Название: Star Force. Tom 11. Zagubieni
Автор: B.V. Larson
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Зарубежная фантастика
Серия: Star Force
isbn: 978-83-66375-03-1
isbn:
– W porządku, sir – zacząłem. – Chciałbym usłyszeć pańską historię. Co się działo, gdy opuścił pan Ziemię na pokładzie Alamo?
Sokołow stał i patrzył na mnie bez wyrazu, poprawiając jednolity kombinezon z inteligentnego metalu, który mu daliśmy.
– Najpierw chciałbym powiedzieć, że sprzeciwiam się odebraniu mi oznaczeń i traktowaniu mnie jak jeńca.
– Generale, pańska nieobecność trwała ponad dwadzieścia lat. Nie możemy wiedzieć, pod czyim wpływem pan przebywał. Czy na moim miejscu postąpiłby pan inaczej?
Niechętnie pokręcił głową.
– Ja wszystko rozumiem. A jednak… – Wskazał na swoje jednolite ubranie.
Odchrząknąłem.
– Nieustraszony, przeprogramuj strój generała Sokołowa tak, żeby przypominał codzienny mundur generała z czasów, gdy opuścił Ziemię. – Nie zamierzałem dawać mu współczesnego uniformu. Chciałem, żeby wszyscy pamiętali, że może i był generałem, ale w minionej epoce. Moja władza była dostatecznie chwiejna bez dodatkowych przeszkód.
Strój Sokołowa rozmazał się i przeorganizował w prosty, staromodny mundur. Mężczyzna spojrzał na niego i uśmiechnął się lekko.
– Dziękuję, kapitanie.
– A teraz proszę mówić. Muszę usłyszeć pańską historię.
Generał odprężył się lekko, gestem zaproponował, żebym usiadł na jedynym krześle, a sam zaczął chodzić po kajucie, snując opowieść.
Rozdział 5
Sokołow przygładził swój nowy strój. Chyba zdążył go polubić. Na pewno przyjemnie było znów włożyć czyste ubranie.
– Pamiętam, jak mocno nienawidziłem pańskiego ojca, gdy zabierał mnie Alamo – zaczął z namysłem – ale z czasem mi przeszło. Gdy nauczyłem się obsługi okrętu, dotarło do mnie, że nie zawinił ani on, ani ja. Jednostki nanitów kierowały się sztywnymi zasadami i nie mogłem oczekiwać, że kogokolwiek posłuchają. Alamo zabrał mnie po prostu dlatego, że byłem najbliższym dostępnym kandydatem na dowódcę.
Próbowałem przypomnieć sobie opowieści ojca o Sokołowie. Uniosłem sceptycznie brwi, ale się nie odezwałem. Tato chwalił się, że wykiwał Sokołowa i zamienił się z nim na miejsca, gdy Alamo zażądał, by personel dowódczy poleciał na jego pokładzie w nieznane. Taki numer na pewno by mnie wkurzył, a z moich doświadczeń wynikało, że ludzie nie porzucają nienawiści – chyba że zastąpi ją inne uczucie.
– Nie wierzy mi pan – odgadł Sokołow z mojego wyrazu twarzy. – Cóż, miałem mnóstwo czasu na przemyślenia… Przynajmniej w te liczne dni między sytuacjami kryzysowymi. Poza tym w końcu znalazłem coś, co oderwało mnie od myśli o zemście.
– Co takiego? – zapytałem.
– Cierpliwości, kapitanie Riggs. Jeśli wolno, chciałbym opowiadać po kolei.
Zmarszczyłem czoło, ale nie protestowałem. Podejrzewałem, że więcej się dowiem, słuchając i obserwując, niż drążąc. Jeszcze przyjdzie czas na pytania.
– Przez następne dni podróżowaliśmy – kontynuował Sokołow. – Poznałem ograniczenia swojego nowego więzienia i nauczyłem się, jak przekształcić Alamo w okręt wojenny. Nie wiedziałem wówczas, dokąd lecimy. Na szczęście w końcu odkryłem modyfikacje wprowadzone przez pułkownika Riggsa, w tym naścienny wyświetlacz. Po jego aktywacji mogłem obserwować, jak rój jednostek nanitów przelatuje przez kolejne pierścienie. Do dziś nie mam pojęcia, czym one były, ale wreszcie zagłębiliśmy się w atmosferę gazowego olbrzyma.
