Dziennik 1953-1969. Witold Gombrowicz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dziennik 1953-1969 - Witold Gombrowicz страница 34

Название: Dziennik 1953-1969

Автор: Witold Gombrowicz

Издательство: PDW

Жанр: Биографии и Мемуары

Серия:

isbn: 9788308051276

isbn:

СКАЧАТЬ dniach musiałem zabrać to i z powrotem zanieść Argentyńczykowi, co też uskuteczniłem, a gdy ten olbrzymi przedmiot znalazł się w końcu poza moim obrębem, musiałem jeszcze wybąkać jakieś słowa, które połączyły się w kosmosie ze wszystkimi słowami wybąkanymi przy innych podobnych okazjach przez innych tragarzy, aby zapewnić mistrzowi De Rokha wieczystą chwałę na wysokościach, amen.

      Tak, tak… Ale tom De Rokhi jest tylko karykaturalnym powiększeniem mikrobu, będącego sekretnym wstydem literatury – że ona już nie pociąga i nie wabi. Nieszczęśliwi! Was już nikt nie kocha! Nikomu się nie podobacie! Nikogo nie podniecacie! Was tylko ceni się – nic więcej…

      Jesteście świadectwem dostojeństw Ducha człowieczego i wielkości Sztuki, ale ludzie was nie lubią.

      Sytuację pogarsza fakt, że krytyce współczesnej brak dostatecznej inteligencji, czy też dostatecznej siły, aby pokonać najtrudniejsze zadanie: powrócić do spraw elementarnych i wiecznie aktualnych, które jednak jak gdyby umarły wśród nas dlatego, że są już za łatwe, zbyt proste. Krytykę stać jedynie na doskonalenie – doskonalenie aż do absurdu – tego mechanizmu, który dziś nami rządzi i mocą którego powstają książki coraz lepsze, jako literatura. Ci panowie nigdy nie odważą się na naruszenie samego systemu, to zresztą przerasta ich możliwości. Gdyż taki czy inny charakter literatury jest wynikiem uzależnień, jakie powstają pomiędzy artystą a innymi ludźmi. Jeśli chcecie aby śpiewak inaczej zaśpiewał, musicie związać go z innymi osobami – zakochać go w kim innym i zakochać inaczej. Niewyczerpane są kombinacje stylów, ale wszystkie one są w gruncie rzeczy kombinacjami osób, oczarowaniem człowieka przez człowieka. Literatura pozostaje, niestety, romansem starszych, subtelnych panów wzajemnie w sobie zakochanych i wzajemnie sobie świadczących. Odwagi! Rozbijcie to zaklęte koło, idźcie na poszukiwanie nowego natchnienia, pozwólcie aby was ujarzmiło dziecko, szczeniak, półinteligent, zwiążcie się z ludźmi innej kondycji!

      Jak dotąd tylko marksizm zdobył się na taką reformę samej sytuacji pisarza, poddając go proletariatowi. Lecz naprawdę poddał go tylko teorii i biurokracji, z czego powstała najnudniejsza literatura w dziejach. Nie. Nie dokonacie tego wymędrkowanymi i suchymi jak pieprz teoriami – trzeba aby przypływ odmładzającego czaru, bijącego z tamtych, niższych warstw, wydobywał was z was. Z chwilą gdy zdołacie naprawdę zakochać się w niższości, zaczniecie się jej podobać – ale nawet gdyby miłość wasza była dla niższych braci waszych za trudna, wy już, zakochani i jawnie zakochani, przestaniecie być samotni.

      [11]

      Czwartek

      Zbyszewskiego artykuł w „Kulturze”, że literatura polska jest bez szans na rynku światowym – ponieważ życie polskie nie jest dość potężne aby wzbudzić zainteresowanie. Nieźle to napisane z punktu widzenia dziennikarskiego. A jaki obmierzły ten tonik z punktu widzenia sztuki. Mam za złe Zbyszewskiemu, że jego koncepcja gór jest płaska. Włazi on na szczyty z dziennikarską bezceremonialnością, z praktyczną „trzeźwością” która stała się ostatnim naszym rozumem. W tym artykule mówi się o literaturze jak o „produkcji”, która wymaga „reklamy” i „propagandy”, stoi na „czytelnikach” i szuka wydawców. Do diabła z tym produkcyjnym językiem planów pięcioletnich! Już poprzednio wystąpił Zbyszewski z rewelacją niemniej zażarcie trywializującą: że literatura jest bez szans wskutek kryzysu na odcinku służby domowej – gdyż, z powodu braku sług, panie nie mają czasu na lekturę. Można i tak, ale czy ten realizm nie zanadto kuchtowaty? I czy ów sposób podejścia do spraw literatury nie stanowi sam przez się odpowiedzi na pytanie, dlaczego literatura polska jest bez szans? Nie, nie tylko dlatego, że tematyka nasza jest egzotyczna dla świata. Tematykę można odmienić, ulepszyć… Trudniej zmienić to, że my w naszym ujęciu literatury jesteśmy albo górnie romantyczni, albo płasko trzeźwi na poziomie służby domowej – i tertium non datur. Albo świętość, misja, objawienie – albo czytelnicy, nagrody, wydawcy. Jesteśmy wielcy po pijanemu, ale trzeźwość nasza jest kucharkowata i o tym abyśmy umieli pogodzić wielkość z trzeźwością, nie ma mowy. Słyszałem, że pewna profesorowa zachwyciła się tym artykułem. Jakżeby nie! Wszak przyjemnie wyjaśnia nam dlaczego jesteśmy nie uznani, chociaż genialni – a to wyjaśnienie jest w sam raz na miarę naszego braku genialności, naszej pospolitości.

