Klub niewiernych. Agnieszka Lingas-Łoniewska
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Klub niewiernych - Agnieszka Lingas-Łoniewska страница 11

Название: Klub niewiernych

Автор: Agnieszka Lingas-Łoniewska

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Эротика, Секс

Серия:

isbn: 978-83-8147-169-5

isbn:

СКАЧАТЬ a potem bezsilny krzyk Kai.

      Mijały kolejne godziny, a on nie wracał. W tym czasie dzwoniła do Wojtka, ale ten miał wyłączony telefon. Próżno też było szukać go o tej porze w Klubie Niewiernych.

      Wysłała mu maila i siedziała przed laptopem, wyczekując z napięciem odpowiedzi. Ale ta nie przychodziła.

      Potem przyszła wiadomość. To Janek.

      Napisał jej, że nie wróci na noc do domu i oczekuje, żeby zaczęła się pakować. Podkreślił, że to jego dom.

      Justyna wpatrywała się w tabelki Excela i obliczała estymację dla zespołu sprzedażowego na kolejny miesiąc. W departamencie nowoczesnych technik sprzedaży była odpowiedzialna za rozliczenia, ale lubiła to, cyferki w tabelkach były takie przewidywalne, nie sprawiały niespodzianek i nie zaskakiwały. Jak na przykład jej mąż. Ostatni wieczór i noc były wspaniałe. Lecz dzisiaj rano, gdy oboje szykowali się do pracy i pili kawę, rozmawiając na luzie, jak od dawna im się nie zdarzało, zadzwoniła komórka Piotra. To była jego matka. Okazało się, że Piotr koniecznie musi do niej i Beaty dzisiaj pojechać, bo w mieszkaniu wymieniają okna i obie chcą na tę noc skorzystać z ich gościny. A właściwie to z jego gościny, bo nawet gdy teściowa zwracała się z jakąś prośbą, to używała liczby pojedynczej, tak jakby jej syn trwał ciągle w stanie kawalerskim.

      – Serio? – spytała Justyna z niedowierzaniem, gdy oznajmił jej, że najbliższe dwa dni spędzą w towarzystwie jego matki i siostry.

      – A co miałem im powiedzieć?

      – Może to, że wymiana okien to nie wymiana dachu? Ludzie wymieniają okna i nie przeprowadzają się w tym czasie do kogoś. Przecież to jakaś paranoja! – Uniosła ręce w geście irytacji.

      – Co ci zależy? I tak siedzisz w pracy do wieczora, noc jakoś przeżyjesz, a następnego dnia one już wrócą do siebie.

      – Zostaną zawiezione przez ciebie. Zrobisz, co ci każe. Jak zwykle. – Justyna niemal zazgrzytała z wściekłości zębami.

      – To moja…

      – Tak, tak, wiem, matka. I nie daje o tym zapomnieć.

      – To, że ty nie masz matki, nie oznacza… – Piotr zorientował się, że nieco się zagalopował. – Justyna! – Rzucił się ku żonie, ale ta, piorunując go wzrokiem, zamknęła się w łazience.

      Tak właśnie zaczął się ich ranek po cudownym wieczorze i nocy. Gdyby nie ta cholerna… baba! Byłoby zupełnie inaczej. I gdyby Piotr nie był tak ślepo w mamunię zapatrzony i nie dawał się wmanewrować w takie idiotyczne sytuacje. Gdyby, gdyby, gdyby… Ta…

      – Wszystko dobrze? Mamroczesz do siebie i zaraz zrobisz dziurę w klawiaturze. – Dawid wychylił się zza swojego monitora i popatrzył na Justynę. Jak zawsze rześki i pełen energii, co ze śmiechem tłumaczył swoją wieloletnią pasją do porannego biegania. Może i była w tym jakaś recepta na wygląd. A do tego był naprawdę przystojnym facetem: wysoki, nieźle zbudowany, szczupły, ale nie chudy, miał nieco dłuższe ciemne włosy, lekki zarost, zawadiacki uśmiech i przenikliwe zielonookie spojrzenie.

