Название: Magia ukryta w kamieniu
Автор: Katarzyna Grabowska
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Зарубежная фантастика
isbn: 978-83-7835-661-5
isbn:
Mężczyzna ujął mnie za przegub ręki i wymacał puls. Przez chwilę uważnie wsłuchiwał się w tętno.
‒ Droga Comto, czy możesz na chwilę zostawić mnie z chorą?
‒ Jakże to? Sam na sam? Toż to się nie godzi!
‒ Znasz mnie dobrze i wiesz, że waszej podopiecznej nic nie grozi z mojej strony. Jako medyk muszę terapię odpowiednią zastosować, a obiecałem Dewinowi, że arkanów sztuki medycznej nie zdradzę nikomu. Chcesz, bym słowo dane memu mistrzowi i opiekunowi złamał? Chcesz, bym na człowieka niegodnego wyszedł?
‒ Ale jak to będzie wyglądać?
Comta czuła się rozdarta między wymogami przyzwoitości a obowiązkiem ratowania mi zdrowia. Czy miała zostawić mnie samą z mężczyzną, czy też wbrew prawu uczestniczyć w terapii, która nie wiedzieć czemu tajemnicą była owiana i nikt postronny nie mógł jej zobaczyć? Właściwie powinnam się bać, bo brzmiało to groźnie. Comta też pewnie się bała.
‒ Comto, nikt się o tym nie dowie. Ty będziesz mieć czyste sumienie i ja także – przekonywał nieznajomy, którego bardzo byłam ciekawa.
Gdybym uniosła trochę powieki, mogłabym mu się przyjrzeć, jednak zdradziłabym wówczas, że udaję omdlenie. Musiałam grać swoją rolę bez niepotrzebnego ryzyka.
‒ Dajesz słowo, iż nic jej nie będzie i ocknie się rychło?
Comta doszła chyba do wniosku, że lepiej zostawić mnie samą z nieznajomym i spodziewać się mego uzdrowienia, niż narazić się na gniew Ekharda.
‒ Bez wątpienia tak właśnie się stanie.
Oddalające się kroki służącej były jedynym odgłosem, który przez chwilę słyszałam. Później trzasnęły zamykane drzwi.
‒ No, już możesz przestać udawać.
Mężczyzna puścił moją dłoń. Nie zareagowałam, niepewna, co powinnam zrobić. Zbyt łatwo mnie zdemaskował.
‒ Wiem, że wcale nie zemdlałaś. Potrafię rozpoznać, gdy ktoś jeno udaje chorobę. Twój puls jest prawidłowy, skóra ciepła. Nie mam pojęcia, czemu robisz to przedstawienie, ale mniemam, że miałaś ważny powód, aby wezwać medyka.
Musiałam mu przyznać rację, nie było sensu dalej udawać. Oszukanie Comty było rzeczą prostą, tu jednak miałam do czynienia z kimś obeznanym w chorobach. Chociaż nie z Dewinem. Niepewnie otworzyłam oczy i zamrugałam, zaskoczona tym, co widzę. Otóż przy moim łożu stał wysoki, szczupły mężczyzna. Ciemne, kręcone włosy, zgodnie z panującą tu modą, luźno opadały na jego ramiona. Ciemnozielona szata, chociaż skromna i pozbawiona jakichkolwiek ozdób, bardzo mu pasowała i podkreślała nienaganną sylwetkę. Krótka tunika kończyła się w połowie uda i przewiązana była lnianym sznurkiem z długimi, zwisającymi do ziemi troczkami, zakończonymi chwościkami. Dopasowane, również ciemnozielone spodnie bardziej wyglądały na rajtuzy i właściwie w czasach mi współczesnych żaden szanujący się facet nigdy by ich nie założył, ale musiałam przyznać, że Ewen prezentował się w nich całkiem dobrze.
Jednak najbardziej niezwykła była twarz mężczyzny, obdarzona delikatnymi, niemalże kobiecymi rysami i naznaczona pewną szlachetnością. Tylko niewielki, ciemniejszy cień zarostu na policzkach i brodzie świadczył, że jednak nie jest kobietą. Był piękny, ale pięknem niezwykłym, wręcz ulotnym. Niczym anioł, który przez przypadek zabłądził na ziemię. Nigdy nie widziałam równie urodziwego mężczyzny i byłam pewna, że raczej już nie zobaczę.
