Star Force. Tom 11. Zagubieni. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Star Force. Tom 11. Zagubieni - B.V. Larson страница 22

Название: Star Force. Tom 11. Zagubieni

Автор: B.V. Larson

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия: Star Force

isbn: 978-83-66375-03-1

isbn:

СКАЧАТЬ jak sądzimy, zwrócił uwagę Sztaby.

      – Nie bardzo rozumiem, do czego pan zmierza.

      Zacząłem przechadzać się po niewielkiej salce.

      – Zmierzam do tego, że jako generał Sił Gwiezdnych mógłby pan potwierdzić mój status pełniącego obowiązki kapitana. To jeszcze bardziej zjednoczyłoby załogę i zwiększyłoby nasze szanse na przetrwanie. A przy okazji wzmocniłoby pański wizerunek.

      W tym momencie Sokołow uśmiechnął się po raz pierwszy, odkąd go poznałem.

      – Zrobię to – powiedział – a nawet coś więcej. Oczywiście trzeba będzie zaczekać na oficjalne potwierdzenie, ale awansuję pana na dowolnie wybrany stopień. Choćby i komandora.

      Zatrzymałem się.

      – Dobry pomysł. Jednak przeskok od podporucznika do komandora to przesada, a z kolei porucznik nie wystarczy. Zastanawiam się nad komandorem podporucznikiem…

      – Lepiej bez „pod”, czyli komandor porucznik. Tak będzie zwięźlej, nieprawdaż?

      Zaśmiałem się.

      – Podoba mi się pański tok myślenia, generale.

      Zrozumiałem, że właśnie w tej chwili uznałem go za swojego towarzysza, choć oczywiście nie bez zastrzeżeń. Ale przecież był człowiekiem, doświadczył trudnych chwil i zasługiwał na miejsce wśród mojej załogi.

      Poza tym mógł mi się przydać.

      – Niech więc będzie komandor porucznik – powiedział, uśmiechając się znowu.

      ***

      Wystartowaliśmy i zajęliśmy pozycję trzy miliony kilometrów od planety, a potem czekaliśmy. Po kilku godzinach odwołałem stan gotowości bojowej i załoga wróciła do zwyczajnego harmonogramu wart. Następnie wziąłem prysznic i przebrałem się, a później zwołałem zebranie w głównej sali konferencyjnej.

      Wśród zaproszonych był Sokołow. Zjawił się we współczesnym codziennym mundurze generała, wykonanym z inteligentnej tkaniny.

      – Zrobiła go dla mnie panna Turnbull – wymamrotał mi na ucho w ramach wyjaśnienia.

      – Dobry pomysł. Dzięki temu wszystko będzie wyglądać bardziej oficjalnie – odpowiedziałem. – Napisał pan sobie tekst przemówienia?

      Postukał się palcem w skroń.

      – Mam go tutaj.

      – Świetnie.

      Pomieszczenie wypełniło się podoficerami.

      – Nieustraszony – powiedziałem – transmituj to spotkanie do wszystkich stacji roboczych.

      Następnie stanąłem u szczytu stołu.

      – Witam wszystkich. Na powierzchni planety spędziliśmy krótkie wakacje, a teraz znów jesteśmy w kosmosie. Dzieją się dziwne rzeczy. Sztaba, ­czyli prawdopodobnie statek Pradawnych, odwiedziła układ i odleciała. Transportowiec pełen przyjaźnie nastawionych Jastrzębi leci nam na spotkanie. Co więcej, Marvin sprowadził na pokład osobę z samych początków Sił Gwiezdnych, generała Antona Sokołowa, który ćwierć wieku spędził w Kwadracie. Mamy szczęście, bo zgodził się reprezentować Siły Gwiezdne w sprawach administracyjnych, wyjaśniając kwestie, które niektórym nie dawały spokoju. Generale?

      Dałem znak, żeby wstał.

      – Dziękuję, kapitanie Riggs – powiedział, prostując się i zaplatając dłonie za plecami. Rzucił pewne siebie spojrzenie w stronę kamer. – Na początek prag­nąłbym wyrazić swoją wdzięczność wobec załogi za ratunek oraz za tak ciepłe powitanie.

