Farma lalek. Wojciech Chmielarz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Farma lalek - Wojciech Chmielarz страница 22

Название: Farma lalek

Автор: Wojciech Chmielarz

Издательство: PDW

Жанр: Криминальные боевики

Серия: Ze Strachem

isbn: 9788375366426

isbn:

СКАЧАТЬ mógł postawić prawdziwe, twarde zarzuty. Nie to, co tutaj. Bo jeśli teraz na niego naskoczymy, to sami położymy głowę pod topór. A ja już miałem jedną dyscyplinarkę i na razie mi wystarczy.

      – Tak, tak – mruknął jakby spokojniejszy Lupa. – Być może tak właśnie trzeba będzie zrobić.

      Drzwi od pokoju otworzyły się i do środka wszedł Zajda. Kiwnął głową Lupie i Mortce, a potem gwizdnął. Za nim wmaszerowała reszta pracujących w Krotowicach policjantów. Usiedli na uprzednio przyniesionych tam krzesłach. Było ich zaledwie dwudziestu, ale i tak pomieszczenie okazało się za małe i trzy osoby musiały stać w drzwiach.

      Zajda poczekał, aż wszyscy zajmą miejsca i ucichnie szum. Potem chrząknął głośno, żeby zwrócić na siebie uwagę. Zupełnie zresztą niepotrzebnie, bo wszyscy i tak wpatrywali się w niego jak w święty obrazek.

      – Wiecie już pewnie, co się wydarzyło wczoraj, więc nie będę wchodził w niepotrzebne szczegóły – rozpoczął. – Odnaleźliśmy zwłoki czterech kobiet. Wszystkie zostały zamordowane, bestialsko okaleczone, a ich ciała porzucono w jednej z opuszczonych sztolni. Bóg jeden raczy wiedzieć, ile tam leżały.

      Zrobił przerwę. Obrzucił surowym wzrokiem twarze swoich ludzi.

      – To najpoważniejsza i najważniejsza sprawa, jaką kiedykolwiek mieliśmy w Krotowicach – stwierdził z powagą. – Odpowiednie raporty właśnie idą w górę łańcucha dowodzenia. Jest majówka, więc teraz może będziemy mieć trochę spokoju, ale jak tylko skończy się długi weekend, oczy całej dolnośląskiej policji będą zwrócone na nas. I ani trochę tu nie przesadzam. Dlatego oczekuję, że dacie z siebie wszystko, żeby znaleźć sprawcę. To nasz absolutny priorytet. Zrozumiano?

      Odpowiedziało mu zbiorowe, nieme potakiwanie głowami.

      – Szefem dochodzenia jest komisarz Lupa. Wszyscy go znacie i od tej chwili jesteście na jego rozkazy. Nasz warszawski kolega, komisarz Mortka, będzie konsultantem w śledztwie. Jakieś pytania?

      Nikt się nie odezwał.

      – Znakomicie – powiedział komendant, wyglądając na odrobinę zawiedzionego. – Lupa, przejmujesz pałeczkę.

      Zajda usiadł na podsuniętym mu krześle, a na środek niechętnie wyszedł krotowicki komisarz. Z tylnej kieszeni spodni wyciągnął pomiętą kartkę, którą teraz rozprostowywał i wygładzał energicznymi ruchami.

      – Dobrze, chłopaki. Nie mam zamiaru przynudzać. Razem z komendantem wymyśliliśmy kilka zasad, których macie przestrzegać. Po pierwsze, mordy w kubeł. Wiem, że nie możecie się doczekać, żeby opowiedzieć swoim dziewczynom, żonom, matkom o tym, co się tu dzieje, ale jest zakaz. Was, drogie panie – zwrócił się w stronę dwóch kobiet, jedynych, które służyły w Krotowicach – to też dotyczy. Żadnych ploteczek z przyjaciółkami przy herbatce.

      – Ludzie są ciekawi. Co mamy odpowiadać, jak ktoś nas zapyta? – odezwał się ktoś z tylnego rzędu.

      – Nic – odwarknął Lupa. – Co najwyżej, że tajemnica śledztwa i że posuwamy się do przodu.

      Chrząknął, przykładając pięść do ust. Zastygł w takiej pozie i przeglądał zapisane na kartce notatki.

