Название: Gwiazdy Oriona
Автор: Aleksander Sowa
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Классические детективы
isbn: 978-83-66229-24-2
isbn:
– Im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej. Dla narodu – rzekł Fiedia, napełniając kieliszek. – Jesteśmy niepotrzebną formacją, na usługach rządzących. Nigdy nas nie ma tam, gdzie jesteśmy potrzebni, spóźniamy się i czepiamy porządnych obywateli, którzy płacą podatki i teraz mogą już wszystko. Więc przestań pierdolić tu o narodzie, poświęcaniu się i innych tego typu bzdurach.
– Wstąpiłem do policji, bo chcę robić coś dobrego. Tym bardziej że czasy się zmieniły.
– Trzeba było zostać strażakiem – skwitował Fiedia. – Śmieszy mnie twój idealizm. Tak, zmienił się ustrój, ale nie myśl, że nowa władza uczyni naród bogatym, szczęśliwym i wolnym. Druga Japonia to pierdolenie pod publikę. Sprzedadzą Polskę w imię prywatnych interesów i pełnego koryta. Naród tego teraz nie widzi, zobaczy to za pięć, dziesięć lat. Jak wypierdolą ich z roboty, bo poupadają zakłady, albo dostaną wpierdol, bo policjant nie będzie mógł nic zrobić bandycie.
– Właśnie dlatego zostałem gliną.
– Uhm. A czy widzisz, że wiąże się nam ręce nowymi ustawami?
– Prawo się zmienia.
– Prawo jest jak płot. Tygrys przez płot przeskoczy, szczur się przez płot prześlizgnie, a bydło stoi. Nowa władza robi z nas gówno. Jeszcze wiele razy usłyszysz o sobie, że jesteś kurwą, nierobem, skurwysynem, jebanym psem i policyjną szmatą. Wiele razy nie wrócisz na kolację, służąc wiernie narodowi, zaraz po tym, jak byle gnojek cię opluje. Założysz rodzinę, ale zamiast wcinać karpia w wigilię, będziesz starał się rozwiązać problemy innych, którzy w przypływie katolickiego miłosierdzia na Boże Narodzenie obrzucają się stekiem wyzwisk, ale tobie nikt nie pomoże.
Emil słuchał.
– Naród będzie trwał w sylwestrowym uścisku, a ty będziesz jeździł od interwencji do interwencji, bo twój pijany naród będzie przykładał sobie pięści do twarzy. Zrozum to. Będzie ci łatwiej. I nie myśl tak, jak myślisz teraz, bo spłoniesz jak papier. Zresztą nie nadajesz się tutaj.
– Co?
– Na słuch ci od wódki padło? Nie nadajesz się na zomola.
– Dlaczego?
– Musisz popracować nad swoją twarzą. Jest zbyt uczciwa, a ty jesteś za mądry. No dobra, lepiej powiedz, co cię do nas sprowadza. Co chcesz wiedzieć?
Emil opowiedział o zadaniu z kryminalistyki, o rozmowie z Drożdżakiem i wątpliwościach. Przyznał się do swoich kwalifikacji. Fiedia łypnął na niego i wyrzucił sześć jedynek. Czereśniak chrapał na krześle z opuszczoną bezwładnie głową, a Wróblik zasnął z policzkiem przyklejonym do ceraty.
– Masz.
– Nie palę.
– Wiem – pokiwał głową Fiedia. – I tak zaczniesz. W tej robocie każdy pali i pije. Jak nie pije, to podpierdala, a takich nikt nie lubi. Więc po co czekać?
– W porządku. – Emil wyjął papierosa.
– Jeśli nie chcesz skończyć jak ja czy on – wskazał Wróblika – nie zastanawiaj się. Jedź do tych Katowic. Widać naród cię potrzebuje.
Chłopak spojrzał w oczy starego gliny. Fiedia uśmiechnął się, lecz na jego twarzy nie było radości. Kilka lat później Emil przypomniał sobie tę noc i ten sam gorzki uśmiech, widząc własne odbicie w lustrze.
22
Osiemdziesięciotonowa lokomotywa w oliwkowo-zielonym kolorze już rozpędzała skład, kiedy Emil wbiegł na peron.
– Pan się nie przejmuje – odezwał się jakiś bezdomny. – Biegnący za odjeżdżającym pociągiem to pasażer następnego albo trup. Pan żyje. To dobrze. W sześćdziesiątym siódmym – ciągnął kloszard – we Wrocławiu też jeden na pociąg nie zdążył. Ma pan może fajeczkę?
– A daj mi spokój. Nie palę.
Zdawało się, że sztuczne światło Warszawy Centralnej kpi z młodego policjanta. Następny pociąg miał odejść za godzinę. Emil postanowił zadzwonić.
– Coś się stało? – odpowiedział mu zaspany głos. – Czemu dzwonisz tak wcześnie? – dodał zaniepokojony brat. – Jest środek nocy.
– Nie dla mnie.
– I piekarzy, policjantów, złodziei i taksówkarzy. Wszystko w porządku?
– Tak, Młody.
– Dobrze cię słyszeć. Myślałem, żeś umarł. Przepadłeś bez wieści.
– Jednak żyję. A co u ciebie?
– Wciąż się uczę.
– A u Ligawy?
Emil miał dwóch braci. Nie był najstarszy ani najmłodszy. Nie najwyższy czy najniższy, ale średni. Młodszego nazywali Młodym, starszego Ligawą.
– Już się urządził.
– Gdzie?
– W Hamburgu. Mamy zaproszenie. Zostanie gliną jak ty.
– Boże – westchnął Emil – niemieckim gliną. Rodzice się w grobie przewrócą.
– E tam – zaprotestował Młody. – Są inne czasy, za marki się inaczej pracuje. Nie chcesz pojechać do niego?
– Pewnie, że chcę, ale mam swoją robotę.
– W naszej policji? Daj spokój. To nie ma sensu.
– To ja mogę ci udzielać rad.
– No dobra, powiedz, gdzie się poniewierasz. Dalej w stolycy? – przekręcił celowo ostatnie słowo.
– Tym razem będę się bawił na Śląsku.
– W dobrego czy złego glinę?
– To się jeszcze okaże.
– Tylko tyle?
– Mam pomagać w złapaniu seryjnego zabójcy.
– Wampira ze Śląska? – pisnął Młody.
– Uhm.
– Brzmi jak w filmie.
– To nie film. On je naprawdę morduje.
– Słuchaj – ton głosu Młodego się zmienił – to może być niebezpieczne, uważaj na siebie.
– Daj spokój.
– Przecież jak morduje kobiety, ciebie też może załatwić.
– СКАЧАТЬ