      Wczoraj u Teodoliny trzech mężczyzn – jeden ogolony – drugi wąsacz – trzeci brodacz – i bardzo byli zdziwieni, że nie mogą się porozumieć w ocenie sytuacji politycznej na Dalekim Wschodzie. Powiedziałem: – Dziwię się, że w ogóle ze sobą rozmawiacie. Każdy z was stanowi inne rozwiązanie twarzy ludzkiej i uosabia odmienną koncepcję człowieka. Jeżeli brodacz jest w porządku, to gołowąs i wąsacz są potworami, pajacami, degeneratami i w ogóle absurdem; a jeśli gołowąs jest właściwym człowiekiem, to potwornością, niechlujstwem, nonsensem i świństwem jest brodaty. Nuże! Na co czekacie? Dajcie sobie po mordzie!

      Korespondencja Gide’a z Claudelem – cóż za teatrzyk! Jak to spokraczniało w ciągu paru lat! Nie śmieszy dialog wierzącego z niewierzącym, ale fraczek… ten fraczek doskonale francuskiej mondalité, to że wszystko tak literacko wygładzone. Maja naga i Maja ubrana, Bóg pomiędzy Monsieur Gide i Monsieur Claudel. I naiwności tego wyrafinowania! Quelle délicatesse des sentiments! Właściwym autorem tej korespondencji jest służba domowa, to rzeczywiście coś dla Zbyszewskiego. Gdyż cała ta delikatność wycackana jest i wychuchana przez ludzi niższych, ten wysoki dialog korzeniami tkwi w gminie – ale już zapomniał o swoich korzeniach i panoszy się, jakby istniał własnym życiem. Znów więc objawia się konieczność nawiązania do tej niższej prawdy, która jest u podstaw prawdy wyższej.

      Zosia przyswoiła sobie mój dywan i ozdobiła nim swój pokój sypialny. Ale gdy mowa o uiszczeniu za dywan trzystu pezów, Zosia twierdzi, że to nic pilnego. A jej przyjaciółki, Gośka i Hala, podbijają jej bębenka, goniąc, jak zwykle, w piętkę.

      Zaszedłem do kawiarni, gdzie co tydzień zbierają się młodzi poeci grupy Concreto-Invención (ale może to grupa Madi). Przy stoliku z dziesięciu poetów rozkrzyczanych w namiętnej dyskusji. Ale ta kawiarnia ma fatalną akustykę i o tej godzinie pełno ludzi – nic nie słychać. Więc powiedziałem: – Czyby nie należało przenieść się do innej kawiarni?… ale te słowa utonęły w powszechnym łoskocie. Wykrzyczałem je więc, raz i drugi, i dalej krzyczałem je do ucha sąsiadom, aż w końcu zdałem sobie sprawę, że oni zapewne krzyczą to samo – ale jeden drugiego nie słyszy. Dziwny naród ci poeci. Zbierać się co tydzień w jednym lokalu po to aby nie móc porozumieć się w sprawie przeniesienia się do innego lokalu…

      Wtorek

      Z Ernesto Sabato (pisarz argentyński) w barze „Helvetico”.

      Sabato, który poza pisarstwem naucza filozofii na prywatnym kursie, wtajemnicza mnie w swoją metodę. Mówi: – Hay que golpear (trzeba uderzyć). Trzeba ich wyrwać z rzeczywistości, do której się przyzwyczaili i sprawić aby ujrzeli wszystko na nowo, po raz pierwszy. Gdy znajdą się zupełnie bezradni w tym świecie na nowo ujrzanym, niepokój zmusi ich do szukania rozwiązań i zwrócą się do nauczyciela… ale trzeba rozbić wszystko, trzeba stworzyć stan zagrożenia…

      To słuszne. Gdyż wiedza, jakakolwiek by nie była, od najściślejszej matematyki do najciemniejszych sugestii sztuki, nie jest dla uspokojenia duszy lecz aby ją wprawić w stan wibracji i natężenia.

      Sobota

      Śmierć Tuwima. Wyobrażam sobie nekrologi. Ale tu, prywatnie, mogę zanotować: zmarł największy współczesny poeta polski. Największy? Niewątpliwie. Wielki? Hm…

      Nie wprowadził nas w nic, niczego nie odkrył, w nic nie wtajemniczył, nie СКАЧАТЬ