Название: Old Surehand t.1
Автор: Karol May
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Приключения: прочее
isbn: 978-83-7623-958-3
isbn:
– Słowa Wupa-umugi nie mogą zmienić moich myśli, ale skoro wykopaliśmy topór wojenny, należy wszystko, co się zwykle raz rozważa, rozważyć dziesięć razy. I musimy być przygotowani na najgorsze. Ja powiadam, że Old Shatterhand nie przyjdzie, a ty – że przyjdzie…
– Przyjdzie. Wiem nawet kiedy. Nasi wojownicy wyjechali od niego nocą, a on wyruszył stamtąd dopiero o świcie. Wyprzedzili go zatem, a ponieważ przybyli dzisiaj wieczorem, on nadejdzie jutro.
– Tutaj?
– Nie, bo nie pozwolę mu zajść tak daleko. Pochwycę go nad Rio Pecos.
– Czy znasz miejsce, w którym się przeprawi przez wodę?
– Tak. Tam jest bród, który prawdopodobnie zna. Jeśli go nie zna, to będzie szukał i znajdzie.
– Old Shatterhandowi nie potrzeba brodu, to niedościgły pływak.
– O tym także pomyślałem. Każę obsadzić na dużej przestrzeni brzegi i nie będzie mógł mi umknąć. Gdyby Nalemasjuw, Czteropalcy, był już tu ze swoją setką wojowników, to moglibyśmy rozciągnąć ich na jeszcze większej przestrzeni, ale on nadejdzie dopiero za trzy dni.
W tej chwili zabrzmiał okrzyk yakha! (jedzenie) i wszyscy pośpieszyli do ognisk, przy których pieczono mięso. Wódz wstał powoli, jak nakazywała mu jego godność, i ruszył wyszukać sobie najlepszą porcję. Była to doskonała sposobność, by się oddalić. Rzuciłem jeszcze jedno badawcze spojrzenie na obozowisko. Nikt nie patrzył na brzeg, w stronę, gdzie leżałem, wszyscy byli zajęci jedzeniem. Podczołgałem się na głębszą wodę i odpłynąłem czym prędzej, nie zachowując już nawet specjalnej ostrożności. Powróciwszy szczęśliwie na miejsce, gdzie się rozebrałem, wyszedłem na brzeg, wdziałem ubranie i poszedłem tam, gdzie czekał na mnie Old Wabble. Pióropusz z sitowia wziąłem ze sobą.
Zbliżyłem się tak cicho, że stary wcale mnie nie usłyszał i zerwał się przerażony, gdy go dotknąłem.
– A do wszystkich piorunów! To wy, sir? Czy zrobiliście dobry interes?
– Jestem zadowolony.
– Ja także.
– Coście podsłuchali?
– Na pozór mało, ale właściwie bardzo wiele. Old Surehanda strzegą tylko dwaj ludzie.
– Na wyspie?
– Domyślaliście się tego już przedtem, ale to był tylko domysł.
– Teraz mam pewność, bo usłyszałem to z ust wodza Wupa-umugi.
– Ale osioł ze mnie! Myślałem, że zrobię wam wielką przyjemność, gdy powiem, że wasze przypuszczenie jest słuszne.
– Nie martwcie się tym, sir. Czego się jeszcze dowiedzieliście?
– Niczego. Zdawało mi się, że moja nowina jest Bóg wie jak ważna, ale skoro podsłuchaliście ją sami, wychodzi na to, żem się niczego nie dowiedział. To mnie złości. Prawdopodobnie byłbym więcej usłyszał, ale nadeszli właśnie nasi dwaj Komancze i wszyscy odbiegli od ogniska, przy którym leżałem. Podsłuchaliście więcej ode mnie?
– Tak. Ale tu nie miejsce na rozmowę. Odejdziemy tą samą drogą, którą przybyliśmy.
Wracając, musieliśmy zachować taką samą ostrożność jak poprzednio i równie szczęśliwie wydostaliśmy się z terenu zajętego przez Indian. Gwiazdy świeciły dość jasno, toteż minąwszy pas zarośli, mogliśmy wstać i spokojnie iść dalej, nie obawiając się Komanczów.
– Zdaje się, że wracamy do naszego obozu – rzekł Old Wabble.
– A dokąd mielibyśmy iść?
– Hm! Wyśmiejecie mnie może, ale myślałem, że od razu przyprowadzimy z sobą Old Surehanda.
– To istotnie śmiały pomysł.
– Gdyby jeńca nie trzymano na wyspie, lecz na brzegu jeziora, uwolnilibyśmy go raz, dwa.
– Nie rozumiem.
– W takim razie wyrażę się jaśniej: podkradamy się – przecinamy więzy – zrywamy się – uciekamy – Indianie za nami – pędzimy do naszego obozu – wskakujemy na konie – puszczamy się cwałem, i po wszystkim…
– To brzmi tak, jakby takie porwanie było czymś niesłychanie łatwym do wykonania. Czy uwolniliście już kiedyś jeńca w taki sposób?
– Nie, ale wy… Macie za sobą trochę takich sztuczek.
– To nie powód, żeby wszystko miało zawsze iść gładko. Należy brać pod uwagę okoliczności, które rzadko kiedy są takie same.
– Szkoda. Przyznam szczerze i uczciwie, że chętnie wróciłbym do naszych towarzyszy, którzy nie są prawdziwymi westmanami, już po dokonaniu tego czynu.
– To znaczy, że chcielibyście pochełpić się trochę przed nimi.
– Nazwijcie to, jak chcecie. To nie wstyd przecież odbić jeńca, we dwóch tylko, stu pięćdziesięciu Indianom, i to jeńca przeznaczonego na śmierć męczeńską. Ale ta przyjemność mi przepadnie, bo prawdopodobnie będą nam pomagali Sam Parker, Joz Hawley i inni.
– Nie można tego nazwać pomocą. Będą jedynie osłaniali nasz odwrót, to wszystko. Old Surehanda uwolnimy tylko my dwaj: ja i wy.
– Bardzo się z tego cieszę!
– Oczywiście, przyjmuję z góry, że jesteście dobrym pływakiem, jak to powiedzieliście.
– A więc trzeba będzie pływać?
– Tak. Popłyniemy na wyspę, unieszkodliwimy obydwu strażników, uwolnimy Old Surehanda z więzów i popłyniemy z powrotem.
– Co? Jak?
Stanął, wziął mnie za ramię i rzekł:
– Według was to pójdzie tak szybko, jak zjedzenie kromki chleba z masłem.
– Według was także porwanie miało się odbyć raz, dwa.
– Tak, ale to zupełnie co innego. Ja mówiłem, jak uwolnić go na lądzie, a nie na wyspie. Tu trzeba przede wszystkim wiedzieć, czy Old Surehand umie także pływać.
– Jestem pewien, że taki westman jak Old Surehand pływa doskonale.
– Ależ on był długo skrępowany, a od tego człowiek drętwieje. Czy będzie tak władał rękami i nogami, żeby zaraz przepłynąć jezioro?
– Z pewnością. Powiadają, że to bardzo silny mężczyzna.
– Tak, to prawda. A więc rzecz załatwiona. Ale gwiazdy, te gwiazdy! Czy nie uważacie, że coraz mocniej świecą? СКАЧАТЬ