Название: Białe morze
Автор: Roy Jacobsen
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Поэзия
isbn: 9788366381797
isbn:
Przygotowała posiłek, zjedli, ona – siedząc na krześle i tęskniąc za ławą i za jego ciałem. Ugotowała kawę, pili ją, oboje pogrążeni w milczeniu, aż w końcu Ingrid wstała i poszła na poddasze, gdzie wyciągnęła jakieś ubrania, stare rzeczy ojca, które zaczęła mu przymierzać, jej palce na jego ciele, wyglądał w nich jak chłopiec pokładowy, rybak, szyper, wieśniak i pionier, osadnik.
Śmiali się cicho, on pokazywał na siebie i mówił: „Aleksander”, potem na nią i mówił: „Ingrid”, nie miał dość tych słów, ona także. Potem znów go rozebrała i przytrzymując za jego nieuszkodzone, białe jak marmur stopy, obcięła mu paznokcie, myła go długo, powoli, a każde mówiło przy tym swoim językiem i rozumieli nawzajem każde słowo.
Przed zapadnięciem ciemności zrobiła kolejną rundę ze strzelbą i z kawałkami żagla. Znalazła to, co znalazła, wróciła do domu, spaliła następny zestaw ubrań i znów stanęła przed nim naga, szorując każdy kawałeczek ciała. Umyła głowę i opłukała się w kolejnych wodach, rozczesała włosy i je zaplotła, a on nie odzywał się ani słowem i nie odrywał od niej oczu; po jedzeniu poleciła, żeby wstał i spróbował się przejść, czy może chodzić, zrobić kilka kroków?
Podniósł się niepewnie i z trudem doczłapał do okna, potem w stronę spiżarni, w końcu się odwrócił i zaczął się wykrzywiać, czemu towarzyszył bezgłośny śmiech, później spojrzał na swoje bose stopy. Podszedł do drzwi prowadzących do sieni i z powrotem do okna, wpatrzony we własne odbicie, nagle się cofnął, odwrócił i spojrzał na nią z taką rozpaczą, że wstała, ujęła go za zabandażowaną rękę, poprowadziła na korytarz, a potem dalej po schodach do Sali Północnej i położyła się razem z nim już na resztę życia.
9
Ingrid przygotowała kryjówkę w komórce, do której drzwi zlewały się z boazerią w Sali Południowej, przypominała gniazdo wyścielone puchem. Ponieważ Aleksander mógł już pewnie stawiać kroki, wyprowadzała go po ciemku na dwór, a kiedy siedział w wychodku, czekała i słuchała, jak mówi przez otwarte drzwi. Chodzili na południe przez ogrody, nie odzywając się do siebie, ale słyszała, że on płacze. Wskazywała ręką na niebo i zorzę polarną, na chorobliwe kaskady tęcz o niewłaściwej porze roku, wymawiała nazwy czarnych jak atrament gór na stałym lądzie, uczyła go słów oznaczających wodę, wiatr, śnieg i trawę, której nie było, wodorosty, ryby, kota…
Któregoś wieczoru zabrała go do stodoły, ściągnęła końską derkę ze zmarłego i spytała, kto to jest – wcześniej rozpostarła na nim mundur.
Nie patrząc na skuloną mumię, dwa razy mruknął: „Aleksander”. Spojrzała na niego zdziwiona.
Powiedział: „Sasza”.
Podniosła mundur i spytała, czy byli przyjaciółmi o tym samym imieniu. Energicznie pokiwał głową, trzęsąc się, jakby chciał pokazać zimno, doszła więc do wniosku, że musiał ukraść mundur, aby się ogrzać; w tej samej chwili zrozumiała też, że kłębki wełny drzewnej dawały ciepło i że również one wskazywały, że był niewolnikiem. Spytała, czy jest Rosjaninem. Odpowiedział: „da”, ale dopiero po trzykrotnym powtórzeniu pytania. Spytała, czy był żołnierzem, a on odpowiedział i „tak”, i „nie”, a ona nigdy nie czuła się ładniejsza, więc przestała pytać.
