Название: Pandemia
Автор: Robin Cook
Издательство: PDW
Жанр: Триллеры
Серия: Thriller
isbn: 9788380626805
isbn:
– Jeszcze nie – przyznała Rebecca.
– Bart wspominał, że była dobrze ubrana, więc ktoś powinien już wkrótce zacząć jej szukać. Czy mogłaby pani zwracać dziś wyjątkowo baczną uwagę na zgłoszenia? Z wielu powodów powinniśmy jak najszybciej zidentyfikować tę kobietę.
– Na pewno będę uważać – obiecała Rebecca. – Przekażę też wiadomość reszcie zespołu. Hank Monroe i sierżant Murphy też powinni wiedzieć, choć może już dostali informację. Tak czy inaczej, mogą już zacząć działać na tyle, na ile to możliwe.
– Będę wdzięczny.
Jack znowu pobiegł na dół i raz jeszcze zajrzał do sali rozkładowej. W blasku mocnej lampy ujrzał worek z ciałem spoczywający na samotnym stole sekcyjnym. Obok, na metalowym stojaku, czekały na niego instrumenty chirurgiczne, pojemniki na próbki, konserwanty, etykietki, strzykawki oraz masa innych drobiazgów niezbędnych do przeprowadzenia sekcji zwłok. Wyglądało to zachęcająco, lecz w polu widzenia Jacka nie było ani Vinniego Amendoli, ani Carlosa Sancheza. Pobiegł w stronę przebieralni, spodziewając się, że zastanie ich w trakcie wkładania księżycowych skafandrów.
Gdy przekroczył próg, ujrzał Carlosa ubranego już w kombinezon ochronny klasy A. Choć w blasku lampy oświetlającym półokrągłą plastikową maskę trudno było dostrzec szczegóły twarzy, Jack natychmiast wyczuł, że nowicjusz jest ciężko przerażony. Stał w całkowitym bezruchu, z nienaturalnie rozłożonymi ramionami. Trudno było nie uśmiechnąć się na ten widok.
– Nie podoba mu się to wszystko – wyjaśnił Vinnie i zachichotał, wsuwając stopę w nogawkę skafandra, by chwilę później sprawnie naciągnąć górną część na ramiona.
– To widać – odparł Jack. Zdjął z haczyka swój kombinezon i odpiął od ładowarki baterię zasilającą wentylator. – Wyluzuj, Carlos! Ten skafander ma cię chronić, nie skrzywdzić.
– Będą tam niebezpieczne bakterie? – Carlos nie umiał zapanować nad drżeniem głosu.
– Bardziej martwiłbym się o niebezpieczne wirusy – odparł Jack.
– Znaczy… takie jak Ebola?
– Mniej więcej – przytaknął Jack. – Wirusy to wirusy. Osobiście uważam, że to raczej grypa. Słyszałeś chyba o wirusie grypy?
– Jasne, że słyszałem, ale z Ebolą to on nie ma chyba nic wspólnego – odpowiedział Carlos.
– Mimo to na twoim miejscu nie czułbym się zbyt pewnie – odparł Jack – Grypa zabiła dotąd nieporównywalnie więcej ludzi niż Ebola. Ujmę to tak: jeśli mamy do czynienia z nowym, zabójczym wirusem grypy, to sytuacja może być nawet gorsza, bo będzie on się rozprzestrzeniał znacznie szybciej niż wirus gorączki krwotocznej. Słyszałeś może o pandemii grypy z roku tysiąc dziewięćset osiemnastego? Zabiła więcej ludzi niż obie wojny światowe razem.
– Nie podoba mi się to – wyznał Carlos. – Czy kiedykolwiek zdarzyło się w OCME, żeby ktoś zmarł wskutek sekcji tego typu? Do tej pory nie sądziłem, że to niebezpieczna praca; uważałem tylko, że obrzydliwa.
– O tak, w OCME trup ścieli się gęsto – odparł z powagą Jack, siłując się z nogawkami kombinezonu. – Nie ma miesiąca, w którym nie stracilibyśmy technika. Dlatego zostałeś przyjęty.