      – Nic nie jest dobrze. – Justyna kolejny raz uderzyła w „enter” i spojrzała spod byka na kolegę, z którym dzieliła pokój, a także obowiązki.

      – Chcesz o tym pogadać?

      – Ech, to takie… głupie.

      – Mów! – rzucił żartobliwie rozkazującym tonem.

      – Ty najpierw powiedz, jak poszła wczoraj pierwsza lekcja jazdy konnej twojej córki? – Justyna była naprawdę zaciekawiona. Dawid miał żonę Lidię i dwie córeczki, bliźniaczki. Jedna z nich kochała konie i wczoraj miała właśnie pierwszą lekcję. Dawid był zakochany w dziewczynkach, miał ich zdjęcie na biurku i z upodobaniem opowiadał o Anuli i Amelii.

      – No super! – Jego twarz rozświetliła się w szerokim uśmiechu. – Anula była odważna, w ogóle się nie bała. Naprawdę ma do tego smykałkę. Amelia wolała obserwować siostrę z pewnej odległości.

      – Ogień i woda. – Justyna pokiwała głową.

      – Zdecydowanie. Anula to cały ja, Amelia to moja żona.

      – No i dobrze.

      – Teraz ty mi powiedz, co się stało. Znowu Urszulka? Czy Beatrycze?

      – Ty zawsze potrafisz mnie rozbawić! – Mimowolnie parsknęła.

      – Justynko, to moja misja. Ale serio, co się stało?

      W kilku słowach opowiedziała mu o wydarzeniach z rana, oczywiście nie wspominając słowem o tym, co działo się dnia poprzedniego, zwłaszcza wieczorem. Jasne, lubiła Dawida i często opowiadała mu o zagrywkach teściówki, a on swoim humorem i luzackim podejściem umiał poprawić jej humor lub sprawić, by przestała rozpamiętywać przykre słowa matki Piotra czy jego siostry. Ale nie byli aż tak bliskimi przyjaciółmi, aby opowiadała mu o szczegółach swojego intymnego pożycia z mężem. Zresztą to byłoby takie… dziwne. No, gdyby Dawid był gejem, to co innego. Ale zdecydowanie nie był. I wcale nie dlatego, że miał rodzinę. To akurat nie jest żadnym wyznacznikiem. Jednak zdarzało się jej zauważyć u niego ten charakterystyczny błysk w oku, to spojrzenie pełne zainteresowania, zwłaszcza gdy włożyła jakąś krótką spódniczkę, do niej wysokie szpilki, a nogi miała naprawdę niezłe i chętnie o tym przypominała. Tej ewidentnej atencji z jego strony nie mogła pomylić z niczym innym. I po cichu, sama przed sobą przyznawała, że bardzo jej się to podobało.

      – Ech, ta Urszulka, stara cwaniara. Tylko kombinuje, co by tu zrobić, aby pojawić się w waszym domu. – Dawid pokręcił głową.

      – Wiesz, ona uważa, że to jest tylko jego dom.

      – Nie dość, że cwaniara, to jeszcze wredna.

      – I to jak. A do tego Beata. Czasami się zastanawiam… – Justyna nagle ugryzła się w język.

      – Co takiego?

      – Nie, nic. – Potrząsnęła głową.

      – Justynka, mów, no dawaj! – nalegał, przekrzywiając głowę, a na jego twarzy pojawił się uśmiech niegrzecznego chłopca.

      – N-no… czasami myślę, że ona nigdy… no wiesz… – Poruszała znacząco brwiami, w górę i w dół.

      – Ha, ha, ha, ha, no ja jestem więcej niż pewny, że tamtych rejonów nigdy nikt u niej odwiedzić nie raczył.

      – Jesteś niemożliwy! – zachichotała.

      – Nie, po prostu lubię, gdy się śmiejesz. – Nagle spoważniał i popatrzył na nią tak, że poczuła dreszcz i sama nie wiedziała, czy ma się cieszyć, czy martwić tą reakcją.

      – Dobrze. W sumie nie mam zbyt wielu powodów do radości. – Wzruszyła ramionami, siląc się na dystans i obojętność.

      – СКАЧАТЬ