Sieci widma. Leszek Herman
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sieci widma - Leszek Herman страница 6

Название: Sieci widma

Автор: Leszek Herman

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Криминальные боевики

Серия:

isbn: 978-83-287-1185-3

isbn:

СКАЧАТЬ Bartek, odgarniając z czoła grzywę jasnych włosów.

      – Nikogo nie będziemy pytać – parsknął Łukasz.

      – A może to zabronione czy coś. – Kamila pojawiła się między przednimi fotelami. – Jakieś kwestie ewakuacji…

      – Nie dramatyzujcie! Kto będzie chciał, pójdzie spać. Ale przypominam wam, że mamy się bawić! – Odwrócił się na chwilę do przyjaciół, pokazując w szerokim uśmiechu zęby. – Odeśpimy jutro na campingu. Kurwa! Nie wierzę.

      Ostatnie słowa Łukasza spowodowały, że wszyscy wyjrzeli zza foteli, usiłując dostrzec przez przednią szybę, co tak wstrząsnęło ich kierowcą.

      – Ten biały merc tam stoi. Z tymi dziadami, którzy się wlekli przed nami!

      – Boże! Myślałam, że jakiś wypadek albo co – jęknęła z tyłu Kamila.

      Opel powoli zatrzymał się za stojącym w kolejce do bramki samochodem.

      – Najchętniej bym wysiadł i powiedział im coś do słuchu – warknął Łukasz, patrząc na biały kuper mercedesa W124.

      – Zwariowałeś? – Ewa postukała się palcem w czoło. – Jeszcze poskarżą się strażnikom i zrobią nam tutaj kontrolę na maksa.

      W tym momencie zaświeciły się stojące na terminalu latarnie, a od strony ciemnego północnego nieba rozległ się cichy grzmot.

      – Widzieliście? – Bartek obejrzał się za siebie. – Ale błysnęło!

      – Wykrakałaś. – Ewa rzuciła urażone spojrzenie Kamili. – Jeszcze burzy tylko nam brakowało do tych czterdziestu stopni na zewnątrz.

      Ciemniejące nad centrum Świnoujścia niebo przecięła błyskawica.

*

      Mały opel minął miejską przeprawę promową przy Nabrzeżu Władysława IV, dziewiętnastowieczny budynek dworca kolejowego i potoczył się ulicą Dworcową w kierunku portu. Droga, na całej długości wydzielona ażurowym ogrodzeniem z czerwonej cegły, wiodła prosto jak strzelił pod gmach terminala promowego – dużego budynku wykończonego czerwonymi płytami elewacyjnymi.

      Samochód zwolnił na przejściu dla pieszych przed wejściem głównym i wcisnął się na wolne miejsce parkingowe. Prawie dokładnie naprzeciwko terminalu.

      Wokół paliły się już latarnie, a niebo na zachodzie i południu zrobiło się granatowe.

      – Nie mam wielkiego bagażu, więc nie musisz mi pomagać. – Aleksandra wyciągnęła z tylnego siedzenia sporą kraciastą torbę i przewiesiła ją sobie przez ramię. – Maksymalna wielkość, jaką mogłam zabrać na pokład.

      – Odprowadzę cię. – Szatynka w jasnej luźnej sukience zamknęła samochód i wskazała głową wejście do hali dworca.

      Po chwili obie stały na środku sali odpraw, rozglądając się dookoła.

      – Ostatnia szansa… – westchnęła szatynka, patrząc z zatroskaniem na przyjaciółkę. – Możesz jeszcze dać sobie spokój i wrócić ze mną do Szczecina. Dzisiaj piątek, wyskoczymy do jakiegoś klubu i wypijemy kilka mojito. Jak kiedyś.

      – Teraz chyba wolałabym piwo.

      – Może być piwo.

      – Dzięki. – Aleksandra się uśmiechnęła. – Napiję się mojito w barze na promie. Za twoje zdrowie.

      – Tylko nie rób głupstw.

      – Nie przejmuj się. Poradzę sobie. Zawsze stawiam na swoim i teraz też tak będzie.

      – W jaki sposób chcesz postawić na swoim w sytuacji…

      – Znowu zaczynasz.

      Przez chwilę milczały, patrząc na siebie. Jedna z malującym się na twarzy niepokojem i troską, druga z irytacją.

      Za oknami hali, za którymi widać było ulicę i parking przed dworcem, rozbłysło nagle jasne światło.

      Kilka osób z niepokojem spojrzało w tamtym kierunku.

      Po chwili rozległ się grzmot, który wtopił się w dochodzący z głośników głos, instruujący podróżnych, że mają się udać do odprawy.

      – Burza – jęknęła Aleks. – A tak się cieszyłam na leżak na górnym pokładzie. Z wielkim księżycem w tle.

      Przyjaciółka nagle pokiwała głową w rytm i cicho zaintonowała:

      – Słońce to my, ciemne chmury to my.

      Nagłe sztormy, letnie burze…

      Aleks roześmiała się i już po chwili obie głośno śpiewały:

      …Suche wyże to my, mokre niże.

      Taki deszcz, że ulewa aż śpiewa… 2

      Kilka osób spojrzało z uśmiechem w ich kierunku. Jakiś mężczyzna pomachał im ręką i zaklaskał.

      Przez chwilę się jeszcze śmiały.

      – Może burza zostanie na lądzie. – Przyjaciółka Aleks kiwnęła w końcu głową w kierunku oszklonych drzwi.

      – Może. Jedź już, bo inaczej będziesz wracała w burzy. Pewnie zaraz zacznie padać.

      – Zadzwoń do mnie jutro z Ystad. Nie dzwoń tylko ze środka Bałtyku, połączenia satelitarne są strasznie drogie.

      – Dobra, dobra… – Aleks objęła przyjaciółkę i schyliła się po swoją kraciastą torbę.

      Pomachała ręką i ruszyła w kierunku bramek prowadzących do poczekalni przed wejściem na prom.

*

      Samochód zatrzymał się w długiej kolejce do widniejących gdzieś w oddali za lasem latarni i masztów promu. Obok dwóch pasów zajętych przez samochody osobowe były wydzielone kolejne, którymi wjeżdżały wielkie ciężarówki z naczepami. Nad głowami kierowców meandrował stojący na filarach długi rękaw, tędy na pokład przechodzili piesi.

      – Kolejna godzina stania – mruknął z rezygnacją Edward.

      – Co takiego? – Anna podniosła głowę i spojrzała na niego rozkojarzonym wzrokiem.

      – Mówię, że znowu kolejka. A jeszcze najpierw będą wpuszczać te tiry o tam. – Edward machnął ręką w kierunku sąsiednich pasów, na które podjeżdżały właśnie jedna za drugą ogromne ciężarówki.

      – Przepraszam. W końcu udało mi się skupić nad tym artykułem. Piszą, że odwołali prokuratora, który się zajmował sprawą morderstw. Nieoficjalnie podobno dlatego, że wznowił śledztwo bez СКАЧАТЬ



<p>2</p>

Stan pogody – przebój Anny Jurksztowicz z 1986 r. ze słowami Jacka Cygana.