Название: Randka w ciemno
Автор: Diana Palmer
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Остросюжетные любовные романы
isbn: 978-83-276-3053-7
isbn:
Łzy wsiąkały w poduszkę. Płakała z żalu za matką, która nieodwołalnie odeszła, i za ojcem, z którym nigdy nie była blisko. Płakała nad przyszłością, która rysowała się samotna i ponura. Nie było nikogo, kto by ją utulił i pocieszył.
Następnego ranka Dana pospieszyła ze śniadaniem na piętro, do pokoju podopiecznego. Zastała go siedzącego na krześle na balkonie. Wiatr igrał z jego gęstymi, lekko falowanymi jasnymi włosami. Zastanawiała się, ile kobiet wsuwało w nie palce, mierzwiło je i gładziło.
– Śniadanie! – zawołała wesoło, stawiając tacę na wystawionym na balkon stoliku. Zarówno stolik, jak i krzesła były wykonane z kutego żelaza pomalowanego na biało.
Gannon wykonał półobrót i zwrócił na nią jasnoszare niewidzące oczy. Miał na sobie brązowe spodnie i koszulę w różnobarwny wzór z przewagą szarości harmonizujący z jego jasnymi włosami.
– Musi pani być od rana tak nieprzyzwoicie radosna? – spytał z jawnym niezadowoleniem. – Dopiero zaczął się dzień, jeszcze nie piłem kawy i jestem nieprzychylnie nastawiony do całego świata.
– Filiżanka kawy pomoże panu go pokochać? W takim razie łatwo pana zadowolić.
– Nie bądź taka cwana, Joanno d’Arc – odparował. Oparł długie nogi na przeciwległym krześle i westchnął ciężko. – Do kawy proszę nalać śmietanki i wsypać cukru. A co ze słodkimi bułeczkami?
– A czemu nie to, co przyniosłam? – spytała Dana. – Jajka na bekonie są pożywniejsze, zawierają białko.
– Wolę słodkie bułeczki.
– A ja dom na Riwierze i labradora o imieniu Zorro. Tyle że nie zawsze dostajemy to, czego pragniemy, prawda? – Dana energicznie postawiła na stoliku talerz i obok z trzaskiem rzuciła sztućce.
– Kto jest tu szefem, złotko, ty czy ja? – Twarz Gannona wykrzywił grymas.
– Oczywiście, że ja, i proszę nie nazywać mnie złotkiem. Chciałby pan, żebym opisała panu, co jest na talerzu?
– Nie obiecuję, że będę słuchał – odparł ponuro.
Pochylił się, sięgnął po filiżankę i podniósł ją, podczas gdy Dana mówiła, co znajduje się na talerzu.
– Dlaczego nie mogę nazywać pani złotkiem? – spytał, kiedy odwróciła się, żeby wejść do pokoju.
Zatrzymała się i spojrzała na niego.
– To nieprofesjonalne – wyjaśniła po krótkiej chwili.
Gannon zmusił się do uśmiechu.
– Racja – przyznał. – Jest pani blondynką, więc wyobraziłem sobie, że pani włosy są koloru złota. A może są platynowe?
– Zgadł pan – odparła odruchowo Dana.
– Długie?
– Tak, ale je upinam.
– Boi się pani, że jakiś mężczyzna mógłby utożsamiać luźno puszczone włosy ze swobodą moralną, siostro? – spytał drwiąco.
– Proszę nie kpić z moralności, z łaski swojej – rzekła oficjalnym tonem Dana. – Niektórzy z nas są na tyle staroświeccy, że mogą się poczuć urażeni.
Z tymi słowami oddaliła się, a za nią rozległ się stłumiony śmiech.
Po południu Gannon oznajmił Danie, że życzy sobie się przejść plażą, wypowiadając to takim tonem, że jego macocha aż wstrzymała oddech. Dana uśmiechnęła się z satysfakcją, wzięła go za łokieć i sprowadziła ze schodów. Zaczynała lubić nową pracę.
– Dlaczego zmienił pan zdanie? – spytała, prowadząc podopiecznego wzdłuż brzegu.
– Uznałem, że zanim mnie pani opuści, nie zaszkodzi skorzystać z pani kompetencji – odrzekł.
Dana rzuciła mu zaciekawione spojrzenie.
– Dlaczego miałabym pana opuścić?
– Może nie dam pani wyboru. – Włożył wolną rękę do kieszeni i mięśnie mu się napięły. – Nie jestem łatwym człowiekiem. Nie przyzwyczaiłem się do ślepoty, a mój charakter nie należy do najbardziej układnych.
– Od kiedy ma pan ten problem? – spytała, naśladując ton słynnego wiedeńskiego psychiatry, Zygmunta Freuda, którego sfilmowaną biografię miała okazję obejrzeć.
Gannon zaśmiał się, domyślając się, o kim mowa.
– To nie charakter jest problemem, tylko reakcja ludzi na jego przejawy – wyjaśnił.
– Och, ma pan na myśli te żenujące zachowania, takie jak nurkowanie pod ciężkie meble czy ucieczka, gdzie pieprz rośnie, gdy tylko pojawi się pan w drzwiach? – zauważyła kpiąco Dana.
– Jak taki słodki głosik może być tak sarkastyczny – zdziwił się Gannon i nagle chwycił Danę za rękę, przytrzymując, gdy odruchowo się cofnęła. – Nie, nie, siostro, przecież ma mnie pani prowadzić. Miękka dłoń, a taka silna jak na to, że drobna.
– Za to pańska jest duża.
Dotyk silnych ciepłych palców Gannona sprawił, że Dana zaczęła szybciej oddychać. Usiłowała się uwolnić z jego uścisku, ale nie zdołała.
– Spadek po moim holenderskim ojcu – rzekł. – Był wysokim mężczyzną.
– Pana też nie sposób uznać za karła – stwierdziła.
Gannon zachichotał.
– Liczę metr dziewięćdziesiąt w skarpetkach.
– Grał pan kiedyś w koszykówkę? – spytała Dana dla podtrzymania rozmowy.
– Nie. Nie lubię sportów zespołowych. Lubiłem narty i szybką jazdę samochodem. Brałem udział w wyścigach. Co roku wyprawiałem się do Europy na Grand Prix, ale to zamknięta karta. Nigdy już nie usiądę za kółkiem, o ściganiu się nie wspominając.
– Musi pan przestać myśleć o stanie swojego wzroku jako nieodwracalnym i permanentnym.
– Czyżby macocha także pani wcisnęła bajeczkę o mojej histerycznej ślepocie? – zapytał, zatrzymując się i stając twarzą w twarz z Daną. Położył dłonie na jej barkach. – Wydaję się pani człowiekiem skłonnym do histerii, siostro?
– To nie ma z tym nic wspólnego, panie van der Vere. Jestem pewna, że lekarz to panu wyjaśnił. Chodzi o porażenie nerwu wzrokowego – odparła Dana.
СКАЧАТЬ