Название: Po piśmie
Автор: Jacek Dukaj
Издательство: PDW
Жанр: Современная зарубежная литература
isbn: 9788308067703
isbn:
Nawet tak prosty trick jak zapamiętywanie raz odwiedzonych stron i wyświetlanie przez Google Ads takiej samej lub podobnej oferty oznacza wyeksportowanie pamięci naszych wyborów na zewnątrz.
Nieświadomość tego mechanizmu bywa kosztowna. Przekonał się o tym boleśnie Tomasz Lis, bezrefleksyjnie odsłaniając przed światem treść wyświetlanych mu reklam. Co jest już aktem publicznego samoobnażenia, trochę jak wywieszenie w Internecie swojej diagnozy psychiatrycznej albo podsłuchu spowiedzi.
Równolegle z komercyjnym rozwija się profiling polityczny.
Pionierem w nim była Partia Demokratyczna w Stanach Zjednoczonych. Do czasów Obamy sztaby wyborcze powstawały na rok–półtora przed wyborami, pracowały do dnia głosowania, po czym się rozwiązywały. Od drugiej kampanii Obamy Demokraci utrzymywali już permanentny sztab wyborczy, obudowany kooperatywą firm gromadzących i analizujących dane o wyborcach.
Celem jest tutaj nie tylko przewidywanie wyników wyborów, lecz także możliwość osobnego, skutecznego oddziaływania na każdego wyborcę zindywidualizowanymi reklamami, listami, odpowiednio sformułowanymi informacjami. Ofertami z programu wyborczego kandydata przemawiającymi właśnie do ciebie, językiem, który ty rozumiesz, na przykładach wziętych z twojej kultury, wręcz z twojego życia.
I w jaki sposób Trump pokonał tę maszynę profilingu politycznego Demokratów? Budując jeszcze precyzyjniejsze banki danych, z jeszcze większą celnością śląc wyborcom jeszcze bardziej zindywidualizowane bodźce audiowizualne i tekstowe. Skuteczniej rozgrywając ich nieuświadomione preferencje.
Te same metody wykorzystują państwowe systemy inwigilacji.
Tu nie tak łatwo określić stopień ich rozwoju: co już jest realizowane, a co dopiero się planuje. Wnioskujemy głównie z danych pośrednich (jak treść procesów sądowych rządów z korporacjami), z publikacji WikiLeaks i z przecieków whistleblowerów w rodzaju Snowdena.
Wiadomo, że przynajmniej Stany Zjednoczone – a najpewniej także Chiny – uruchomiły data centers, w których zapisywana jest w czasie rzeczywistym każda porcja informacji wytwarzanej przez ludzkość, w każdej sekundzie, obojętnie jak nieczytelna i bezsensowna.
Jeśli twoją serdeczną nadzieją jest wyrżnięcie wszystkich ludzi obcego wyznania, koloru skóry, języka, kultury, to zadaniem XXI-wiecznego państwa jest poznanie tej nadziei, zanim przystąpisz do jej spełniania, a najlepiej – zanim jeszcze wypłynie ona na powierzchnię twojej świadomości. Innymi słowy: jego zadaniem jest dostrzeżenie we mgle wszystkich możliwych przyszłości tego ciebie, który jeszcze nie istnieje – ale może zaistnieć.
I nie musisz nawet na moment wchodzić do Internetu. Możesz w ogóle nie korzystać z komórki. Sam fakt, że masz materialne ciało, które porusza się w fizycznej przestrzeni, odpowiada na bodźce zmysłowe – obrazy, dźwięki – i te odpowiedzi są zbierane, zapisywane, analizowane, czyni cię bezbronnym wobec zewnętrznej wiedzy o tobie.
Najsłabiej rozwinięta ze wszystkich owych technologii jest ta umożliwiająca wgląd bezpośrednio w mózg.
