Название: Pożeracz Słońc
Автор: Christopher Ruocchio
Издательство: PDW
Жанр: Научная фантастика
Серия: s-f
isbn: 9788380626720
isbn:
– Nie zaprzeczasz? – Głos ojca nie zdradzał emocji. Mógłby w ten sposób przemawiać do wroga pojmanego na polu bitwy, nie zaś do człowieka, który od maleńkości wychowywał jego dzieci, a przedtem był wychowawcą jego samego.
Gibson odzyskał pewność siebie.
– Już to wyznałem, sire.
– Rzeczywiście – potwierdził jeden ze strażników na podium, a ja poznałem głos sir Robana. Sir Robana, który uratował mnie przed gangiem pod koloseum, wiernego liktora mego ojca. – Sam to od niego wyciągnąłem. – Nacisnął guzik odtwarzania głosu w swoim nadgarstkowym terminalu, który poprzez nadajnik w zbroi połączony był z systemem nagłośnienia placu.
Szeleszczący głos Gibsona rozległ się z głośników we wszystkich kątach dziedzińca, sztucznie wzmocniony, jakby należał do jakiegoś podstarzałego olbrzyma.
– Hadrian nigdy nie dotarłby na Vesperad. Poczyniłem przygotowania… – Nagranie urywało się nagle, w samą porę, ucinając ulubiony fragment ojca o demonicznych Extrasolarianach.
Tłum zafalował. Nieucy patrzyli na scholiastów z podejrzliwością, co spotyka wykształconych ludzi we wszystkich epokach. Scholiaści mieli w sobie coś z maszyny, co stanowiło relikt starożytnej historii ich monastycznej wspólnoty i jej założenia przez tych nielicznych Mericanii, którzy przetrwali Wojnę Założycielską. Poza tym w każdych czasach wybitna inteligencja naznaczana jest swoistym piętnem, ponieważ szczyty, na jakie potrafi wspiąć się umysł ludzki, spotykają się z wielką nieufnością tych, którzy pozostają na poziomie morza.
Zawsze też wybitni padali ofiarą pogromów i działań Inkwizycji.
– Tor Gibsonie, za próbę porwania mego syna ja, Alistair z rodu Marlowe’ów, archon Prefektury Meidui i pan Diablej Siedziby, skazuję cię na wygnanie z moich ziem i z całego naszego świata.
Scholiasta ugiął kolana, szczękając łańcuchami zaczepionymi o pręgierz.
– To nieprawda. – Wszyscy na podium i ci na placu poniżej, którzy to usłyszeli, skierowali spojrzenia na mnie.
– To jest prawda! – Rozległ się chrapliwy głos i Gibson postąpił krok naprzód, napinając łańcuchy. – Alistairze? Oddałbyś syna tym szarlatanom? Twój syn…
– Herezja! – zaskrzeczała Eusebia, wymierzając sękaty palec w Gibsona. – Zabij go, wasza lordowska mość!
Lord Alistair zignorował przeoryszę. Poufałość w głosie Gibsona wyprowadziła go jednak z równowagi. Żaden z jego sług nie nazwał go nigdy Alistairem. Nigdy.
– On jest moim synem, scholiasto! Nie twoim.
Jeden z żołnierzy kopnął starca w bok kolana i Gibson runął na ziemię jak waląca się wieża. Łańcuchy powstrzymały go przed ostatecznym upadkiem i Gibson zawisł na nich z jękiem. Mimowolny krzyk wyrwał mi się z gardła i podszedłem do poręczy.
– Wypuść go – zwróciłem się do ojca ze łzami w oczach. – Proszę.
– Wypuszczam. – Ojciec nie spojrzał na mnie, uniósł rękę i pstryknął palcami. – Jesteśmy miłosierni, jak miłosierna jest Matka Ziemia – powiedział do tłumu. – Gibson służył naszemu rodowi bardzo długo i przez pamięć tej służby powstrzymamy Biały Miecz. – Uspokoił gestem protest Eusebii, która ustąpiła tak prędko, iż domyśliłem się, że już wcześniej uzgodnili to między sobą. – Sir Felixie.