– Gazowego olbrzyma? Mówimy o planecie Niebieskich?
– Kogo? Nie znam żadnych Niebieskich.
– To zbudowane z aerożelu istoty zamieszkujące gazowego olbrzyma w układzie Edenu. Siły Gwiezdne doszły do wniosku, że to one stworzyły zarówno makrosy, jak i nanity, a potem nasłały ich floty na inne biologiczne formy życia. Po wielu wydarzeniach, w które nie będę wnikać, ojciec ostatecznie zbombardował Niebieskich atomówkami, żeby nie przeszkadzali nam w pozbyciu się makrosów.
– To do niego podobne – skwitował Sokołow. – Mówisz bardzo interesujące rzeczy, ale żadnych gazowych istot nie widziałem.
Zauważyłem zmianę w jego nastawieniu. Teraz sprawiał wrażenie poirytowanego, tak jakbym przerywał mu opowieść mało znaczącymi szczegółami. Chyba chciał mieć z głowy wstępne informacje i przejść do soczystego sedna.
– Nie wykluczam, że ci Niebiescy sterowali flotą – powiedział, lekceważąco machając ręką. – Bo moich rozkazów na pewno nie słuchała. Nie zdołałem skontaktować się z innymi okrętami. Podejrzewam, że Alamo ograniczały jakieś zewnętrzne protokoły, bo dowodziło się nim inaczej, niż opisywał to marszałek Crow.
Crow był pierwszym dowódcą Sił Gwiezdnych za czasów Sokołowa – a przynajmniej tak twierdził. Ojciec zawsze uważał się za równego mu rangą. Działką Crowa była flota, a ojca marines.
– Gdzieś w atmosferze gazowego olbrzyma musieliśmy przelecieć przez jeszcze jeden pierścień, bo nagle pozwolono mi komunikować się z innymi dowódcami. Nie mogliśmy jednak zmienić kursu ani wpływać na pracę innych jednostek. Zresztą to i tak było bez znaczenia, ale do tego jeszcze dojdę.
– Dotarliśmy do nieznanego układu gwiezdnego z sześcioma planetami – kontynuował. – Pierścień, który nas tam przywiódł, okrążał zamieszkaną planetę, o czym wkrótce boleśnie się przekonałem. Okręty nanitów natychmiast ruszyły w stronę powierzchni. Oczywiście wiedziałem wówczas tylko tyle, ile zdołałem wyczytać z kolorowej, metalowej ściany. W pobliżu powierzchni Alamo zmusił mnie do przejścia do innej sali, ignorując wszystkie polecenia. Szybko przekonałem się czemu, gdy próg przekroczył ogromny, wściekły, czarno-biały niedźwiedź.
– Zetknęliśmy się z tymi istotami – powiedziałem. Jeśli Sokołow pokonał w walce Pandę, zasługiwał na uznanie. – Nazywamy je Pandami. Choć dostaliśmy bolesną nauczkę, że wcale nie są słodkie i miłe.
– Rzeczywiście. Wściekłe bestie, tak wówczas myślałem. Włochate kule zębów i pazurów. Na szczęście Alamo nie odebrał mi broni, więc natychmiast zastrzeliłem stworzenie. Gdy tylko się obroniłem, Alamo zwrócił mi wszystkie uprawnienia i pozwolił wrócić do pomieszczenia kontrolnego. Zrozumiałem, że zdałem test, ale jako jedyny.
– Był pan jedynym człowiekiem, który wygrał z Pandą? – zapytałem z niedowierzaniem.
Sokołow przytaknął zdecydowanie.
– Na ponad setce okrętów żaden inny człowiek nie utrzymał się u władzy. Cała reszta personelu dowódczego została pokonana i przypuszczalnie zjedzona. Pewnie ludzie nie nosili przy sobie broni palnej.
– СКАЧАТЬ