Shadow Raptors. Tom 2. Sygnał. Sławomir Nieściur
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Shadow Raptors. Tom 2. Sygnał - Sławomir Nieściur страница 3

Название: Shadow Raptors. Tom 2. Sygnał

Автор: Sławomir Nieściur

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия: Shadow raptors

isbn: 978-83-66375-09-3

isbn:

СКАЧАТЬ emisję pochodzącą z dysz korekcyjnych, więc nawet jeśli nie działa napęd główny, wciąż mogą lecieć burtą do przodu. Aktywność wykazują także niektóre ze stanowisk artyleryjskich – powiedział komandor.

      Dressler podniósł się z siedziska i podszedł do wyświetlacza.

      – Siedemset pięćdziesiąt metrów… – wymruczał pod nosem. – Od tego odjąć ze sto dla strefy zniszczeń… i kolejnych pięćdziesiąt, najpewniej odciętych od reszty przez grodzie bezpieczeństwa… To i tak zostanie jeszcze z pół kilometra potencjalnie nienaruszonych sekcji, z maszynownią włącznie – stwierdził. – Niedobrze.

      – Nawet bardzo niedobrze, pułkowniku – zgodził się Lupos. – O ile Skunowie nie zmienili założeń konstrukcyjnych tej klasy, to na Oumuamua oprócz maszynowni ocalały też hangary i kto wie czy nie całkiem spora część pomieszczeń mieszkalnych.

      – Jaką ma aktualnie trajektorię? – spytał Dressler.

      – Szczęściem dla nas zderzenie z habitatem wyrzuciło go z kursu, i to całkiem konkretnie. Dryfuje prostopadle do płaszczyzny ekliptyki.

      – W takim razie problemu właściwie nie ma. – Zmarszczone czoło pułkownika wygładziło się. – Dajmy im kopniaka na drogę i niech sobie lecą. – Uśmiechnął się szeroko. – Za parę miesięcy wyślemy za nimi jedną lub dwie instalacje górnicze i masowiec, żeby zebrał urobek. Związkowi i Sigilianie będą na pewno wniebowzięci.

      – Sęk w tym, że ten cholerny wrak leci teraz w kierunku Fałdy. – Lupos również podniósł się ze swego miejsca i podszedł do wyświetlacza. – Nawet w dryfie teoretycznie wciąż będzie w stanie ostrzelać tamtejsze instalacje. Proszę spojrzeć na to.

      Poruszył wskaźnikiem, a na ekranie pojawiła się przerywana linia łącząca skuński wrak i znajdujący się w przeciwległym rogu ekranu znacznik Fałdy.

      – Według naszych obliczeń przeleci niecałe dziesięć tysięcy kilometrów od krawędzi anomalii, wystarczająco blisko i na tyle wolno, by zdążyć wziąć na celownik główne stacje przeładunkowe, nie wspominając o pomniejszych instalacjach. Musimy zrobić z tym porządek tu i teraz, pułkowniku.

      Kursor wskaźnika zatoczył okrąg wokół wizualizacji fragmentu wrogiego okrętu, przesuwającego się z wolna wzdłuż wytyczonej przez komandora linii.

      Nad pulpitem łączności rozbłysły lampki sygnalizacyjne.

      – Panie komandorze, mamy połączenie z kapitanatem stoczni naprawczej – oznajmił radiooperator. – Opóźnienie dziesięć sekund.

      – Przepraszam, pułkowniku. – Lupos wrócił na fotel dowodzenia i założył słuchawki.

      Pozostawiony samemu sobie Ian podszedł do szczeliny obserwacyjnej i popatrzył na rozciągające się za oknem rzędy płytek pancerza reaktywnego.

      Delikatnie wypukłe, wypełnione substancją wybuchową owale miały za zadanie osłabiać i rozpraszać energię wrogich pocisków kinetycznych, minimalizując tym samym skutki bezpośrednich trafień i chroniąc znajdujące się pod spodem właściwe poszycie okrętu.

      W niektórych miejscach, tam gdzie niedawno w burtę krążownika trafiły rakiety wystrzelone ze skuńskich myśliwców, wciąż widać było ubytki. W lukach żywym metalem połyskiwała obnażona stal oraz sterczały powyginane fragmenty sworzni i haków mocujących.