Kasztelan wynurzył się z cienia, a ja zbladłem. Sir Felix, który po Gibsonie był moim najlepszym nauczycielem, nie miał na sobie bojowej zbroi, tylko religijną biel i czerń. Obok niego stanął katar z Zakonu z zawiązanymi oczami, z ogoloną głową i skórą jak porcelana. Opaska na oczach była z czarnego muślinu. Sir Felix w milczeniu sprowadził oprawcę ze stopni do miejsca, gdzie stał przykuty do słupa Gibson.
– Stop! – wrzasnąłem i rzuciłem się do schodów.
Strażnicy w pancernych rękawicach złapali mnie za łokcie i pociągnęli z powrotem. Katar podszedł do Gibsona i wyjął cienki sztylet, który żarzył się jasno w świetle dnia. Nie wahając się, wcisnął Gibsonowi cieniutkie ostrze do dziurki w nosie i pociągnął, a pokryta plazmą krawędź rozcięła nozdrze głęboko, aż do kości. Gibson krzyknął i jęknął z bólu, po czym opadł na kolana. Ta rana napiętnowała go na całe życie jako przestępcę. Plazmowy nóż kauteryzował ranę już w momencie jej zadawania i na twarzy nie pojawiła się najmniejsza kropla krwi.
Sir Alistair skinął ręką i dwaj peltaści trzymający Gibsona rozdarli mu szatę na plecach. Zwisła z jego ramion jak dwa złamane skrzydła, a pośrodku ukazało się białe ciało. Sir Felix, działając w tej sprawie jako pełnomocnik ojca, obejrzał i zaakceptował bicz katara o trzech rzemieniach.
– Litości, ojcze. – Starałem się wyrwać mężczyznom, którzy mnie trzymali.
Zlekceważył mnie zupełnie.
Dwaj żołnierze dopchnęli Gibsona do słupa, a jeden z nich przycisnął twarz starca do chropowatego drewna.
Kasztelan machnął biczem, rozrywając ciało scholiasty jak cienkie płótno. Gibson wydobył z siebie odgłos, który wstrząsnął mną do szpiku kości: miaukliwe, rozdzierające wycie. Nie mogłem dojrzeć jego pleców z miejsca, w którym stałem unieruchomiony, ale wyobrażałem sobie krwawe pręgi, jakie pozostawia bicz. Opadł ponownie i szloch Gibsona zmienił się w krzyk. Przez chwilę dostrzegłem jego twarz, zupełnie zmienioną. Zniknął miły staruszek, którego znałem przez całe życie, niewyczerpane źródło cytatów i spokojnych napomnień. Ból sprowadził go do czegoś, co nie było nawet cieniem człowieka.
Uderzenia spadały jedno po drugim. Było ich piętnaście, po każdym rozlegały się szloch i krzyk starego scholiasty. Nigdy nie zapomniałem jego twarzy. Pod koniec już nie krzyczał, zacisnął zęby i znosił ból. Kiedy myślę o sile, to nie armie, które widziałem, przychodzą mi do głowy, ani walczący ludzie. Myślę o Gibsonie, zgarbionym i krwawiącym, który jednak nie musi się wstydzić niczego.
Ojciec patrzył na to wszystko bez słowa. Kiedy sir Felix wrócił i zajął miejsce obok niego, wciąż z biczem w ręku, archon Prefektury Meidui powiedział:
– Zabierzcie go. – A potem, zwracając się do logothetów i dworskich sekretarzy, dodał: – Wracać do pracy! Wszyscy!
– Dlaczego to zrobiłeś? – Wyrwałem się wreszcie strażnikom, którzy mnie trzymali, rąbnąwszy jednego łokciem w nos.
Poniżej podium tłum przepływał powoli do zamku, milczący po tym, co widział. Choć widok krwi na Kolosso sprawiał im tyle СКАЧАТЬ