Odrodzona. Dzienniki, tom 1, 1947–1963. Susan Sontag
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Odrodzona. Dzienniki, tom 1, 1947–1963 - Susan Sontag страница 8

Название: Odrodzona. Dzienniki, tom 1, 1947–1963

Автор: Susan Sontag

Издательство: PDW

Жанр: Биографии и Мемуары

Серия:

isbn: 9788362376445

isbn:

СКАЧАТЬ na lunch…

      …Po­po­łu­dnie roz­trwo­ni­łam, oglą­da­jąc kiep­sko przy­go­to­wa­ne stu­denc­kie przed­sta­wie­nie trzech jed­no­ak­tó­wek w Cal Hall. W księ­gar­ni po­ja­wi­łam się o 17.30. Po­szły­śmy do jej po­ko­ju i kie­dy prze­bie­ra­ła się w le­vi­sy, prze­czy­ta­łam kil­ka pierw­szych stron jej eg­zem­pla­rza Wil­ka ste­po­we­go [Her­ma­na Hes­se­go]… Czu­łam się przy niej cu­dow­nie od­prę­żo­na i gdy je­cha­ły­śmy po­cią­giem li­nii F do S[an] F[ran­ci­sco], na­szła mnie ocho­ta, by opo­wie­dzieć jej o Ire­ne. Gdy to zro­bi­łam, do­tar­ło do mnie, że świat, w któ­rym żyje H, jest dia­me­tral­nie róż­ny od czy­ste­go, in­te­lek­tu­al­ne­go świa­ta Ire­ne i Ala! To tak­że jej po­wie­dzia­łam, a ona za­re­ago­wa­ła w spo­sób zu­peł­nie od­mien­ny, niż się spo­dzie­wa­łam… Było to tak eg­zo­tycz­ne, że nie mo­głam się nie ro­ze­śmiać! H stwier­dzi­ła, że Ire­ne to suka – że kie­dy po­wie­dzia­ła mi, że je­stem brzyd­ka, po­win­nam była od­po­wie­dzieć jej wul­gar­nym ko­men­ta­rzem, tak by mu­sia­ła zejść z pie­de­sta­łu swo­jej świę­tosz­ko­wa­to­ści – że jest ogra­ni­czo­na, nie­wraż­li­wa i mar­twa w środ­ku…Po czę­ści przy­zna­łam jej wów­czas ra­cję… Nie je­stem taka strasz­na… I mu­szę się w koń­cu wy­zbyć po­czu­cia, że je­stem grzesz­na… Po­szły­śmy do chiń­skie­go baru na sy­cą­cy, tani po­si­łek… Kie­dy [koń­czy­ły­śmy], przy­szła A w to­wa­rzy­stwie B, swo­je­go męża… Całą czwór­ką po­szli­śmy do baru Mona’s. Więk­szość go­ści sta­no­wi­ły les­bij­skie pary… Śpie­wacz­ka była bar­dzo wy­so­ką, pięk­ną blon­dyn­ką w wie­czo­ro­wej suk­ni bez ra­mią­czek i cho­ciaż zwró­ci­łam uwa­gę na jej wy­jąt­ko­wo moc­ny głos, H – uśmie­cha­jąc się – mu­sia­ła mi do­pie­ro uświa­do­mić, że to męż­czy­zna… Było tam jesz­cze dwo­je in­nych śpie­wa­ków – po­tęż­na ko­bie­ta – jed­na z naj­grub­szych, ja­kie wi­dzia­łam – któ­ra roz­le­wa­ła się w nie­skoń­czo­ność na wszyst­kie stro­ny – i męż­czy­zna śred­nie­go wzro­stu – sma­gła wło­ska twarz – w któ­rym, na­uczo­na, na co zwra­cać uwa­gę, roz­po­zna­łam ko­bie­tę…

      Z sza­fy gra­ją­cej pły­nę­ła mu­zy­ka. A tań­czy­ła z B, raz lub dwa B za­tań­czył też z H. Kie­dy ja po raz pierw­szy tań­czy­łam z H, by­łam bar­dzo spię­ta i cią­gle na­stę­po­wa­łam jej na pal­ce… Za dru­gim ra­zem po­szło dużo ła­twiej i po­czu­łam się cał­kiem do­brze…

      Wy­pi­ły­śmy po pi­wie i wy­szły­śmy. A i B odłą­czy­li się od nas – mie­li­śmy się zno­wu spo­tkać za go­dzi­nę w klu­bie o na­zwie Pa­per Doll… Była mniej wię­cej 23.30… H chcia­ła jed­nak naj­pierw wstą­pić do po­bli­skie­go baru 12 Ad­ler (jego wła­ści­ciel Hen­ri nosi be­ret). Wśród licz­nych go­ści, z któ­rych wie­lu zna­ła, był Otto, spro­śny star­szy pan koło sześć­dzie­siąt­ki. Za­pro­po­no­wa­ła mu, żeby po­szedł z nami, bo, jak mi póź­niej po­wie­dzia­ła, on za­wsze pła­ci za drin­ki. W Pa­per Doll sie­dzie­li­śmy do oko­ło 2.00, czy­li do za­mknię­cia… B i A po­ja­wi­li się o 1.15… Nie było żad­ne­go wy­stę­pu, tyl­ko ja­kaś po­żal się boże pia­nist­ka imie­niem Ma­de­le­ine, któ­ra z upo­rem nie­udol­nie rzę­po­li­ła i jed­no­cze­śnie śpie­wa­ła wszyst­kie moż­li­we utwo­ry, po­czy­na­jąc od Hap­py Bir­th­day! Skoń­czy­ła kwa­drans przed dru­gą i zno­wu za­tań­czy­łam z H… Do na­szej czwór­ki i Ot­to­na przy­sia­dły się jesz­cze dwie inne oso­by (nie­zna­ją­ce się wza­jem­nie) – mło­dy męż­czy­zna, nie­ja­ki John De­ver, któ­ry, zda­je się, miesz­ka nad klu­bem, oraz pięk­na dziew­czy­na – bar­dzo ele­ganc­ko ubra­na – któ­ra mia­ła na imię Ro­ber­ta –