      Dziób okrętu, wielka pozioma płaszczyzna, wewnątrz której znajdowały się wieżyczki przednich dział plazmowych i baterie miotaczy kinetycznych, skąpany był w ostrym świetle emitowanym przez odległą o kilkaset milionów kilometrów Epsilon Eridani. Znajdująca się w szczycie swej cyklicznej aktywności młodziutka gwiazda od wielu miesięcy jarzyła się wściekle białym blaskiem, emitując gigantyczne ilości wysokoenergetycznych cząstek promieniowania i smażąc tym samym bezlitośnie swą jedyną planetę, AEgira. Chłostany promieniowaniem rentgenowskim glob widoczny był z tej odległości jako błyszcząca na tle czerni kosmosu plamka błękitu.

      Swoją dawkę promieniowania inkasował również Sigil, jej naturalny satelita, skalisty, bogaty w minerały glob zbliżony rozmiarami do ziemskiego Księżyca, choć w odróżnieniu od niego bardziej zwarty i z wciąż płynnym jądrem.

      – Proszę uważać na oczy, pułkowniku – rozległ się głos inżynier Sniegowej. – To szkło nie ma filtrów.

      Podała Dressleerowi okulary ochronne z przydymionymi szkłami. Identyczne miała na nosie.

      – Piękna, prawda? – powiedziała, odwracając głowę w stronę prawego górnego narożnika wizjera, w którym widać było fragment tarczy Epsilon Eridani.

      – Tak, piękna – zgodził się. – Ale i zabójcza.

      – Tak jak one wszystkie. – Dziewczyna podeszła do okna, muśnięciem palca zwiększyła polaryzację szkieł, które natychmiast pociemniały i stały się niemal czarne.

      Powtórzył jej gest. Przefiltrowany przez warstwę nanokryształu oślepiający blask gwiazdy złagodniał, przekształcił się w kojącą, jasnopomarańczową aurę.

      – I pomyśleć, że nawet te najchłodniejsze, martwe i wypalone gwiazdy wciąż mają w sobie wystarczająco dużo żaru, by zamienić w żużel wszystko wokół siebie… – powiedziała w zadumie.

      – Zapomniała pani o brązowych karłach, pani inżynier – stwierdził. – Taka na przykład WISE-1828… Niby gwiazda, a jest tak samo chłodna jak pani czy ja.

      Sniegowa zasłoniła usta dłonią i zachichotała. Chwilę później chichot zamienił się głośny śmiech.

      – Powiedziałem coś nie tak? – spytał zdezorientowany.

      – Nie, skądże… Ma pan rację, pułkowniku… Zapomniałam o brązowych karłach… – wykrztusiła. Wciąż chichocząc, zdjęła okulary i otarła oczy. – Przepraszam – dodała, siląc się na poważny ton, choć usta wciąż jej drgały od tłumionej wesołości. – Niepotrzebnie sobie to i owo wizualizowałam…

      Ian uśmiechnął się szeroko.

      – Ma pani bujną wyobraźnię, pani inżynier. Bardzo bujną – skwitował, oddając okulary.

      Smagłe policzki dziewczyny pociemniały jeszcze bardziej, tym razem z zawstydzenia. Wsunęła okulary do kieszonki na biodrze i wróciła szybkim krokiem na stanowisko sterowania.

      – Nic mnie to obchodzi… mają czekać przygotowane do załadunku… A piszcie sobie choćby i do szefa sztabu… Wszystko, co macie w magazynach… Powtarzam, mam gdzieś wasze limity… – do uszu Iana dobiegły strzępy burzliwej dyskusji prowadzonej przez Luposa. Odwrócił wzrok od okna wizjera i obejrzał się w tamtą stronę.

      Poczerwieniały ze złości dowódca krążownika siedział w swoim fotelu i zaciskając dłonie na ruchomym statywie mikrofonu, mówił coś przez zaciśnięte zęby. Jego posiwiałe, zazwyczaj uczesane w perfekcyjny przedziałek włosy były teraz potargane przez druciany kabłąk СКАЧАТЬ