Название: Pożeracz Słońc
Автор: Christopher Ruocchio
Издательство: PDW
Жанр: Научная фантастика
Серия: s-f
isbn: 9788380626720
isbn:
– Co takiego? – wybełkotałem. – Na krew Imperatora… co? – Niemal się przewróciłem, potknąwszy się o parę starych butów leżących obok otwartego kufra.
– Wysyła cię na Vesperad, a ja dostaję Diablą Siedzibę. Co mam począć z pieprzoną Diablą Siedzibą? – Odgryzł kęs jabłka i podążył wzrokiem za okno, w ślad za moim spojrzeniem. – Ty będziesz tam walczył, polował na zdradzieckich lordów i na Cielcinów… – Zamilkł. Przez moment myślałem, że się przesłyszałem. Po chwili zrozumiałem, że Crispin jako młodszy brat był przekonany, że zostanie z niczym. Ja sądziłem, że on dostanie Diablą Siedzibę, on uważał, że przypadnie ona mnie. On żył w moim cieniu, a ja w jego, żaden z nas jednak nie wiedział, że obaj żyjemy w cieniu ojca, który pogrąża nas obu.
– Nie zadręczaj się, bo to ci zeżre mózg.
– Tego nie było w planach.
Nie wiedziałem, czy wszystko, co powiedział, miało być żartem, czy też jako dzieciak naprawdę się tym martwił, a może nawiązywał do rozmowy podczas obiadu, gdy zacząłem tracić łaski ojca. Grube rysy Crispina nie mówiły nic o stanie umysłu ukrytego za płytkimi oczami, a mnie krew zastygła w żyłach.
Brat żuł pracowicie, jego usta otwierały się i zamykały, jak u krowy. W końcu zaryzykowałem:
– Po co tu przyjechałeś, Crispinie?
Otworzył szeroko oczy.
– Już ci mówiłem! Chciałem się z tobą pożegnać! – Wstał i stanął obok mnie dość blisko, żeby poklepać mnie po plecach. – Upłynie dużo czasu, zanim cię znów zobaczę. – Staliśmy tak przez chwilę, ramię przy ramieniu, i patrzyliśmy przez okno. Crispin znów wgryzł się hałaśliwie w jabłko. – Przez ostatnie parę miesięcy było… naprawdę fajnie. Ojciec mówi, że mogę jeszcze raz powalczyć w Kolosso. – Kiedy w milczeniu skinąłem głową i podszedłem do stolika z boku, żeby zabrać mój notatnik i bezcenny egzemplarz Króla o dziesięciu tysiącach oczu, Crispin dodał: – To jednak hańba z tym Gibsonem. Nie mogę uwierzyć, że ten stary sukinsyn okazał się zdrajcą.
Zamarłem w bezruchu, a lód w moich żyłach zamienił się w granit. Przez zaciśnięte do bólu zęby wysyczałem:
– Nie chcę o tym rozmawiać.
Nieświadomy, głupi, ślepy Crispin odgryzł następny kęs jabłka.
– A widziałeś jego twarz? Odrażająca. Wyglądał jak prol. – Trzasnąłem dłonią w wypolerowaną mahoniową framugę okna, aż alumglas zabrzęczał jak membrana bębna. Zerknąłem w bok i ujrzałem, jak oczy Crispina rozszerzyły się, a jeden policzek wybrzuszył absurdalnie, wypchany jabłkiem. – Co się tak wściekasz?
Nie rozumiał. Naprawdę tego nie pojął.
– Gibson przepadł.
– Był tylko kimś w rodzaju służącego. – Połknął przeżuty kęs i podniósł jabłko do ust, żeby znów je ugryźć. Wytrąciłem mu je z ręki. Pacnęło głośno o płytę posadzki i potoczyło się w stronę drzwi. Crispin rozdziawił grube wargi i spojrzał na mnie ze zdumieniem. – Dlaczego to zrobiłeś?
Gniew oślepia, powiedziałem do siebie w duchu, a głos Gibsona wciąż od nowa odzywał się w mojej głowie, mrucząc mantry scholiastów. Jednakże inny głos, mój własny, odpowiedział Crispinowi:
– On był moim przyjacielem.
