Przekleństwo nieśmiertelności. Marek Dobies
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Przekleństwo nieśmiertelności - Marek Dobies страница 7

Название: Przekleństwo nieśmiertelności

Автор: Marek Dobies

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия:

isbn: 978-83-947286-1-8

isbn:

СКАЧАТЬ – rzekła z uśmiechem. – Znowu zapomniałam, że masz te swoje sto pięćdziesiąt lat.

      – Sto pięćdziesiąt pięć – poprawił ją i przysiadł nonszalancko na krawędzi biurka.

      – Coś cię w tej fotografii zaniepokoiło? – zapytała, widząc jego spojrzenie.

      – Wydaje mi się… Nie, nie wiem czy to możliwe… Mam wrażenie, że ten cywil… że go znam.

      – To ciekawe? Kim on jest?

      – Być może jest to mój brat, Guillaume. Na tej fotografii wygląda tak samo jak na pogrzebie naszego ojca w 1937… Chyba że to ktoś bardzo do niego podobny. Zdjęcie jest dość niewyraźne…

      – Zostało zrobione w 1941, prawdopodobnie w Berlinie. Czy brat mógł być w tym czasie na terenie Rzeszy?

      – Pamiętam, że wtedy, jeszcze przed wojną, kiedyśmy się spotkali na pogrzebie ojca, twierdził, że przyjechał z Niemiec. Przypominam sobie, że i z naszych rozmów wynikało, iż sympatyzuje z faszystami, ale nie powiedział tego wyraźnie. Wspominał raczej, że jest zakonnikiem czy też może zamierza wstąpić do zakonu.

      – Mógł zmienić zdanie – podsunęła hematolog.

      Jakub przybliżył twarz do monitora i wpatrzył się w nieostrą fotografię, targany wątpliwościami

      – Nie, to nie może być Guillaume! – stwierdził. – W 1941 miałby prawie osiemdziesiąt lat. Ten człowiek na zdjęciu wygląda stanowczo za młodo.

      – No, na osiemdziesięciolatka na pewno nie wygląda. Dałabym mu góra sześćdziesiąt… A może on jest taki jak ty, długowieczny?

      – Niemożliwe. To cecha pierworodnych. Guillaume jest moim młodszym bratem. Zresztą, był najmłodszy z naszego rodzeństwa. I najgorszy. Istne utrapienie od niemowlęcia! Kiedyś może ci o nim opowiem… Nie, to nie on – zdecydował ostatecznie Fitowski, a w jego głosie zabrzmiała ulga. – Kontynuuj swoją opowieść, proszę.

      – Dobrze… Czytałeś może „Podróże Guliwera”? – spytała nagle Marta. Zamknęła okno z fotografią i na ekranie znowu pojawiła się zawartość folderu z dokumentami faszystowskich naukowców.

      – Chyba każdy to czytał. Ale jaki ma to związek?

      – Pamiętasz opowieść o Struldbruggach?

      – Nie kojarzę… Wiesz, czytałem to wieki temu.

      – Struldbruggowie to nieśmiertelni, którzy rodzą się na wyspie Luggnaggu w różnych rodzinach, zupełnie przypadkowo, jako dzieci z czerwonym znamieniem nad lewą brwią. Żyją wiecznie, jednak – w przeciwieństwie do ciebie – starzeją się w takim samym tempie jak zwykli śmiertelnicy. Po przekroczeniu dziewięćdziesiątki proces ich starzenia przyspiesza: wypadają im zęby i włosy, tracą pamięć i smak, więc nawet jedzenie nie jest dla nich przyjemnością. Nikt nie zazdrości im nieśmiertelności. Wręcz przeciwnie, urodzenie się Struldbruggiem to przekleństwo. To od nich wzięła się nazwa projektu, który zapoczątkowali niemieccy uczeni w 1940 roku, gdy w ich ręce wpadł prawdziwy Struldbrugg – najstarszy człowiek na Ziemi. Ów matuzalem nazywał się Maxime de Fitte. I co pan na to, panie Fitowski?

      – Teraz rozumiem, dlaczego mnie dopadliście! To przez tego starca z fotografii… Od jak dawna wiedzieliście, że Jacques de Fitte to ja? Dawno nie używałem tego nazwiska i nie myślałem, że ktokolwiek je pamięta. W Rosji zwali mnie Fitow, w Niemczech von Fittze, a w Polsce nazywam się Fitowski. Dokładnie od 1955 roku.

