Название: Pandemia
Автор: Robin Cook
Издательство: PDW
Жанр: Триллеры
Серия: Thriller
isbn: 9788380626805
isbn:
– Może to będzie to, czego mi teraz potrzeba – powiedział.
Rozdział 2
– Jestem na drugim piętrze, doktor Hernandez – powiedział Jack, przestawiwszy telefon na tryb głośnomówiący. – Przyjmuję wycieczkę zakonnic w pałacowej jadalni. Zapraszam do nas!
Lou parsknął śmiechem. Tak, to znowu był ten niepokorny Jack Stapleton, którego znał i lubił – nieuznający zbyt wielu świętości. Być może jego kondycja psychiczna nie była aż tak zła, jak uważał.
Minutę później do pokoju śniadaniowego zajrzała młoda kobieta, która żywo przypominała Lou Laurie – być może ze względu na to, jak o siebie dbała. Miała na sobie świeżutki, biały, mocno wykrochmalony fartuch i choćby ten detal różnił ją od większości kolegów po fachu. Pod nim zaś skrywała jaskrawoczerwoną sukienkę, która zdaniem Lou nadawałaby się nawet na cocktail party. Rysy twarzy doktor Hernandez, jej karnacja oraz fryzura – ciasno upięte, ciemne włosy – wskazywały na latynoskie pochodzenie.
Jack przedstawił jej Lou jako starego dobrego przyjaciela, nie tylko swojego, ale i Laurie. Następnie wyjaśnił mu, że Jennifer jest wnuczką kobiety, która przez długie lata była nianią Laurie.
– Jeszcze jako uczennica liceum Jennifer spędziła tu kiedyś cały tydzień, poznając OCME pod czujnym okiem mojej żony – ciągnął Jack. – Podobno był z niej wtedy niezły pistolet i potrzebowała duchowego przewodnika. Czyli Laurie.
– Obawiam się, że to prawda: trochę wtedy szalałam – przyznała Jennifer. – Biedna babcia Maria, która mnie wychowywała, nie wiedziała już, co ze mną robić, i w rozpaczy zwróciła się do Laurie. O dziwo, okazało się, że doświadczenie z OCME zmieniło moje życie. Zainteresowałam się nauką i medycyną sądową na tyle, by zacząć studia. Poszłam na całość i oto jestem.
– Ale na tym nie koniec – dorzucił Jack. – To za sprawą Jennifer mniej więcej dziesięć lat temu wybraliśmy się z Laurie do Indii. Wygląda na to, że my też czegoś się nauczyliśmy.
– Pamiętam tę wyprawę – odparł Lou. – Chodziło o turystykę medyczną, prawda?
– Właśnie – przytaknęła Jennifer. – Na nieszczęście mojej babci.
– Cóż, to prawda – zgodził się Jack. – Ale do rzeczy, Jennifer. Co się dzieje? Dlaczego mnie szukałaś?
– Dzwonił do mnie Bart Arnold, szef naszych śledczych. Prosto z SOR-u w Bellevue wiozą do nas „trudny przypadek”. Gdy Bart usłyszał, o co chodzi, zaniepokoił się na tyle, że pofatygował się na miejsce. Zadzwonił ze szpitala, bo jego zdaniem to może być ofiara choroby zakaźnej. Prosił, żeby zawiadomić właśnie ciebie. Przy okazji dowiedziałam się czegoś nowego: podobno jesteś tu uważany za „guru od chorób zakaźnych”.
– A to dlaczego? – zainteresował się Lou. Widać było, że czuje się nieswojo. Jako światowej klasy mizofob dostawał gęsiej skórki na samą myśl o epidemii czegokolwiek.
– W pierwszym roku pracy w OCME postawiłem kilka zaskakująco trafnych diagnoz. Chodziło o sztucznie rozprzestrzeniane, śmiertelnie niebezpieczne drobnoustroje.
– Chcesz powiedzieć, że ktoś chciał wywołać epidemię? – zdumiał się Lou. – Bioterroryzm?
– Otóż to – przytaknął Jack. – Na szczęście zdusiliśmy ją w zarodku, ale mogło być bardzo niedobrze.
