Название: Winny jest zawsze mąż
Автор: Michele Campbell
Издательство: PDW
Жанр: Триллеры
isbn: 9788308067833
isbn:
Zerknął na jednego z kolegów, kiwnął głową i wprowadził je za aksamitny sznur. W środku utknęły w tłumie u szczytu schodów prowadzących do piwnicy, gdzie – sądząc po odgłosach – impreza już trwała w najlepsze. Aubrey zaśmiała się nerwowo, czując za plecami napierający tłum. Nie było tu klimatyzacji, a w gorącym powietrzu unosił się smród perfum, potu i alkoholu przemieszanych z odorem wymiocin. Aubrey przytrzymała się Jenny, chwiejąc się na nogach.
– Szaleństwo – stwierdziła Jenny.
Tłum zafalował i nagle znalazły się na przedzie. Aubrey poznała przyczynę zatoru. Jakiś chudzielec w pomarańczowej muszce – pomarańczowy był kolorem Carlisle – siedział przy biurku blokującym zejście do piwnicy, a w dłoniach trzymał poduszeczkę z tuszem i pieczątkę. Griff lekko pchnął je naprzód.
– Hej, Rothenberg. Wstąpisz do ΣΣΚ? Chętnie byśmy cię przyjęli, stary – powiedział ten w muszce.
– Taki mam plan.
– Mam tu sprawdzać dokumenty, ale twoich nie muszę. Znam cię.
Muszka zrobił Griffowi na dłoni pieczątkę w kształcie butelki piwa, a potem przybili żółwika.
– Dzięki, bracie. Ostempluj też moją znajomą z Odell, Kate Eastman. Nie potrzebuje papierów – rzekł Griff.
– Kate Eastman. Pamiętasz mnie? – spytał Muszka, który wyglądał na oczarowanego.
– Hmm… – mruknęła Kate.
– Duncan Treadwell. Mieszkałem w Milton w jednym pokoju z twoim kuzynem Trevorem, póki go nie wyrzucili. Poznaliśmy się na pikniku, byłaś wtedy w pierwszej klasie w Odell.
– Taak – odparła Kate, choć widać było, że niczego takiego nie pamięta.
– Trev, co za wariat. Byłem pewien, że dostanie się do Carlisle, ale chyba przepadło po tej akcji z jazdą pod wpływem.
– Trupy w podaniu o przyjęcie na studia nie robią najlepszego wrażenia – zażartowała Kate. Wyciągnęła rękę po pieczątkę, wyraźnie niezainteresowana dalszą rozmową.
– Zakładam, że wolno ci już pić? – spytał Duncan.
– Od dwunastego roku życia.
Roześmiał się i opieczętował jej rękę.
– Jeszcze moje przyjaciółki – powiedziała.
Aubrey i Jenny również dostały pieczątki i cała czwórka powoli ruszyła schodami w dół. Piwnica była słabo oświetlonym pomieszczeniem z niskim sufitem. Z głośników huczała muzyka hip-hopowa, a ludzie tłoczyli się wokół beczki z piwem.
– Tędy!
Griff prowadził je przez labirynt pomieszczeń. W każdym roiło się od studentów, którzy stali w grupkach, tańczyli lub obściskiwali się na podniszczonych starych kanapach. Podłogi były śliskie od piwa. Jego zapach przypomniał Aubrey dzieciństwo: jej ojciec był alkoholikiem. Szła ostrożnie, żeby się nie poślizgnąć. W końcu dotarli do pomieszczenia na tyłach domu; przeszklone drzwi wychodziły na kamienny taras. Tam także było mnóstwo ludzi, ale aż tak nie śmierdziało. W kącie, na stoliku do kart, stało kilka dużych mis z jasnopomarańczowym ponczem. Griff nalał go do plastikowych kubków, po czym podał je dziewczynom. Poncz był obrzydliwie słodki, ale przynajmniej zimny. Dokuczający Aubrey paskudny ból głowy zniknął po pierwszym łyku, więc szybko opróżniła kubek. Jakiś facet podszedł do niej i z powrotem go napełnił.
– Dzięki! – powiedziała, zerkając tęsknie za Kate i Griffem, którzy zmierzali w stronę przeszklonych drzwi.
– Jesteś żółtodziobem? Czy raczej, jak tu mówimy, świeżym towarem?
– Tak, mieszkam w Whipple – krzyknęła. I, ot tak, już rozmawiała z jakimś przystojniakiem. Nie był może takim ciachem jak Griff, ale to nic.
Nie dosłyszała jego imienia… Brian? Ryan? Był na trzecim roku, pochodził z Tennessee, studiował zarządzanie i grał w lacrosse’a. Miał zgrabne ciało, szeroki chłopięcy uśmiech i rudawobrązowe włosy. Przez chwilę przekrzykiwali się, zadając sobie pytania, a gdy Aubrey podniosła wzrok, okazało się, że grupka jej znajomych gdzieś się zapodziała.
– Chyba powinnam poszukać przyjaciół – stwierdziła, przekrzykując muzykę.
– Zapomnij o nich.
– Będą się martwić.
– Są już tak pijani, że nie pamiętają, jak masz na imię.
– Nie, serio. – Po wypitej wcześniej tequili poncz uderzył jej do głowy. Pomieszczenie już jakiś czas temu zaczęło wirować, ale dopiero teraz to zauważyła.
– No dobrze, poszli tamtędy – krzyknął Brian–Ryan i wziął ją za rękę. Pozwoliła się poprowadzić, choć podejrzewała, że wcale nie wiedział, dokąd poszli ani nawet o jakich przyjaciołach mówiła.
Zaprowadził ją do najciemniejszego z pomieszczeń. Na kanapach, podłodze i stole bilardowym wiły się ciała. Brian–Ryan odepchnął kilka osób i posadził Aubrey w rogu starej, skrzypiącej sofy. Potem stanął nad nią okrakiem, przygwoździł do kanapy i ujął jej twarz w dłonie.
– Wiesz, jesteś całkiem niezła – powiedział.
Nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
– Dzięki.
Pochylił się i wepchnął jej język do ust. Aubrey chciała zaprotestować, ale w tej samej chwili ogarnęła ją fala mdłości i musiała się skupić, żeby na niego nie zwymiotować. Zarzyganie jednego z członków bractwa na samym początku studiów skazałoby ją na banicję, więc lepiej było nie robić żadnych gwałtownych ruchów. W pokoju nagle pociemniało, a Aubrey odrzuciła głowę w tył, co Brian–Ryan potraktował jako zachętę: zadarł jej podkoszulek i chwycił za piersi. Silne uszczypnięcie oprzytomniło ją, więc wyprostowała się szybko i huknęła głową w jego nos. Krzyknął z bólu. Wykorzystała okazję i zepchnęła go z siebie. Pobiegła na taras, zasłaniając usta dłonią. Po chwili klęczała na ziemi, wymiotując i starając się schować za krzakami, żeby nikt jej nie zauważył. Kątem oka dostrzegła, jak jakaś postać odłącza się od tłumu na tarasie. Aubrey widziała to jak przez mgłę, a kiedy po chwili jej wzrok się wyostrzył, zobaczyła, że Jenny stoi nad nią, przytrzymując jej włosy.
– Już dobrze, ulżyj sobie – rzekła. – Lepiej się poczujesz.
– Wszyscy mnie widzieli – wyjąkała Aubrey z twarzą mokrą od smarków i łez.
– Daję ci słowo, że nikt nie widział.
– Tu СКАЧАТЬ