      Omal nie parsknąłem śmiechem, bo facet łgał w żywe oczy. Załoga bynajmniej nie powitała go ciepło, a i jego zachowanie nie było szczególnie przyjazne. Mimo wszystko, niczym rasowy polityk, potrafił być czarujący, jeśli musiał.

      – Zapytałem kapitana, jak mogę zrewanżować się za taką dobroć, a on odpowiedział, że tylko wykonuje swoją powinność i że to jest najlepszą nagrodą.

      „Nieźle” – pomyślałem. Stawiał mnie w naprawdę dobrym świetle.

      – Ja jednak nie ustępowałem i w końcu dowiedziałem się czegoś. Pomimo wszystkich dokonań, jakimi zasłużył sobie na obecną funkcję, waszego kapitana martwi fakt, że nie może z czystym sumieniem rościć sobie praw do tytułu, na jaki bezsprzecznie przecież zasługuje. Dlatego nalegałem, by pozwolił mi potwierdzić coś, co wszyscy dobrze wiecie: że Cody Riggs jest waszym kapitanem. Tak dyktuje zwyczaj oraz jego ponadprzeciętne osiągnięcia, a kiedy ta ceremonia dobiegnie końca, tak nakazywać będzie również prawo. I niech nikt już nie ma wątpliwości, kto jest kapitanem Nieustraszonego.

      Po tych słowach salę konferencyjną wypełnił aplauz i wiwaty na moją cześć. Nie ukrywam, że było mi miło. Facet dobrze wiedział, jak oczarować publikę, nawet jeśli nie silił się na subtelność. Mnie tak pompatyczne przemówienie nie przeszłoby przez gardło. Zdałem sobie sprawę, że szczerzę zęby w szerokim uśmiechu.

      – A więc, kapitanie Riggs, zechce pan tu podejść, stanąć przede mną i unieść prawą dłoń?

      Posłuchałem.

      – Jako generał Sił Gwiezdnych niniejszym mianuję pana komandorem porucznikiem, wraz ze wszystkimi uprawnieniami i przywilejami, jakie się z tym wiążą. Mianowanie to zostanie przy pierwszej okazji potwierdzone przez dowództwo Sił Gwiezdnych. Co więcej, potwierdzam pańską funkcję kapitana Nieustraszonego. Cody Ryanie Riggsie, czy przysięgasz bronić konstytucji Ziemi przed wszystkimi wrogami, zewnętrznymi i wewnętrznymi, przestrzegać przepisów i wytycznych Sił Gwiezdnych, wypełniać polecenia przełożonych i najlepiej jak to możliwe pełnić obowiązki komandora porucznika?

      Przełknąłem ślinę, pęczniejąc z dumy. Komandor porucznik w niecały rok po opuszczeniu murów Akademii!

      – Przysięgam.

      – Nieustraszony, proszę to wpisać do rejestru – powiedział Sokołow. Wymieniliśmy saluty i podaliśmy sobie ręce. – Gratuluję, komandorze poruczniku.

      – Dziękuję, sir.

      Adrienne zaraz cmoknęła mnie w policzek, a reszta podwładnych podeszła, by z entuzjazmem uścis­nąć mi dłoń. Martwiłem się wprawdzie, że uznają to przedstawienie za samolubny albo arogancki wybryk, ale najwyraźniej nikt nie miał z tym problemu.

      Oczywiście perspektywa sytuacji kryzysowej oraz obecność dziwacznego statku, który dowolnie pojawiał się i znikał, pomogła ludziom skupić się na tym, co istotne. Nie żartowałem, mówiąc, że potwierdzenie legalności mojej władzy zwiększy nasze szanse przetrwania. Załoga również zdawała sobie z tego sprawę. Nikt nie lubi służyć z ludźmi, którzy nie dowierzają swojemu dowódcy.

      Podsumowując, to był wyjątkowy moment w mojej służbie w Siłach Gwiezdnych. Czułem się doceniony i СКАЧАТЬ