      Drin­ki po­da­wa­ło kil­ka atrak­cyj­nych ko­biet ubra­nych po mę­sku, po­dob­nie jak te w Mona’s – Otto speł­nił swo­ją po­win­ność i po­sta­wił nam wszyst­kim czte­ry ko­lej­ki… Bar­dzo mnie iry­to­wał – wy­glą­da­ło na to, że tego wie­czo­ra zna­la­złam się na jego ce­low­ni­ku, mó­wił więc nie­ustan­nie, a ja nie słu­cha­łam… Kie­dy wy­szli­śmy, do­wie­dzia­łam się, że B za­mie­rza zo­stać w mie­ście na całą noc… Po­że­gnał się z nami, ale za­po­mniał dać A klu­czy­ki do ich for­da A. Kie­dy po­bie­gła za nim, H i ja sie­dzia­ły­śmy w sa­mo­cho­dzie + trzy­ma­ły­śmy się za ręce… Była moc­no pi­ja­na, a ja zu­peł­nie trzeź­wa, cho­ciaż wy­pi­łam rze­kę al­ko­ho­lu. Czu­łam się jed­nak bar­dzo do­brze i swo­bod­nie…

      Dro­ga do Sau­sa­li­to bie­gnie przez most Gol­den Gate. A i H, któ­re sie­dzia­ły obok mnie, pie­ści­ły się, a ja pa­trzy­łam na Za­to­kę, czu­jąc, że wy­peł­nia mnie cie­pło i ży­cie… Ni­g­dy do­tąd tak na­praw­dę nie poj­mo­wa­łam, że jed­nak moż­na żyć w cie­le, w ogó­le nie przej­mu­jąc się tymi wstręt­ny­mi dy­cho­to­mia­mi!

      …[W koń­cu] H i ja po­szły­śmy spać na wą­skim łóż­ku na za­ple­czu Tin An­gel…

      Chy­ba jed­nak by­łam pi­ja­na, bo było tak pięk­nie, kie­dy H za­czę­ła się ze mną ko­chać… Po­szły­śmy do łóż­ka o 4.00 – i roz­ma­wia­ły­śmy jesz­cze przez ja­kiś czas… Kie­dy H po­ca­ło­wa­ła mnie po raz pierw­szy, by­łam tro­chę sztyw­na, bo nie bar­dzo wie­dzia­łam, jak to się robi, a nie dla­te­go, że mi się nie po­do­ba­ło (jak wte­dy, gdy ca­ło­wa­łam się z Ji­mem)… Za­żar­to­wa­ła, że pew­nie star­łam jej szkli­wo z zę­bów – po­tem jesz­cze tro­chę roz­ma­wia­ły­śmy i na­gle z peł­ną mocą uświa­do­mi­łam so­bie, że jej po­żą­dam, a ona to wy­czu­ła…

      Wszyst­ko, co mnie tak bar­dzo drę­czy­ło, co uwie­ra­ło mnie gdzieś pod most­kiem, zni­kło, gdy przy­ci­snę­łam się do niej, gdy po­czu­łam cię­żar jej cia­ła na moim, gdy za­kosz­to­wa­łam piesz­czo­ty jej ust, jej dło­ni…

      Wszyst­ko wte­dy wie­dzia­łam i wciąż wszyst­ko pa­mię­tam…

      …Kim je­stem te­raz, gdy pi­szę te sło­wa? Ni mniej, ni wię­cej, tyl­ko zu­peł­nie inną oso­bą… Do­świad­cze­nia tego week­en­du nie mo­gły mi się przy­tra­fić w lep­szym mo­men­cie – A by­łam tak bli­sko zu­peł­ne­go za­ne­go­wa­nia sie­bie i pod­da­nia się. Moje po­ję­cie sek­su­al­no­ści cał­kiem się zmie­ni­ło – Dzię­ki bogu! – bi­sek­su­alizm jako wy­raz peł­ni czło­wie­czeń­stwa – i otwar­te po­tę­pie­nie zbo­cze­nia – tak, zbo­cze­nia – po­le­ga­ją­ce­go na ogra­ni­cze­niu do­świad­czeń sek­su­al­nych i ich od­fi­zycz­nia­niu przez ide­ali­za­cję „cno­ty” w ocze­ki­wa­niu na „tego je­dy­ne­go” – ab­so­lut­ny za­kaz czy­stych do­znań zmy­sło­wych bez mi­ło­ści, za­kaz swo­bo­dy sek­su­al­nej…

      Do­wie­dzia­łam się, do cze­go je­stem zdol­na… Wiem te­raz, co chcę ro­bić СКАЧАТЬ