Star Carrier. Tom 7. Mroczny umysł. Ian Douglas
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Star Carrier. Tom 7. Mroczny umysł - Ian Douglas страница 18

Название: Star Carrier. Tom 7. Mroczny umysł

Автор: Ian Douglas

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия:

isbn: 978-83-65661-46-3

isbn:

СКАЧАТЬ które mieniły się wieloma kolorami. Podobnie jak Glothr, ten gatunek również porozumiewał się za pomocą barw.

      Baza danych Graya wyświetliła nazwę, pod jaką Agletsch znali ten gatunek: Groth Hoj. Zgodnie z tym, czego dowiedziała się ludzkość podczas ekspedycji Koeniga, Groth Hoj byli mistrzami robotyki, tworzącymi dla siebie ogromne mechaniczne ciała, pierwotnie stanowiące imitacje ich własnych, a potem coraz bardziej od nich odbiegające.

      Nie wszyscy jednak wybrali tę drogę, niektórzy uznali ją za ślepą uliczkę. Ci właśnie pozostali i zapewne teraz wyglądali jak osobnik, którego widział Gray.

      W przypadku następnej istoty baza danych Graya nie posiadała żadnych informacji. Nie widział niczego do niej podobnego w żadnym znanym mu raporcie.

      Na pierwszy rzut oka kosmita wyglądał jak dinozaur. Przypomniał zauropoda o długiej szyi, ale stał na sześciu nogach. Nie miał też ogona, a dodatkowe kończyny były nietypowe – jedna z przodu, druga z tyłu. Gray uznał, że chód istoty musiał wyglądać co najmniej dziwacznie.

      Skóra stworzenia wyglądała jak spękana skała, jego boki jak klify, a szyja przypominała żuraw budowlany. Co najważniejsze, istota wyglądała na absolutnie gigantyczną, długości kilkuset metrów, ważącą miliony ton. Wielką szyję wieńczyła szeroka, spłaszczona głowa, niby u rekina-młota. Oczy – to chyba były oczy – lśniły u spodu głowy. Las czegoś, co mogło być włosami, zwisał tam jak rodzaj brody. Widząc jednak, jak te włosy się wiją, Gray uznał, że muszą to być chwytne kończyny. Zakrywały częściowo pulsujący otwór w kształcie litery V, który mógł być paszczą…

      Nie, nie paszczą. Może otworem oddechowym? Tej wielkości stworzenie musiało wciąż jeść, żeby zapewnić energię tak masywnemu ciału, a tak mała paszcza nie nadawałaby się do tego. Jak więc jadł ten stwór? I co?

      Z jakiegoś powodu admirał nie miał ochoty się tego dowiadywać.

      – Co to jest? – odezwał się.

      – Agletsch nazywają go Drerdem – usłyszał głos w swojej głowie i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że mówi nie McKennon, a Konstantin.

      Dzień dobry, Konstantinie – pomyślał. Rozgościłeś się w swoim nowym domu?

      – Wszystko jest jak należy, admirale – odparła AI swoim niezwykle spokojnym głosem. – Udało mi się połączyć z systemami przechowywania danych Sh’daar i zacząłem pobierać informacje o ich cywilizacji. Jest tam mowa o wielu gatunkach, których jeszcze nie napotkaliśmy.

      – Można się tego spodziewać – stwierdził Gray. – Gdy „Ameryka” była tu ostatnio, nie mieliśmy czasu zbyt dobrze się rozejrzeć.

      – Nie. Są setki obcych gatunków, które wyewoluowały w Chmurze N’gai w ciągu miliardów lat. Znamy tylko niektóre.

      Gray spojrzał na zbiorowisko kosmitów w wirtualnej przestrzeni i zastanawiał się, dlaczego wybrano właśnie ich, a nie na przykład pary symbiontów F’heen-F’haav czy ślimakowatych Sjhlurrr.

      Najważniejsze pytanie brzmiało: kto rządzi Sh’daar?

      Nagle zorientował się, że Drerd zaczął mówić.

