, potem odwróciła się w stronę, z której dopiero co przybiegłyśmy, i postukała się palcem w czoło. Następnie rzuciła się do ucieczki po schodach prowadzących w dół. Miała rację, kolejne drzwi okazały się otwarte i wyszłyśmy na świeże powietrze.

      – Co teraz? – zapytałam.

      – Pojedziemy do mnie autem. Przecież cię tu nie zostawię.

      – Gdzie mieszkasz?

      – Ty naprawdę nic nie pamiętasz? – Przyjrzała mi się uważniej z nadzieją w oczach.

      – Nie. Przecież mówiłam.

      – To może i dobrze – odetchnęła z wyraźną ulgą. – Chodź.

      Wsiadłyśmy do stojącego nieopodal samochodu. Usadowiłam się na przednim siedzeniu i zapięłam pasy.

      Gruba patrzyła na mnie z otwartymi ustami.

      – Co? – zapytałam.

СКАЧАТЬ