– Jezu, doktorze Stapleton! – jęknął Vinnie. – Niech pan mu nie wciska takich rzeczy; wystraszy go pan na śmierć. To tylko żarty, Carlos. Nigdy nie straciliśmy technika.
– Posłuchaj mnie, Carlosie – rzekł z powagą Jack. – Jest tylko jeden powód, dla którego musiałeś włożyć tę niewygodną plastikową skorupę: ona cię ochroni. Będziesz bezpieczny. Tylko nie przebij skafandra skalpelem albo igłą, a gdy będzie po wszystkim, zdezynfekuj się dokładnie według naszych wskazówek.
– Nie tego się spodziewałem, gdy się tu zatrudniałem. – Jak na dorosłego, Carlos wręcz wybitnie radził sobie z odgrywaniem roli płaczliwego dziecka.
– Będziesz bezpieczny – powtórzył Jack.
Nie spodziewał się, że aż tak bardzo wystraszy swojego nowego pomocnika. Nie był też pewny, czy Carlos zostanie w zespole na dłużej. Podczas porannych sekcji co najmniej kilka razy dostrzegł w jego zachowaniu niepokojące sygnały. Postanowił, że porozmawia o tym z kadrową, Twylą Robinson.
Uszczelniwszy skafander, Jack włączył wentylator z filtrem HEPA i jako pierwszy wyszedł z przebieralni najpierw na korytarz, a potem do sali rozkładowej. Widział kątem oka, że Carlos nadal jest przerażony, ale postanowił, że pozwoli mu się kisić we własnym lęku. Zależało mu na czasie.
Jak zwykle wydajny Vinnie zdążył już zawiesić na przeglądarce zdjęcie rentgenowskie, które wykonał wcześniej z pomocą Carlosa, zgodnie z instrukcją nie wyjmując ciała z worka. Jack włączył lampę. Prześwietlanie zmarłych było rutynową procedurą w medycynie sądowej. Dzięki niemu można było szybko ocenić, czy w ciele nie ma elementów pominiętych podczas oględzin – na przykład kul albo ułamanych ostrzy noży. Takie błędy zdarzały się w przeszłości. Jack oczywiście nie zakładał, że przegapi coś tak oczywistego; na zdjęciu rentgenowskim znacznie bardziej interesowały go inne detale – na przykład stare złamania. Przydatne były zwłaszcza wtedy, gdy trzeba było ustalić tożsamość zmarłej osoby. Tym razem jednak od razu zobaczył coś zaskakującego i bez wątpienia istotnego.
– Rany – mruknął, wpatrując się w zdjęcie. – Czy któryś z was, obiboki, ma pojęcie, co tu widzimy?
– Wygląda na to, że jakieś pogięte druty – odparł Vinnie.
– Tak, tak, druty – zawtórował mu Carlos.
– Ponad wszelką wątpliwość – zgodził się Jack. – To metalowe szwy spinające mostek tej kobiety.
– Czyżby przeszła operację? – spytał Vinnie.
– Na pewno – odparł Jack. – I gdybym miał zgadywać, powiedziałbym, że była to operacja na otwartym sercu. Najprawdopodobniej wymiana zastawki dwudzielnej albo zastawki aorty.
– Czy to prawdopodobna przyczyna śmierci? – spytał Vinnie.
– Bardzo możliwe.
Jack starał się ukryć rozczarowanie. Jeśli uszkodzenie albo szybko pogłębiająca się niewydolność zastawki były przyczyną zgonu, to sprawa zostałaby błyskawicznie zamknięta. Poszukiwanie wirusa nie miałoby sensu, miasto nie byłoby w niebezpieczeństwie, a on utraciłby temat, na którym pragnął się skupić.
– To chyba dobrze, prawda? – spytał znowu Vinnie.
– Jasne – odparł Jack. Nawet jeśli technik zauważył brak entuzjazmu w jego głosie, to zachował to dla siebie. – Bierzmy się do roboty.
– Skoro to problem СКАЧАТЬ