Farma lalek. Wojciech Chmielarz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Farma lalek - Wojciech Chmielarz страница 21

Название: Farma lalek

Автор: Wojciech Chmielarz

Издательство: PDW

Жанр: Криминальные боевики

Серия: Ze Strachem

isbn: 9788375366426

isbn:

СКАЧАТЬ już wiem. Proszę mi opowiedzieć ze szczegółami.

      – Po co?

      – Bo może lubię słuchać. Nie twój zasrany interes. Opowiadaj.

      – No więc… Spotkałem ją, jak wędrowała samotnie po mieście. Najpierw ją długo obserwowałem, by upewnić się, że…

      – Nudy – przerwał mu Mortka. – Opowiedz mi lepiej o bliźnie.

      – Bliźnie?

      – Tej po operacji wycięcia wyrostka robaczkowego. O tu…

      Wskazał na prawą stronę własnego brzucha. Bratkowski uśmiechnął się lekko, a oczy zasnuła mu mgła rozmarzenia.

      – Tak. Pamiętam. Jej blizna. Była jak biały kwiat na jej ciemnej skórze. Cudowne, blade uwypuklenie.

      – Dotykał go pan?

      – Oczywiście, że tak! To było tak, jakby miała biżuterię wszytą w to cudowne, drobne, ciemne ciałko. Ja lubię takie abstrakcyjne wzorki, więc kiedy zobaczyłem tę bliznę, od razu mi stanął.

      – Rozumiem.

      Mortka sięgnął po kubek z kawą. Wypił kolejny łyk i spojrzał na stojącego bez ruchu w drzwiach Lupę.

      – Słyszałeś to wszystko?

      – Tak.

      – To dobrze.

      Komisarz odwrócił się do Bratkowskiego i westchnął ciężko. Nie podobało mu się to, co teraz zamierzał powiedzieć. Najchętniej wstałby, zamknął drzwi od celi i zapomniał, że ktokolwiek tam jest.

      – Wczoraj znaleźliśmy Martę – oznajmił, a siedzący naprzeciwko mężczyzna drgnął. – Nic jej nie jest. Żyje i nie została zgwałcona ani przez pana, ani przez nikogo innego.

      Bratkowski zgiął kark, jakby właśnie na ramiona spadło mu kowadło.

      – Co? – wyjąkał.

      – Znaleźliśmy ją – powtórzył policjant. – Nikt jej nie skrzywdził. Jest pan wolny.

      – Ale Adela – szepnął Bratkowski.

      – Właśnie. Adela… – Mortka zrobił krótką przerwę. – Przejrzałem zapis filmowy naszej wczorajszej rozmowy. Nie powiedział pan na temat tej Cyganki niczego, czego wcześniej nie dowiedział się pan od nas. Niech pan przyzna, nic pan o niej nie słyszał, dopóki nie wspomniał o niej mój kolega, prawda?

      – Ale ja… ale blizna!

      – Sprawdziłem. Ta blizna, o której pan z takim entuzjazmem nam opowiadał… Adela nigdy nie miała operacji wycięcia wyrostka robaczkowego.

      Mortka wstał i odsunął krzesło pod ścianę. Cofnął się dwa kroki, żeby zrobić Bratkowskiemu przejście.

      – Nie dostanie pan od nas śniadania. Nie popełnił pan zbrodni, do których się przyznał, więc jest pan wolny. Sam pan sobie kupi bułkę i jogurcik. Proszę jednak nie opuszczać okolicy. Być może będziemy musieli z panem porozmawiać, a może ktoś będzie próbował panu postawić zarzuty za utrudnianie pracy policji. Mnie osobiście nie chce się w to bawić, ale kto wie, czy ktoś bardziej pracowity nie będzie miał na ten temat innego zdania.

      Bratkowski nie ruszył się z miejsca. Podniósł tylko głowę i spojrzał na Mortkę. Był całkowicie blady. Drżała mu dolna warga, jakby miał się zaraz rozpłakać.