Zdołała go posadzić na tylnej ławce krypy, tkwił tam jak targany lękiem szczur lądowy, podczas gdy ona wiosłowała przez cieśninę między Barrøy a Moroszkową Wyspą i odwiązywała linkę po obu stronach. Pociągnęli sieci za sobą w połyskującym srebrem kilwaterze, wyjęli je i zanieśli do szopy, nie patrząc, co robią. Ale teraz nie było ptaków. A ona próbowała go pocieszać.
Wrócili do domu, rozebrali się nawzajem i umyli, a potem położyli się w Sali Północnej jak mężczyzna i kobieta. Ingrid nawet nie myślała o dzieciństwie, o rodzicach, Barbro, Suzanne, Larsie, o wszystkim, za czym tęskniła, o tym, co sama zakłóciła i zniszczyła, przypominało to uczucie, że niczego jej nie brak.
Mruknęła do belek w suficie, że jutro popłynie do wioski, kupi jedzenie, zdobędzie kota i dowie się, co się stało.
Po ruchu jego ramienia wyczuła, że kiwnął głową.
Spytała, czy zrozumiał, i zdecydowała, że tak.
Powiedziała: „kot” i miauknęła. On powiedział: „koszka”, koniuszkami palców wyczuła jego uśmiech. Kazała mu nie wychodzić z kryjówki, którą dla niego urządziła; bez względu na to, co usłyszy z zewnątrz: strzały czy krzyk, ma leżeć jak martwy od chwili, gdy ona zamknie drzwi, do momentu, gdy znów je otworzy – mogło jej to zająć kilka godzin, najwyżej pół dnia. Powiedział: „spasiba”, „kot” i „kryjówka”.
Kiedy Ingrid podnosiła żagiel i zagłębiała się w gęstą zadymkę, pełna nadziei na uwolnienie Barrøy od trupów i podejrzeń, nadziei, które mógł spełnić jedynie okupant, jeśli uda jej się właściwie rozegrać karty, sądziła, że jest przygotowana.
Jak zwykle zacumowała łódź poniżej składu rybackiego, ruszyła do wioski i zarejestrowała nie tylko niezwykłą ciszę, lecz również to, że jakaś twarda ręka zgarnęła coś istotnego: posterunki, pojazdy, konie; została pustka spowodowana czymś, czego Ingrid nie potrafiła określić.
W sklepie dowiedziała się od Margot, że kilkanaście kilometrów dalej na południe brytyjskie samoloty zatopiły statek transportujący niemieckie wojsko. Mówiono o wielu setkach zabitych, może nawet tysiącach.
Ingrid powiedziała na to:
– Tak?
Tak, tak, Margot wiedziała o tym od syna, który dostarczał towary do fortu na północy wyspy.
– Z żołnierzami? – spytała Ingrid.
– Tak mówią.
– Z Niemcami?
Margot potwierdziła i na jej twarzy odmalowała się podejrzliwość, zaczęła badawczo przyglądać się Ingrid, a Ingrid nie była już na nic przygotowana; spytała, czy baza wojskowa za szkołą jest opuszczona. Margot odparła, że większość żołnierzy przeniosła się do fortu, tam znajduje się radio, obóz jeniecki i stanowiska dział, ale komendant jest dziś tutaj.
Ingrid zamrugała, rozejrzała się, na szczęście przyszło jej do głowy, by spytać, czy Jenny i Hanna, matka i córka, z którymi soliła śledzie, odkąd była młodą dziewczyną, i które mieszkały w szarej chacie na północ od fabryki konserw, ciągle mają koty.
Margot odparła, że chyba nie mają nic innego.
Lecz kiedy Ingrid wyszła ze sklepu, napotkała w swej niepewnej misji przeszkodę; ruszyła drogą pod górę do koszar za szkołą, ale zatrzymał ją samotny strażnik w mundurze. Oświadczyła, że musi rozmawiać z dyżurnym. Strażnik nie chciał jej przepuścić i łamanym norweskim oznajmił, że to niemożliwe.
Ingrid powiedziała: СКАЧАТЬ