Название: Farma lalek
Автор: Wojciech Chmielarz
Издательство: PDW
Жанр: Криминальные боевики
Серия: Ze Strachem
isbn: 9788375366426
isbn:
– Po co?
– Bo może lubię słuchać. Nie twój zasrany interes. Opowiadaj.
– No więc… Spotkałem ją, jak wędrowała samotnie po mieście. Najpierw ją długo obserwowałem, by upewnić się, że…
– Nudy – przerwał mu Mortka. – Opowiedz mi lepiej o bliźnie.
– Bliźnie?
– Tej po operacji wycięcia wyrostka robaczkowego. O tu…
Wskazał na prawą stronę własnego brzucha. Bratkowski uśmiechnął się lekko, a oczy zasnuła mu mgła rozmarzenia.
– Tak. Pamiętam. Jej blizna. Była jak biały kwiat na jej ciemnej skórze. Cudowne, blade uwypuklenie.
– Dotykał go pan?
– Oczywiście, że tak! To było tak, jakby miała biżuterię wszytą w to cudowne, drobne, ciemne ciałko. Ja lubię takie abstrakcyjne wzorki, więc kiedy zobaczyłem tę bliznę, od razu mi stanął.
– Rozumiem.
Mortka sięgnął po kubek z kawą. Wypił kolejny łyk i spojrzał na stojącego bez ruchu w drzwiach Lupę.
– Słyszałeś to wszystko?
– Tak.
– To dobrze.
Komisarz odwrócił się do Bratkowskiego i westchnął ciężko. Nie podobało mu się to, co teraz zamierzał powiedzieć. Najchętniej wstałby, zamknął drzwi od celi i zapomniał, że ktokolwiek tam jest.
– Wczoraj znaleźliśmy Martę – oznajmił, a siedzący naprzeciwko mężczyzna drgnął. – Nic jej nie jest. Żyje i nie została zgwałcona ani przez pana, ani przez nikogo innego.
Bratkowski zgiął kark, jakby właśnie na ramiona spadło mu kowadło.
– Co? – wyjąkał.
– Znaleźliśmy ją – powtórzył policjant. – Nikt jej nie skrzywdził. Jest pan wolny.
– Ale Adela – szepnął Bratkowski.
– Właśnie. Adela… – Mortka zrobił krótką przerwę. – Przejrzałem zapis filmowy naszej wczorajszej rozmowy. Nie powiedział pan na temat tej Cyganki niczego, czego wcześniej nie dowiedział się pan od nas. Niech pan przyzna, nic pan o niej nie słyszał, dopóki nie wspomniał o niej mój kolega, prawda?
– Ale ja… ale blizna!
– Sprawdziłem. Ta blizna, o której pan z takim entuzjazmem nam opowiadał… Adela nigdy nie miała operacji wycięcia wyrostka robaczkowego.
Mortka wstał i odsunął krzesło pod ścianę. Cofnął się dwa kroki, żeby zrobić Bratkowskiemu przejście.
– Nie dostanie pan od nas śniadania. Nie popełnił pan zbrodni, do których się przyznał, więc jest pan wolny. Sam pan sobie kupi bułkę i jogurcik. Proszę jednak nie opuszczać okolicy. Być może będziemy musieli z panem porozmawiać, a może ktoś będzie próbował panu postawić zarzuty za utrudnianie pracy policji. Mnie osobiście nie chce się w to bawić, ale kto wie, czy ktoś bardziej pracowity nie będzie miał na ten temat innego zdania.
Bratkowski nie ruszył się z miejsca. Podniósł tylko głowę i spojrzał na Mortkę. Był całkowicie blady. Drżała mu dolna warga, jakby miał się zaraz rozpłakać.
– Pan nie rozumie – powiedział bardzo powoli. – Mam bardzo poważny problem.
– Widzę. Jeśli będzie pan chciał, możemy się spotkać w przyszłości. Dam panu namiary do kilku psychologów, którzy prowadzą terapię dla osób z pańskimi… skłonnościami.
– Nie. To nie wystarczy! To nie wystarczy! Ja w końcu zrobię komuś krzywdę! Słyszy mnie pan?! Słyszy?! Trzeba mnie powstrzymać, zamknąć gdzieś! Z tą dziewczynką było przecież tak blisko. Miałem ją, mogłem zrobić z nią wszystko. Wysiadła! Tak, kurwa, w końcu wysiadła, ale była ze mną tak długo! Nie rozumie pan tego?! Teraz się udało, ale w końcu komuś zrobię krzywdę!
– I wtedy spotkamy się ponownie – odpowiedział Mortka. – A teraz pokażę panu drogę do wyjścia.
Rozdział 4
– Skurwiel! – wrzasnął Lupa i uderzył pięścią w blat stołu, aż przewrócił się stojący na nim kubek z herbatą.
Mimo że zbliżało się zebranie, Mortka nawet nie starał się uspokoić kolegi. Wiedział, że nie miałby teraz najmniejszych szans. Lupa był wściekły: na Bratkowskiego, na to, że mężczyzna ich oszukał, i na to, że musieli go wypuścić. Na całą tę niespotykaną i dziwaczną sytuację.
Mortka doskonale to rozumiał. Sam odczuwał coś na kształt palącego, gniewnego rozczarowania. Bratkowski nie powinien wyjść z komisariatu wolny, ale tak właśnie się stało i nic nie można było na to poradzić. Taką gorzką pigułkę każdy policjant przełykał w swoim życiu wiele razy. Ale teraz boleśnie odczuli niemoc. Właśnie wypuścili pedofila. I to takiego, który najwyraźniej sam chciał trafić do więzienia, do miejsca wolnego od pokus.
Lupa, szalejący po pokoju, zatrzymał się gwałtownie, jakby właśnie zderzył się z niewidzialną ścianą.
– Wiesz, co on może zrobić? – zapytał Mortkę.
– Wiem – odpowiedział komisarz. – Co nie zmienia faktu, że możemy mu teraz naskoczyć.
– A wprowadzanie w błąd policji? Fałszywe zeznania?
– I za to chcesz go trzymać w celi? Jak myślisz, ile czasu zajmie, zanim jego adwokat dobierze się nam do tyłków? A koledzy jego tatusia z prokuratury?
– Mamy nagranie.
– A oglądałeś je w ogóle? – zapytał, starając się, żeby jego głos brzmiał jak najbardziej chłodno. – Wiesz, jak to wygląda? Byle papug jest w stanie udowodnić, że wymusiliśmy na nim przyznanie się do winy. I szczerze mówiąc, niewiele się pomyli. Dorzuć do tego jakieś kłamstewka o tym, że go zastraszaliśmy i groziliśmy mu śmiercią, a wiemy przecież, że Bratkowski potrafi pięknie kłamać, i zobaczysz, jak głęboko jesteśmy w dupie. Pewnie wyglądałoby to inaczej, gdyby naprawdę zrobił to, do czego się przyznał. Ale nie zrobił. Naprawdę chcesz walczyć z całym tym gównem teraz, kiedy znaleźliśmy cztery zamordowane kobiety?
Lupa spojrzał na niego z wyrzutem.
– Bo ty tu nie mieszkasz – wycedził przez zęby.
– Co to znaczy?
– To znaczy, że jak wreszcie ten gnojek przeleci jakąś dziewczynkę, to nie będzie to twoje dziecko. Ani nikogo, kogo znasz.
Mortka zesztywniał. Te słowa były jak celnie wymierzony СКАЧАТЬ