Widząc, że negocjacje komandora z kierownictwem stoczni dobiegły końca, Ian szybko podszedł do jego pulpitu.
– Niech zgadnę – zagaił, uśmiechając się lekko, kompletnie niewzruszony złowieszczą miną Luposa. – Kolejna potyczka z machiną urzędniczą?
– Jaka tam machina! – żachnął się rozeźlony komandor. – Zwykły gryzipiórek, któremu ubzdurało się, że może o czymkolwiek decydować! Niedoczekanie! – warknął. – Pani inżynier, proszę natychmiast rozpocząć procedurę hamowania i wytyczyć nowy, możliwie optymalny kurs. Zawracamy do stoczni! – rzucił w kierunku Sniegowej, po czym odetchnął głęboko raz i drugi, żeby się uspokoić. – Jeśli chodzi o wrak – podjął przerwany wcześniej wątek – to zajmą się nim fregaty kapitana Sellige’a. Pana zadaniem, pułkowniku, będzie zapewnienie im osłony, kiedy już znajdą się na pozycjach. – Wskazał palcem na główny ekran, na którym obok dotychczasowych wykwitły kolejne cztery symbole.
– Osłony? – Dressler miał wrażenie, że się przesłyszał. – Tym rozklekotanym, chałupniczo dozbrojonym torpedowcem? Jak?!
– Postawi pan tarczę kinetyczną – odparł Lupos. – Kazałem załadować na pokład dodatkowe zasobniki.
– Tarcza jest dobra, ale na ostrzał rakietowy, ewentualnie przeciwko myśliwcom – zaoponował rozeźlony Dressler. – Plazmy i termopiguł ani klasycznych pocisków ostrzał z działek kinetycznych, choćby nie wiem jak intensywny, nie powstrzyma! Tym fregatom nie osłona jest potrzebna, lecz pełna eskorta, i to taka, która zarówno oczyści podejście, jak i wyeliminuje wrogą artylerię.
– Przykro mi, pułkowniku, ale takimi siłami nie dysponujemy – skrzywił się Lupos. – Kanonierki i patrolowce z Sigila są zajęte konwojowaniem do baz macierzystych całej tej cywilnej hałastry, która chciała dać nogę z planety. Musimy sobie radzić tym, co jest. Ma pan godzinę na przygotowanie się do startu. Koordynaty punktu zbornego i szczegóły operacji otrzyma pan od kapitana Sellige’a.
– No dobrze – poddał się Ian. – Czy mogę jeszcze o coś zapytać?
– Oczywiście.
– Udało się w końcu zlokalizować flotę?
– Niestety nie – odrzekł Lupos. – Przepadli jak kamień w wodę.
2
– Komandorze, widzi pan to, co ja?! – Krawczenko obrócił wyświetlacz w stronę Tsugawy.
Na ekranie przesuwał się gigantycznych rozmiarów obiekt, składający się z kilkudziesięciu metalicznie połyskujących kul, połączonych rozległymi pajęczynami masywnych kratownic. Widoczny na tle tej ogromnej konstrukcji krążownik „Ukulele” wyglądał jak trzmiel unoszący się obok wielkiej kiści winogron.
Trawlera naprawczego, który holował uszkodzony krążownik, pomimo uruchomionego systemu wzmocnienia obrazu nie widać było w ogóle.
– Niesamowita konstrukcja! – cmoknął z uznaniem Tsugawa. – To nawet nie jest pojedynczy okręt… – stwierdził, przysuwając się bliżej ekranu. – Raczej konglomerat jednostek. Proszę spojrzeć. – Wskazał palcem jedną z kul. – Silniki manewrowe, a te wypustki pod nimi to zapewne dysze pulsacyjne głównego napędu. Zgrubienia na obwodzie – musnął ekran – wyglądają mi na wieżyczki artyleryjskie… Niesamowita konstrukcja – powtórzył. – Że też nasi inżynierowie na to nie wpadli. – Pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Komandorze. – Krawczenko spojrzał nań surowo. – Mnie nie jest potrzebny sprawozdawca. Wzrok mi wciąż dopisuje. Proszę lepiej powiedzieć, w jaki sposób mamy się temu czemuś wymknąć, i to tak, żeby uniknąć konfrontacji.
– Nie mam pojęcia, admirale. – Tsugawa rozłożył ręce. – Dogonili nas z łatwością, a patrząc na liczbę tych modułów i ich uzbrojenie, siłę ognia mają większą niż wszystkie nasze okręty razem wzięte. Może gdybyśmy poszli w rozsypkę… – Zastanowił się przez chwilę. – Nie, to też nie wchodzi w grę – odpowiedział zaraz sam sobie. – Te dźwigary wyglądają na ruchome, więc najprawdopodobniej będą mogli szybko uwolnić poszczególne moduły.
– A wtedy będziemy mieli na karku nie jeden okręt, tylko cały ich rój, z czego każdy rozmiarów naszego krążownika – dokończył za niego Tsugawa.
Jakby na potwierdzenie słów komandora, jedna z kul oderwała się i plując strumieniami gazów z dysz silników manewrowych, majestatycznie poleciała w stronę „Ukulele”. Nawet oddalona od krążownika, zdawała się od niego niemal o połowę większa.
Obserwujący tę scenę mężczyźni jęknęli unisono.
– O cholera! – sapnął Krawczenko. – Toż to ma z kilometr średnicy!
– Dokładnie tysiąc trzysta metrów – poinformował Tsugawa.
Pochylił się jeszcze niżej i powiększył okienko na dole ekranu, w którym wyświetlane były dane telemetryczne.
– Ile takich jest na tym cholernym rusztowaniu?
– Dwadzieścia cztery. Całość ma osiem kilometrów długości, nie licząc iglic nadajników.
– I to jest ten „Dragon Siedem”?! Że niby tylko pancernik?! – W głosie admirała zabrzmiało niedowierzanie.
– Tak wynika z otrzymanych przez nas danych identyfikacyjnych – odrzekł Tsugawa. – Jednostka pomocnicza służb ochrony Dystryktu Fobos.
– Słucham?! – Niedowierzanie admirała przeszło w coś na kształt szoku. – Jednostka… pomocnicza?! – wykrztusił. – Toż to pieprzony gigalotniskowiec, z pancernikami w charakterze myśliwców! Jeśli to okręt wsparcia, to co u nich wchodzi w skład sił głównych?! Księżyce Jowisza?! Planety wyposażone w napęd?! Skąd, do diabła, wzięli środki i surowce na budowę takiego monstrum? Przecież to jest ze dwadzieścia milionów ton stali!
– Szacowana masa konstrukcji: dwadzieścia cztery i pół miliona ton… – odczytał Tsugawa z ekranu. – Dużo, to fakt – przyznał spokojnie. – Proszę jednak pamiętać, że oni mają tutaj do dyspozycji masę surowców. Planety, pas planetoid i ze dwie setki większych i mniejszych księżyców… To nie jest nasz skromniutki układzik z jedną jedyną planetą, podziurawionym jak ser szwajcarski księżycem i do cna wyeksploatowanymi przez Skunów pasami asteroid. Poza tym nie narzekają też na brak rąk do pracy, w przeciwieństwie do nas. A i maszyn też nikt im nie uprowadza, jak nam Skunksy.
– Zdaję sobie z tego sprawę – odburknął Krawczenko.
Ze СКАЧАТЬ