Название: Era Wodnika
Автор: Aleksander Sowa
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Крутой детектив
isbn: 978-83-272-4153-5
isbn:
– Dzięki.
– Nie ma sprawy.
Emil wiedział już, po co jedzie do prosektorium. Nie miał wątpliwości, że ktoś pomógł tym nieszczęśnikom przeprawić się na tamten świat. Potrzebował tylko dowodu.
10.
Znów się jej przyśnił – pomyślała. Mówił do niej, kiedy zasypiała. Słyszała jego głos. Odkąd odszedł, wciąż go słyszy. Każdego dnia.
– Mel… Melka…. Melisa – woła ją.
Raz szybko, raz głośno. Słyszy go. Inne głosy − kobiet, mężczyzn, dzieci − zachęcające, grożące, proszące, zniecierpliwione, przyjazne, ostrzegawcze, złowrogie. Podpowiadają, co powinna zrobić. Wypełniają głowę. I te sny. To właśnie w snach go najczęściej widuje.
Jestem już całkiem chora, psychicznie oddzielona od rzeczywistości – myśli. Czy trauma jest taka głęboka? Przecież to tyle lat. Szpitale, sanatoria, psychiatrzy i rzekoma choroba, a nie potrafię się wciąż z tą śmiercią pogodzić. Pragnę poczuć słodki smak zemsty. Tylko to może sprawić, że zacznę żyć normalnie – myśli.
Balansowanie na krawędzi obłędu ma jednak tę niebezpieczną cechę, że przechodząc w szaleństwo, nie jesteśmy świadomi przekroczenia granicy. A kiedy to sobie uświadomimy, jest już za późno, by wrócić.
11.
Zza solidnych oprawek okularów patrzyły na nią oczy bezgranicznie pochłonięte zajęciem właściciela.
– Co się stało? – naczelny odparł znad faktur. – Przyszłaś się zemścić za tamten poranek?
Uśmiechnęła się. Odwzajemnił uśmiech.
– To potem. Teraz mam co innego.
– Zamieniam się w słuch.
– Nie mówiłabym ci, ale to jakaś dziwna sprawa.
– Tym lepiej. Im dziwniejsza, tym bardziej interesująca.
– Tak, tak, pamiętam.
Słowa tyczyły się jej początków. Kiedy zaczynała, mocno ingerował w jej pracę. Wycinał całe fragmenty audycji. Odrzucał wiele materiałów, tłumaczył, co jest istotne, a co nie. Choć była od niego starsza, to on był starszy doświadczeniem.
– O co więc chodzi?
– Idę na spotkanie.
– Dobrze, ale dlaczego o tym mówisz?
Widać sprawy, którymi się zajmował, pochłaniały go bez reszty. Przeszkodziła jakąś drobnostką, bez większego znaczenia. Wyczuła to w jego tonie głosu. Zobaczyła w błękitnym, jasnym spojrzeniu.
– Nie gniewaj się, że ci przeszkadzam, ale trochę się boję…
– Nie rozumiem.
– Zadzwoniła do mnie wczoraj kobieta i… – zastanowiła się, jak to powiedzieć.
– I?
– …i przyznała, że chce porozmawiać o trupach w bunkrze. Podobno wie na ten temat bardzo dużo.
– To super!
– Trochę się boję. Wiesz, to jednak było morderstwo.
– No tak, rozumiem – zatroskał się. – Chcesz, żebym poszedł z tobą?
– Nie, nie o to chodzi. Nie możesz iść. Mam przyjść sama, jeszcze byśmy ją spłoszyli – żachnęła się. – Chcę tam iść w tajemnicy.
– Niemądre, ale rozumiem.
– Ale wiesz, że tam idę. Gdybym dzisiaj nie wróciła, to prawdopodobne będę trzecią ofiarą – zażartowała, trochę niezbyt trafnie.
Ale roześmiała się. On też, choć dopiero po chwili.
– Gosiaczku, daj spokój.
Nazywał ją tak rzadko. Był szefem i trzymał kilka osób radia za mordę, ale potrafił być też jak ojciec. Twardy jak orzech, ale wypełniony miodem. Idealny szef. Pewnie dlatego bez włosów na głowie, ledwie po trzydziestce.
– Wszystko będzie dobrze – dodał. – Idź. Może zrobisz materiał na Pulitzera – uspokajał.
– Dzięki.
– O której wrócisz?
– Najpóźniej przed siedemnastą. Tak myślę – dodała, mrużąc oko.
– Będę czekał. Mam doborowe towarzystwo – rzekł, wskazując faktury.
– W porządku.
– Aaa… O której idziesz?
– Na trzecią.
Odwróciła się i nacisnęła klamkę.
– Gosia?
– Tak?
– Na pewno nie chcesz, żebym z tobą poszedł? Albo ktoś inny?
– Na pewno. Nie chcę z nikim dzielić się tortem.
Podniósł głowę na znak, że rozumie, i strzelił palcami, wskazując drzwi.
– Idź.
12.
Naczelny spojrzał przez żaluzje. Obserwował, jak Gosia zbiega po schodach. Patrzył czujnie, by nie zostać dostrzeżonym, gdyby spojrzała w okno. Znalazłszy się na zabłoconym chodniku, natychmiast ruszyła w sobie znanym kierunku. Ubrał się szybko i zbiegł za nią.
Kiedy się pojawiła – myślał – oczarowała go natychmiast. Spełniała wymagania, miała doświadczenie poparte referencjami. A kiedy ją przesłuchał, zyskał pewność, że nadaje się w stu procentach. Miała nieopisany urok, magnetyczne przyciąganie, którego nie potrafił i dotąd nie umie wyjaśnić. Może to był właśnie ten charakterystyczny głos? Może gesty czy sposób, w jaki się poruszała? Może wszystko naraz, kto wie? Jedno było pewne. Wiedział, że będzie sobie radzić doskonale.
Potem się zakochał. Nagle, bez ostrzeżenia, w tajemnicy, beznadziejnie i głupio. Teraz szedł za nią w bezpiecznej odległości, by nie znikła z oczu. Przesuwał się drugą stroną ulicy, wykorzystując zaparkowane samochody, znaki drogowe, słupy, wejścia do sklepów jako chociażby częściową zasłonę. W każdej chwili był gotów obrócić się, by przeglądać wystawę albo zawiązać sznurówkę. Nie wiedział, dokąd idzie. Wierzył jej. Nie było СКАЧАТЬ