      – Jedziemy dalej – zaczął po krótkiej przerwie. – Druga rzecz, miejcie oczy i uszy otwarte. Wszystkie informacje, jakie zdobędziecie, mają spływać do mnie. Nie do komendanta, nie do któregoś z waszych kolegów, nie do Mortki, nie do cioci Zuzi, ale do mnie. Najlepiej na piśmie w dwóch egzemplarzach. Wreszcie, trzecia i ostatnia rzecz. Tą sprawą będzie się zajmował specjalny zespół. W jego skład wchodzimy ja, aspirant Rosecki jako mój zastępca, sierżant Wajtoła oraz starszy posterunkowy Borkowski. Czy są jakieś pytania?

      Mortka przyjrzał się zebranym. Nikt się nie poruszył. Wbijali wzrok w Zajdę lub Lupę, jakby zmęczone twarze tych dwóch policjantów skrywały jakieś tajemnice. Komisarz podniósł rękę.

      – Tak, Kuba?

      – Kto się będzie zajmował kontaktami z prasą?

      – Myślisz, że się zainteresują?

      – Oczywiście, że tak. Dziwię się, że jeszcze was nie zaatakowali. Jeśli zaraz nie zdarzy się coś innego, coś naprawdę głośnego, musicie być przygotowani na prawdziwy najazd.

      – Biorę ich na siebie – powiedział Zajda. – Lokalnych dziennikarzy znam i nie będę miał najmniejszych trudności, żeby ich poskromić. A jak przyjedzie ktoś z jakiegoś TVN-u, to sobie też poradzę.

      – No to sprawa załatwiona – stwierdził Lupa. – Są inne pytania?

      Nie było. Zajda ogłosił koniec spotkania. Policjanci wyszli, a w salce pozostali tylko ci, których nazwiska wyczytał Lupa. Mortka poznał wszystkich ostatniej nocy. Rosecki i Wajtoła byli razem z nim na dole podczas oględzin miejsca odnalezienia zwłok. Borkowski natomiast, wysoki, dobrze zbudowany chłopak o zasępionym spojrzeniu, odwoził Mortkę nad ranem do domu. Wyznaczenie właśnie ich do grupy dochodzeniowej wydawało się dobrym wyborem. Nie trzeba było ich wprowadzać i znali dokładnie przebieg dotychczasowych wypadków.

      Zajda klepnął Lupę w ramię.

      – Muszę zadzwonić w kilka miejsc. Poradzicie sobie sami?

      Komisarz kiwnął głową i zamknął drzwi za komendantem. Odczekał kilka sekund, jakby chciał się upewnić, że przełożony naprawdę sobie poszedł, i odwrócił się do reszty.

      – No to „księciunia” mamy z głowy – stwierdził. – Słuchajcie, wiem, że wszyscy padamy na ryje ze zmęczenia, ale spróbujmy jeszcze trochę popracować.

      Zajął miejsce za stołem. Położył przed sobą trzymaną ciągle w dłoniach kartkę, a obok niej wyjęty z kieszeni długopis.

      – Kto się zgłasza na ochotnika, żeby napisać porządny raport z miejsca odnalezienia zwłok?

      Wzrok Wajtoły i Roseckiego powędrował w stronę Borkowskiego. Pisanie raportów było najnudniejszą robotą. Nic dziwnego, że chcieli zrzucić to na najmłodszego. Ale Lupa pokręcił przecząco głową.

      – Młody jest młody – stwierdził oczywisty fakt. – Nie ma doświadczenia i nie napisze tego dobrze. Wajtoła, ty się tym zajmiesz.

      Sierżant zrobił gest, jakby chciał zaprotestować, ale tylko otworzył usta, żeby zaraz je zamknąć. Zrezygnowany, wzruszył kościstymi ramionami i opadł na oparcie krzesła, dając w ten sposób wyraz swojej dezaprobacie.

      Do pokoju weszła jedna z policjantek, niosąc przed sobą tacę w kwieciste wzory. Stały na niej czerwony termos z kawą, włożone jeden do drugiego plastikowe kubki oraz talerz z wafelkami kakaowymi. Położyła ją na środku stołu, uśmiechnęła się do Lupy i znikła za drzwiami.

      – No to raport mamy załatwiony – powiedział Lupa, przeciągając każde słowo. – Teraz chyba przyszedł czas na sugestie co do dalszych działań. Słucham.

      Nie czekając na odpowiedź, sięgnął po wafelka i wsadził СКАЧАТЬ