      – Uroczyście witamy przybyszy z przyszłości…

      Głos brzmiał jak ludzki niski baryton, a przynajmniej jak ludzki awatar AI. Według danych pojawiających się w świadomości Graya w bocznych oknach wielka istota ryczała na niesłyszalnych przez ludzi częstotliwościach od ośmiu do dziesięciu herców.

      Ghresthrepni, adjugredudhrański kapitan okrętu, odpowiedział serią mlaśnięć, świergotów i brzęknięć.

      – Witamy też – Gray usłyszał tłumaczenie – sojuszników z przyszłości naszej Społeczności, których Agletsch zwą Glothrami. Chcemy znać powód ich przybycia.

      Wewnątrz Glothra falowało i pulsowało światło.

      – Przynosimy ostrzeżenie z przyszłości – przetłumaczył translator.

      – Wysłuchamy teraz ludzi – powiedział Drerd. – To oni wnioskowali o to zebranie.

      – Pańska kolej – powiedziała McKennon.

      – Na to wygląda. – Gray powstał.

      Wirtualny obraz wokół niego zmienił się. Zamiast na sali wykładowej stał teraz na niekończącej się równinie. Niebo pozostało to samo – wielkie skupiska gwiazd, mgławice i sztuczne światy. Teraz jednak wokół, twarzami do siebie, stała grupa istot. Drerd był jeszcze większy, niż Gray sobie wyobrażał – ruchoma góra, czy nawet łańcuch górski. Nie było wokół innych ludzi – każdy gatunek posiadał tylko jednego przedstawiciela. Glothr stał parę metrów po prawej admirała, Agletsch po lewej, a Drerd górował nad nim jakieś pięćdziesiąt metrów dalej, po drugiej stronie kręgu.

      Stali tam również Adjugredudhra, Groth Hoj i może trzydzieści czy czterdzieści innych istot. Dostrzegł kilka gatunków, które znał, ale których nie było w poprzedniej symulacji: Baondyeddich, wyglądających jak wielkie, wielonożne naleśniki otoczone pierścieniem oczu, potwornych, lecz pięknych Sjhlurrr – ośmiometrowej długości, mieniących się na złoto i czerwono, rój srebrzystych sfer unoszących się w powietrzu, czyli inteligentną część symbiontów F’heen-F’haav.

      Są tutaj. Ciekawe – pomyślał.

      Większość – nie wszystkie, ale większość – zgromadzonych istot górowała nad Grayem. Groth Hoj o jakiś metr, Drerd o setki. Pojedynczy F’heen mieli po kilka centymetrów, ale ta błyszcząca, pulsująca sfera setek osobników liczyła jakieś dziesięć metrów średnicy. Agletsch byli o połowę niżsi od ludzi, a po jego prawej było coś, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak długa na kilka metrów i wysoka na pół metra kupa organów wewnętrznych. Nie zmieniało to jednak poczucia, że stoi wśród gigantów. Gray czuł się przytłoczony, nieistotny. Nie pomagała też świadomość, że każda z tych istot należy do dojrzalszej, bardziej zaawansowanej technicznie cywilizacji niż ziemska. Czuł się jak dziecko w pokoju pełnym bardzo wysokich, bardzo starych dorosłych.

      Jakże mogłoby być inaczej? Ludzkość wydobyła się z przedtechnologicznego mroku bardzo niedawno. Minęło dopiero dziesięć tysiącleci od wynalezienia pługa, ledwie sześćset lat od wynalezienia radia i połowa tego od pierwszej podróży międzygwiezdnej. Szanse na to, że jacyś napotkani przez ludzi obcy będą młodsi, były niewielkie.

      W myślach nazwał to zgromadzenie Radą Sh’daar, choć nie miał pojęcia, czy to określenie odpowiada rzeczywistości.

      – Mam informacje dla tej Rady – powiedział Gray poprzez swój implant mózgowy. – Informacje uzyskane z dalekiej przyszłości, z czasów odległych o dwanaście milionów lat od mojej epoki i około ośmiuset osiemdziesięciu ośmiu milionów lat od waszej. Dowiedzieliśmy się tego od Glothrów na pozbawionym słońca świecie, który nazwaliśmy Invictusem. Myślę, że wszyscy w Radzie Sh’daar muszą to usłyszeć…

      Rozdział szósty

      2 СКАЧАТЬ