Crispin spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Chciał cię wywieźć i uczynić jakimś sflaczałym scholiastą. Chciał cię oddać Extrasom!
– To nie było tak, ty imbecylu. – Moje nozdrza drżały i czułem napięcie mięśni twarzy. Byłem o dwa kroki od wybuchu furii. Kiedy tylko to powiedziałem, zrozumiałem, że popełniłem błąd, że jakiś szpieg mógł nas podsłuchiwać i zaalarmować ochronę, ale tak naprawdę przestało mnie to obchodzić.
Crispin się zaczerwienił. W jednej chwili rumieniec wystąpił mu na twarz, co wobec jego zwykłej bladości było zaskakującą zmianą.
– Nie waż się – powiedział.
– Nazywać cię imbecylem? – Wkroczyłem w zasięg długich ramion Crispina. Kości prawej ręki wciąż mnie bolały, nie pozwalając o sobie zapomnieć, a zarazem ostrzegając przed niebezpieczeństwem, jakim było znalezienie się w zasięgu ciosu większego Marlowe’a. Ale w końcu wylatywałem już następnego dnia albo nawet tej nocy, jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli. – Ty po prostu nim jesteś.
Poeci mówią o gniewie jako płomiennym, nieposkromionym, niszczącym uczuciu nakłaniającym duszę do niewłaściwych czynów. Śpiewają pieśni o zemście, o kochankach zabitych w środku nocy, o wielkich pasjach i rozbitych rodzinach. Ale w gniewie nie ma wiele gorąca. Scholiaści mają rację. Gniew to ślepota. Czerwień zamazująca kontury świata. To światło, nie ogień. A światło, kiedy się je precyzyjnie dostroi, potrafi ciąć jak stal. Ujrzałem, jak wargi Crispina wykrzywiają się, gdy przygotowuje się do jakiejś ciętej odpowiedzi, która nigdy jednak nie dotarła do moich uszu. Nigdy nie wyszła z jego ust. Trzasnąłem go z boku w twarz trzymanymi w prawej ręce książkami, a on zatoczył się i runął na podłogę z rękami pod sobą.
– On mi pomagał, ty łajdaku. – Wrzuciłem książki do kufra, po czym stanąłem nad bratem. – Prosiłem go o to. – Crispin podniósł się na czworaki i pokręcił głową, jakby próbował się pozbyć dzwonienia w uszach. – Powiedziałem ci, Crispinie, kiedy wyjeżdżaliśmy z domu. Że nie chcę być przeorem. I że nie wierzę w to wszystko. – A może nie zdążyłem już tego powiedzieć, bo zaatakował mnie z czworaków jak szarżujący baran, z rękami na wysokości mego splotu słonecznego i z dzikim krzykiem, który wyrwał mu się z gardła.
Uderzyliśmy w wielkie okno, ja rąbnąłem głową w alumglasową szybę, co na chwilę pozbawiło mnie oddechu. Niesiony siłą bezwładu Crispin stracił równowagę i potknął się, nie mając oparcia w postaci szyby, którą ja miałem za plecami.
Popchnąłem go, a on znów się zatoczył, obrócił i stanął z uniesionymi pięściami.
– Zapłacisz za to! – rzucił. – Słyszysz?
Gniew oślepia, powtórzyłem sobie w duchu. Ale nie miało to już znaczenia. Wszystko się we mnie zagotowało, rozbłysło gdzieś w głębi czaszki i pozbawiło rozumu. Chłosta Gibsona, moje zagubienie na ulicach Meidui, błędy popełnione wobec delegacji Mandarich. Wszystko to zawirowało w ciemnościach i stopiło się z moją furią z powodu wydziedziczenia i wyzucia z majątku, z gniewem na ojca, z pogardą dla Zakonu i zazdrością wobec Crispina.
Crispin wziął szeroki zamach, a ja zablokowałem uderzenie ramieniem. Wszystko to byłoby łatwe, byłoby zwykłą dziecinną zabawą, gdyby on nie był tak potwornie silny. Obaj byliśmy palatynami, wyższymi i silniejszymi niż zwykli mężczyźni, ale Crispin był wyższy ode mnie o głowę, a i mięśni СКАЧАТЬ