Kurier z Toledo. Wojciech Dutka
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kurier z Toledo - Wojciech Dutka страница 3

Название: Kurier z Toledo

Автор: Wojciech Dutka

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-66229-70-9

isbn:

СКАЧАТЬ na piechotę do rodziców narzeczonej. To narzeczeństwo było do pewnego stopnia wymuszone sytuacją. Mokrzycki miał nazwisko i majątek nieobjęty hipoteką, czego nie można było powiedzieć o majątku Skirmuntów żyjących ponad stan. To prawda, że Skirmuntówna miała opinię dziewczyny raczej niedostępnej i wyniosłej. Studiowała malarstwo we Lwowie, stąd nieczęsto mogli spotykać się w Warszawie, gdzie na co dzień Mokrzycki pracował. Była od niego o pięć lat młodsza, ale uchodziło to za dobre rozwiązanie w ich towarzystwie. Poznali się na jednym z niekończących się przyjęć wyższych sfer sanacyjnej Polski, na których do dobrego tonu należało znać Eugeniusza Bodo lub chodzić na przedstawienia kabaretu Qui Pro Quo.

      Idąc od Pałacu Brühla, siedziby MSZ, Mokrzycki miał zamiar skręcić w Krakowskie Przedmieście i przejść się słoneczną ulicą pełną ludzi na Stare Miasto, minąć kościół Świętej Anny i Zamek Królewski i dojść na ulicę Freta, gdzie Skirmuntowie posiadali eleganckie mieszkanie. Mokrzycki lubił gwar Warszawy i jej żywą różnorodność. Mijał przekupki, śpieszących się gdzieś studentów ubranych w mundury korporacyjne, inteligentów, robotników i starozakonnych rabinów trzymających się razem i spierających w języku jidysz o sprawy biblijne. Na Krakowskim Przedmieściu kupił w kiosku nowy numer „Skamandra”. Choć dla wielu w jego sferach to pismo uchodziło za „żydowskie” w negatywnym znaczeniu tego słowa, Mokrzycki kupował je zawsze, by podkreślić wśród znajomych, jak bardzo obcy jest mu antysemityzm, który zyskiwał w Polsce coraz większą popularność. Hrabia gardził chłopcami z Obozu Narodowo-Radykalnego, uważał ich za idiotów, a w żadnym razie za patriotów. Do sanacji miał stosunek pozytywny, ale niepozbawiony krytycyzmu. Wychował się w kulcie marszałka Piłsudskiego, Legionów Polskich i legendy Bitwy Warszawskiej, w czasie której jego świętej pamięci ojciec, hrabia Wojciech Maria Mokrzycki, został ranny. Kiedy go zabrakło, młody hrabia poczuł się nieco zdezorientowany w swoim osobistym stosunku do sanacji. Ojciec Antoniego był Piłsudskiemu oddany bezgranicznie.

      Rodzice narzeczonej wybierali się właśnie na kabaret. Młodzi mieli zostać sami. Monika celowo dała służbie wolne. Jednym z przekleństw ich sfery było podglądactwo służby. Nie lubił tego – tych wszystkich ukradkiem rzucanych spojrzeń, pełnych niechęci lub udawanej życzliwości. Wiedząc o tym, Monika odprawiła służbę i czekała na niego przy pianinie. Znał jej upodobania na tyle, by odgadnąć, w jakim jest humorze, po muzyce, jaką grała. Kiedy była w romantycznym nastroju, zawsze wybierała Eine kleine Nachtmusik Mozarta lub sonaty Schuberta.

      – Czy podobało ci się, kochanie, jak dla ciebie gram? – Monika zwróciła się do niego melancholijnym, słodkim głosem, kiedy zjawił się w mieszkaniu.

      Mokrzycki lubił patrzeć, jak gra na pianinie, jak jej długie, piękne place suną po klawiszach. Ale nigdy nie zastanawiał się nad tym, czy dziewczyna ma do tego talent. Gdy pojechali razem do Wiednia na koncert słynnych na cały świat filharmoników, by usłyszeć ich wykonanie V symfonii Mahlera, zastanawiał się, czy jego towarzyszka rozumiała choć cząstkę tę muzykę. Bo przecież jeśli ktoś rozumie V symfonię Mahlera, nie może zachowywać się próżnie. Tymczasem na koncercie Monika przysnęła! Na Mahlerze! W duchu musiał przyznać, że jej muzyka fortepianowa była miła dla ucha, ale nic poza tym. Podobnie ich związek – byli sobie przyrzeczeni, ich małżeństwo miało zapewnić obydwu rodzinom poważanie. Ale nic poza tym. W jego wieku należało się ożenić. Ona zapewniała sobie nowy dom i zwalniała rodziców z kosztów utrzymywania jej. On zyskiwał żonę, a w jego sferze znaczyło to bardzo dużo. Rodzice Mokrzyckiego wymusili na nim ożenek przed trzydziestką odpowiednim zapisem testamentu.