Niebieskie niczym skrawek nieba oczy, przysłonięte gęstą firanką czarnych rzęs, patrzyły na mnie wyczekująco. Poprawiłam się więc na łóżku i podciągając pled pod szyję, usiadłam. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać i zastanawiałam się, czy dobrze zrobiłam, posuwając się do takiego fortelu.
‒ Czemu zawdzięczam to przedstawienie? – zapytał spokojnym głosem.
Nie wyglądał na zagniewanego czy zirytowanego. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Był poważny, skupiony, tak jakby intensywnie nad czymś się zastanawiał.
‒ Myślałam, że wezwą do mnie Dewina – wyznałam zgodnie z prawdą. Jakoś nie miałam ochoty go oszukiwać.
‒ Hmmm, ciekawe, zaprawdę ciekawe. Czyżbyś to nie ty była wczoraj przyczyną ujmy na honorze mego mistrza?
Miał bardzo przyjemny tembr głosu, o czym przekonałam się, podsłuchując jego rozmowę z Comtą. Nie wydawał się groźny, ale przecież pozory często mylą. Czego mogłam się po nim spodziewać? Nie miałam zielonego pojęcia.
‒ Oj, to nie tak! Ja nic złego nie zrobiłam – próbowałam się wytłumaczyć.
‒ Twoje pojawienie się samo w sobie dobre nie było. Nie możesz zaprzeczyć, że pochodzisz z krainy, do której żadna nie wiedzie droga. Nie powinno cię tu być. Mistrz Dewin losem księstwa zatroskan jest wielce. Tacy przybysze jak ty nic dobrego ze sobą nie przynoszą.
‒ Ja chętnie stąd odejdę. Nawet zaraz. Tylko muszę się dowiedzieć jak! – zapewniłam z całą mocą. – Miałam nadzieję, że mistrz Dewin będzie mógł mi w tym pomóc. On mnie tu nie chce i ja także nie marzę o tym, aby spędzić tu resztę życia. Mamy ten sam cel. Domyślam się, że kiedyś już ktoś taki jak ja zjawił się na waszym zamku i to dlatego mistrz mnie nienawidzi. Zapewniam jednak, że nie mam nic wspólnego z moim poprzednikiem, nawet nie wiem, kim on był. Jeśli możecie pomóc mi stąd odejść i wrócić tam, gdzie moje miejsce, obiecuję solennie natychmiast zastosować się do waszych poleceń.
‒ Chcesz wrócić?
Nie zaprzeczył, że mieli już do czynienia z kimś takim jak ja. Z całą pewnością nie byłam pierwszą osobą, która przeniosła się tu z innej epoki. Tajemniczy Mateo, o którym wspomniała Comta, musiał być moim poprzednikiem.
‒ Chcę!
‒ I myślisz, że mistrz Dewin będzie chciał ci pomóc?
‒ Dokładnie.
‒ Ja nie byłbym tego tak bardzo pewien. – Odwrócił głowę w stronę zamkniętych drzwi i przez chwilę patrzył na nie w milczeniu, a następnie usiadł na brzegu łóżka, blisko mnie.
‒ Dlaczego tak uważasz?
‒ Bo mistrz Dewin urazę do ciebie żywi głęboką. To, co go wczoraj na uczcie spotkało, ujmą dla niego było okrutną. A wszystko to za twoją przyczyną… Dziś rano kolejna zniewaga go spotkała, gdyż sam Ekhard polecił mu miksturę dla ciebie przygotować i pod karą śmierci zobowiązał, że szkody ci żadnej swoim medykamentem nie wyrządzi. Jesteś ostatnią osobą, z którą mistrz Dewin chciałby rozmawiać. Właściwie miałaś szczęście niebywałe, że wezwany został do rodzącej. Gdyby nie to, na gniew jego jeszcze sroższy byś się naraziła. To niezbyt mądre było z twojej strony.
‒ I co СКАЧАТЬ