      – Pan nie rozumie – powiedział bardzo powoli. – Mam bardzo poważny problem.

      – Widzę. Jeśli będzie pan chciał, możemy się spotkać w przyszłości. Dam panu namiary do kilku psychologów, którzy prowadzą terapię dla osób z pańskimi… skłonnościami.

      – Nie. To nie wystarczy! To nie wystarczy! Ja w końcu zrobię komuś krzywdę! Słyszy mnie pan?! Słyszy?! Trzeba mnie powstrzymać, zamknąć gdzieś! Z tą dziewczynką było przecież tak blisko. Miałem ją, mogłem zrobić z nią wszystko. Wysiadła! Tak, kurwa, w końcu wysiadła, ale była ze mną tak długo! Nie rozumie pan tego?! Teraz się udało, ale w końcu komuś zrobię krzywdę!

      – I wtedy spotkamy się ponownie – odpowiedział Mortka. – A teraz pokażę panu drogę do wyjścia.

      Rozdział 4

      – Skurwiel! – wrzasnął Lupa i uderzył pięścią w blat stołu, aż przewrócił się stojący na nim kubek z herbatą.

      Mimo że zbliżało się zebranie, Mortka nawet nie starał się uspokoić kolegi. Wiedział, że nie miałby teraz najmniejszych szans. Lupa był wściekły: na Bratkowskiego, na to, że mężczyzna ich oszukał, i na to, że musieli go wypuścić. Na całą tę niespotykaną i dziwaczną sytuację.

      Mortka doskonale to rozumiał. Sam odczuwał coś na kształt palącego, gniewnego rozczarowania. Bratkowski nie powinien wyjść z komisariatu wolny, ale tak właśnie się stało i nic nie można było na to poradzić. Taką gorzką pigułkę każdy policjant przełykał w swoim życiu wiele razy. Ale teraz boleśnie odczuli niemoc. Właśnie wypuścili pedofila. I to takiego, który najwyraźniej sam chciał trafić do więzienia, do miejsca wolnego od pokus.

      Lupa, szalejący po pokoju, zatrzymał się gwałtownie, jakby właśnie zderzył się z niewidzialną ścianą.

      – Wiesz, co on może zrobić? – zapytał Mortkę.

      – Wiem – odpowiedział komisarz. – Co nie zmienia faktu, że możemy mu teraz naskoczyć.

      – A wprowadzanie w błąd policji? Fałszywe zeznania?

      – I za to chcesz go trzymać w celi? Jak myślisz, ile czasu zajmie, zanim jego adwokat dobierze się nam do tyłków? A koledzy jego tatusia z prokuratury?

      – Mamy nagranie.

      – A oglądałeś je w ogóle? – zapytał, starając się, żeby jego głos brzmiał jak najbardziej chłodno. – Wiesz, jak to wygląda? Byle papug jest w stanie udowodnić, że wymusiliśmy na nim przyznanie się do winy. I szczerze mówiąc, niewiele się pomyli. Dorzuć do tego jakieś kłamstewka o tym, że go zastraszaliśmy i groziliśmy mu śmiercią, a wiemy przecież, że Bratkowski potrafi pięknie kłamać, i zobaczysz, jak głęboko jesteśmy w dupie. Pewnie wyglądałoby to inaczej, gdyby naprawdę zrobił to, do czego się przyznał. Ale nie zrobił. Naprawdę chcesz walczyć z całym tym gównem teraz, kiedy znaleźliśmy cztery zamordowane kobiety?

      Lupa spojrzał na niego z wyrzutem.

      – Bo ty tu nie mieszkasz – wycedził przez zęby.

      – Co to znaczy?

      – To znaczy, że jak wreszcie ten gnojek przeleci jakąś dziewczynkę, to nie będzie to twoje dziecko. Ani nikogo, kogo znasz.

      Mortka zesztywniał. Te słowa były jak celnie wymierzony СКАЧАТЬ