Na razie zasięg i rozdzielczość wglądu są bardzo małe. W szczytowych osiągnięciach technologia oferuje bardzo wąski, skąpy odczyt: kilkadziesiąt bitów na sekundę, akurat tyle, by przesunąć siłą woli kursor na ekranie. Albo odczyty wymagające wpierw spędzenia wielu godzin w medycznych skanerach MRI i mozolnego budowania mapy każdego mózgu z osobna – wtedy można jako tako odróżnić, czy myślisz akurat o samochodzie, czy o psie. To pułap dzisiejszych możliwości.
Niemniej w rozwój tych technologii idą fortuny, a cel został postawiony jasno i otwarcie: czytanie w czasie rzeczywistym samej treści umysłów.
Tak zatem prezentuje się perspektywa wyprzedzającego poznania nadziei człowieka przez agendy zewnętrzne. A co z faktyczną możliwością ich ziszczenia?
No dobrze, dostarczają nam książki, teksty, produkty kultury. Ale czy technologia może z wyprzedzeniem zaspokoić k a ż d e chęci? Jako się rzekło, marzeń człowieka nie ogranicza realizm.
Wracamy tu do pierwszego koniecznego warunku świata bez nadziei: że oto środowisko człowieka dostarcza mu wszystkiego, czego by sobie akurat zażyczył; że dostosowuje rzeczywistość do jego przeduświadomionych preferencji.
Technologia zmierza do tego ideału w dwóch etapach: w etapie pierwszym, gdy nadal spętana jest ograniczeniami materii, i w wersji pełnej, po ich przekroczeniu.
Pierwszy etap to rzeczywistość, w jaką powoli już wchodzimy: rzeczywistość inteligentnego środowiska życiowego. Spopularyzowano ją pod nazwą Internetu Rzeczy, Internet of Things. Albo, jak ja ją nazywam, Matternet, Maternica. Nasza Mać.
Ze starym Internetem ma ona niewiele wspólnego. Chodzi tu o stopniowe wprowadzenie do użytku i zastąpienie wszystkiego, co nas otacza w fizycznej przestrzeni, wersjami inteligentnymi, programowalnymi, połączonymi bezprzewodowo z resztą infosfery i zdolnymi do reagowania na bodźce.
Wszystkiego, co nas otacza, a więc: ubiorów, mebli, urządzeń, budynków, nawierzchni dróg, przedmiotów dla ludzkiego oka widocznych i niewidocznych.
Następnie ma ta zmiana objąć także materię organiczną. W tym nasze ciała.
Jeden z głośniejszych programów radykalnego wydłużenia życia człowieka oparto na idei hybrydyzacji organizmu na poziomie komórkowym z nanobotami: programowalnymi maszynami molekularnymi. W ten sposób częścią Internetu Rzeczy stają się nasze nogi, włosy, palce, serce, krew w żyłach, neurony w mózgu.
To z kolei umożliwia realizację całej klasy przed-nadziei skierowanych na samego siebie. Pragnień, które nie sprowadzają się już do życzenia: „Chciałbym mieć inny samochód”, ale: „Chciałbym być kimś innym”. I zanim w pełni sam sobie uświadomię, kimże to wolałbym być, zanim wyhoduję tę nadzieję – już nim jestem.
Nie tylko na poziomie ciała, fizyczności; także na poziomie umysłu. Neurologiczna podstawa naszej pamięci i osobowości podlega tu przeprogramowywaniu tak samo jak reszta organizmu.
A ponieważ ona stanowi fundament „ja”, samo nadziejowanie staje się przedmiotem uprzedzającego spełnienia. Innymi słowy, zlikwidowana zostaje wówczas także metanadzieja: n a d z i e j a n a n a d z i e j o w a n i e czegoś innego.
Na przykład:
Mam nadzieję, że przyjacielowi się powinie noga, że mu się nie uda. Bo zazdroszczę. Rozpoznaję u siebie to uczucie i już siebie za nie nienawidzę, już wolałbym siebie innego. To znaczy: mam nadzieję nie mieć nadziei na jego porażkę.
Co więc się dzieje? Nanoboty w moim mózgu zmieniają delikatnie konfigurację neuronów, strukturę przepływu ładunków elektrycznych po aksonach i dendrytach – i załatwione, i nie zazdroszczę, i już po nadziei.
To jednak kłopotliwe. Biologia, СКАЧАТЬ