– Bart prosił, żebyś do niego zadzwonił – odezwała się znowu Jennifer.
– Zdaje się, że to sprawa w sam raz dla mnie – rzekł Jack. – Zrobię nawet coś lepszego: pojadę pod czterysta dwadzieścia jeden i spotkam się z nim osobiście.
Pod numerem 421 wzniesiono nowy wysokościowiec OCME przy Dwudziestej Szóstej Ulicy. Stary budynek, w którym nadal mieściła się kostnica i w którym wciąż jeszcze przeprowadzano sekcje zwłok, znany był wśród pracowników inspektoratu jako „520”, bo taki był jego adres przy Pierwszej Alei.
– W takim razie dam mu znać, że jesteś w drodze – odpowiedziała Jennifer, po czym skinęła mu głową na pożegnanie, zapewniła Lou, że miło było go poznać, i zniknęła za drzwiami.
– Widzę, że lekarze są coraz młodsi i coraz ładniejsi – odezwał się po chwili Lou. – Przy takich czuję się jak stary piernik. Ech, nieważne. Czas na mnie. Dzięki za poranną porcję rozrywki i gdy tylko będziesz mógł, odezwij się w sprawie wyników badań tych dzisiejszych sekcji.
– Ma się rozumieć. – Jack wstał. – Chodź, odprowadzę cię do samochodu, a potem lecę pod czterysta dwadzieścia jeden.
Gdy trzasnęły drzwi nieoznaczonego policyjnego chevroleta impali, Jack pomachał przyjacielowi na pożegnanie i zaczekał, aż wóz wycofa spod rampy wyładowczej na tyłach budynku i włączy się do ruchu na Trzydziestej Ulicy. Nie licząc furgonetek OCME, samochód Lou był bodaj jedynym, któremu wolno było tu parkować – inne w każdej chwili mogły zostać odholowane. Mimo to z natury ostrożny detektyw wolał zawsze zostawiać na desce rozdzielczej laminowany identyfikator nowojorskiej policji.
Gdy tylko chevrolet zniknął mu z oczu, Jack wrócił do budynku po swój rower, który jak zwykle zostawił w pobliżu sali sekcyjnej. Od nowej siedziby OCME dzieliły go tylko cztery przecznice, ale za bardzo lubił szybką jazdę i pęd świeżego powietrza, by przepuścić taką okazję. Niestety, o świeżości mógł raczej zapomnieć – czekała go jazda przez wschodni Manhattan, w niesionych zachodnim wiatrem obłokach spalin z silników samochodów osobowych, ciężarówek i autobusów. Wskoczył na rower i popedałował najpierw na wschód, a potem na południe, wzdłuż Franklin Delano Roosevelt Drive. Choć pod przybrudzonym fartuchem miał jedynie cienki strój chirurga, nic sobie nie robił z chłodnego wiatru. Podróż nie trwała długo. Dotarłszy na miejsce, wniósł rower na rampę załadowczą na dziedzińcu gmachu i postawił przy budce dozorcy, po czym wjechał windą na piąte piętro.
Na żadnej innej kondygnacji nie panował równie wielki rozgardiasz. Urzędowała tam nie tylko ekipa śledczych medyczno-prawnych, ale także dział łączności OCME czynny dniem i nocą. Wprost na piąte piętro wysyłano też próbki do badań – i z sal sekcyjnych w starym budynku, i z placówek zewnętrznych. Wykonywano tu proste badania histopatologiczne, analizy kości i zębów, ale także najbardziej skomplikowane analizy DNA. Pod 421 nie trafiały jedynie próbki przeznaczone do badań toksykologicznych, toksykologia była bowiem – obok kostnicy i sali sekcyjnej – ostatnim z ważnych działów, które jeszcze urzędowały w starej siedzibie, pod numerem 520.
Dział śledczy zajmował pomieszczenie sąsiadujące przez szklane drzwi z holem głównym i blokiem wind. Była to otwarta przestrzeń, w której liczne biurka zestawiono parami. Stanowisko Barta Arnolda ulokowane było mniej więcej pośrodku, dzięki czemu miał na oku praktycznie cały swój zespół.
Bart podjął pracę w OCME znacznie wcześniej СКАЧАТЬ