      – Twoja tajemnica wydała się przypadkiem. Po prostu skojarzył cię któryś z niemieckich naukowców, gdy przesłaliśmy im informację o dziwnym składzie twojej krwi. Odszukali te stare dokumenty, które trzymali w swoim archiwum i strasznie zapalili się do tego projektu. Progesteron poszedł w odstawkę, zacząłeś liczyć się tylko ty… I to chyba cała moja historia. Teraz chętnie poznam twoją, monsieur de Fitte. Musi być niezwykła.

      – Czy ja wiem…? – westchnął Jakub. – Pewnie nie lepsza niż życiorysy tysięcy innych osób.

      – Nie bądź taki skromny. Nie znam nikogo, kto przeżyłby półtora wieku, zachowując wygląd przystojnego czterdziestolatka.

      – Powiedziałaś przystojnego?

      – Mam przecież oczy… – uśmiechnęła się zalotnie. – W twoim życiu musiało wydarzyć się mnóstwo niezwykłych rzeczy. Świat zmieniał się na twoich oczach. Przeżyłeś przecież dwie wojny światowe, zebrałeś mnóstwo doświadczeń. Pewnie i kobiet zaliczyłeś ze setkę…

      – Nie próbuj ze mną flirtować – ostrzegł żartem. – Mógłbym być twoim pra, pra, pra dziadkiem.

      – Och, chyba za dużo wypiłam i plotę głupstwa… – wytłumaczyła się. Zakręciła się w fotelu przed komputerem.

      – No więc, co z tym matuzalemem? – wrócił do tematu, obracając ją twarzą do monitora.

      – Niemcy koniecznie chcieli poznać sekret jego długowieczności. Poddali starca badaniom medycznym i stwierdzili, że mimo zewnętrznych oznak starości, wydolność jego organizmu jest wciąż znakomita. Choć świadectwa różnych osób oraz dokumenty znalezione przez badających sprawę agentów wskazywały, że człowiek ten może mieć co najmniej dwieście lat, jego organizm mógłby przeżyć drugie tyle.

      – Maxime istotnie może być moim krewnym – przyznał Fitowski. – Od dziecka słyszałem to imię, podobnie jak imiona paru innych członków naszego rodu, którzy podobno dożyli sędziwego wieku. Jak mówiłem, długowieczność otrzymywał jako dar albo przekleństwo – zależy jak na to popatrzeć – każdy pierwszy syn. Trudno jest jednak powiedzieć, ile lat wszyscy ci pierworodni de Fitte’owie mogliby przeżyć, bo ich życie zbyt często kończyło się przedwcześnie, nienaturalnym zejściem. Nie wiem, czy oprócz mnie pozostał dziś na tym świecie choć jeden krewny z takim, że tak powiem, potencjałem… Mojego pierworodnego pochłonęła wojna, a o innych żyjących matuzalemach nic mi nie wiadomo – powiedział, przemilczając telefon do syna i wieść o Maximie, który szuka z nim kontaktu. Raz, że nie do końca ufał pannie Fliegel, a dwa, że nie bardzo wierzył, iż to ten sam Maxime, o którym opowiada mu Marta. Wydawało mu się to zupełnie nierealne, podobnie jak obecność Guillaume’a na wspólnej z nim fotografii. Gdyby to byli oni dwaj, w jednym miejscu… Byłby to niewytłumaczalny przypadek… albo celowe działanie.

      – Historia Maxime’a urywa się pod koniec 1941 roku – kontynuowała hematolog. – Od tego czasu nic o jego losie nie wiadomo. Być może wymknął się faszystom, może zmarł… – Kobieta wstała z fotela i wróciła do salonu, więc Fitowski pospieszył za nią. Usiedli na sofie. – Niemieckie badania nie rozwikłały tajemnicy długowieczności twojego rodu, ale dały nadzieję na znalezienie czynnika, który jej sprzyja. A twoja osoba ponownie rozbudziła wyobraźnię naukowców…

      – Raczej ich apetyt na większe zyski – poprawił ją Fitowski.

      – Ale i ciekawość – broniła „swoich” kobieta – bo wszyscy głowiliśmy się nad sekretem twojej niezwykłości kierowani naukową ciekawością. Na razie bez zadowalających efektów. A może ty sam wiesz najlepiej, skąd wzięła się ta wasza rodzinna „przypadłość”?

СКАЧАТЬ