      Monika miała duże zielonkawe oczy, eleganckie szlachetne rysy, lekko zadarty, mały nos i zmysłowe usta. Nie lubiła się ostentacyjnie malować, preferowała dyskretny makijaż. Mokrzycki podszedł do niej i pocałował ją w usta. Wiedział, że nie należy prosić jej o zgodę, bo gdyby zapytał, przewrotnie odpowiedziałaby „nie” i musiałby się przed nią upokorzyć, błagając, czy może to zrobić. Monice by to bardzo odpowiadało. A tego zdecydowanie nie lubił. Przylgnął wargami do jej ust i wsunął dłoń pod jej bluzkę. Zdołała jednak zatrzymać jego palce, dając znak, by nie posuwał się za daleko. Poczuł się zawiedziony. W zepsutym do szpiku kości świecie elit Warszawy ludzie sypiali ze sobą wedle prawideł wolnej miłości, lecz Monika Skirmuntówna miała swoje zasady. To niegdyś kluczowe słowo w kontekście erotycznej więzi między kobietą i mężczyzną było w moralności roku 1936 roku na tyle osobliwe, że Mokrzycki czuł się przez chwilę jak powstaniec styczniowy całujący się z ukochaną przed wyruszeniem na bój śmiertelny z zaborcą. A tymczasem Mokrzycki nie chciał być powstańcem. Nie tego potrzebował. Chciał zakasać do góry jej sukienkę, włożyć dłoń między jej nogi i nasycić się wilgocią. Potrzebował jej ciała, którego ona przed ślubem nie chciała mu dać.

      Zasady. Musiał po raz kolejny uznać swoją porażkę. Ale on to sobie jeszcze odbije gdzie indziej.

      Ileż w ich narzeczeństwie było wieczorków, które płynęły lekko w rytm fokstrota lub nudnych wynurzeń muzycznych późnego Brahmsa. Na szczęcie nie musiał silić się na poważne tematy, ponieważ ona i on mieli podobne gusta: literackie i plotkarskie, no, może z tą różnicą, że Monika w ogóle nie interesowała się polityką. Nie chodziła także na wieczory panieńskie do znanej z feministycznych poglądów Zofii Nałkowskiej, gdzie można było napić się absyntu, zapalić przemycaną z Francji marihuanę oraz omówić najnowsze odkrycia mody. Czasy morfinistów przeminęły wraz z Nad Niemnem Orzeszkowej, zresztą Antoni zawsze uważał tę powieść za wyjątkowo nudną, ale cóż, w szkole musiał ją czytać z zachwytem, choć robiło mu się od tego niedobrze.

      – Mam nadzieję, że się na mnie nie gniewasz – powiedziała z wahaniem w głosie Monika.

      – Nie, jakżebym mógł! – odrzekł Mokrzycki, choć odczuł po raz kolejny, jak go odrzuca, mimo fizycznej bliskości. – Mamy, moja duszko, całe życie, żeby się ze sobą kłócić.

      Celowo tak ją nazwał. Monika Skirmuntówna była bardzo dumną dziewczyną i nie lubiła, gdy mężczyźni zwracali się do niej protekcjonalnie.

      Czar wieczoru prysł.

      Antoni poczuł, że musi się ulotnić, choćby pod byle pretekstem.

      – Za dwa tygodnie wyjeżdżam do Hiszpanii – powiedział w końcu.

      Monika dała wyraz swemu niezadowoleniu.

      – A ja? A nasze narzeczeństwo?

      – Narzeczeństwo na tym nie ucierpi, moja kochana – rzekł Antoni. – Mój wyjazd tylko je wzmocni. Zaraz jak wrócę, weźmiemy ślub.

      – W Wilanowie?

      – A czemuż by nie? Zaprosimy pięciuset gości, a może i więcej. Stać nas. Choć po prawdzie, wszystko może się jeszcze wydarzyć, moja misja w Hiszpanii zdaje się niebezpieczna – powiedział przebiegle Mokrzycki.

      Monika natychmiast się zmartwiła. Lubił tę jej naiwność i w pewien sposób uroczą prostoduszność. Za nic w świecie nie chciałby jej skrzywdzić, a jednak – małżeństwo z nią musiało dojść do skutku z rozsądku, on natomiast miał już teraz swoje potrzeby i wiedział, gdzie dać im upust. Jak tylko stąd wyjdzie, z tego przesłodzonego gniazdka, uda się do miejsca, gdzie będzie mógł poczuć się jak mężczyzna.

      – Martwię się o ciebie – powiedziała Monika.

      – Niepotrzebnie, serce ty moje. Muszę jechać. To mój obowiązek.

      Dobrze СКАЧАТЬ