Название: Randka w ciemno
Автор: Diana Palmer
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Остросюжетные любовные романы
isbn: 978-83-276-3053-7
isbn:
Dana zapłaciła taksówkarzowi i poszła w górę brukowaną ścieżką. Stanęła przy drzwiach wejściowych i nie od razu zadzwoniła. Po chwili powiedziała sobie: teraz albo nigdy. Zasłoniła pasmem rozpuszczonych włosów policzek, żeby ukryć bliznę. Równo obcięta grzywka przykrywała drugą – na czole. Te najboleśniejsze blizny po tragicznych wydarzeniach były niewidoczne dla oka, tkwiły w jej wnętrzu, naznaczyły jej psychikę. Nacisnęła dzwonek i wkrótce drzwi się otworzyły i w progu stanęła niewysoka ciemnowłosa kobieta o zielonych oczach
– Panna Steele? – spytała z uśmiechem. – Proszę wejść. Jestem Lorraine van der Vere. Miło mi panią poznać. Miała pani dobrą podróż? – Usunęła się na bok, żeby wpuścić nowo przybyłą do środka.
Dana natychmiast zauważyła kosztowny i modny garnitur o szmaragdowej barwie, który miała na sobie pani van der Vere. W swoim zwyczajnym szarym kostiumie poczuła się jak uboga krewna. To był jej najlepszy strój, ale ze sklepu z gotową odzieżą, a nie od dobrego projektanta. Jeśli ubiór pani van der Vere miał świadczyć o jej statusie majątkowym, to niewątpliwie jest ona osobą zamożną.
– Przywiozłam strój pielęgniarski – powiedziała. – Nie chcę, żeby pani myślała…
– Proszę dać spokój – odparła z uśmiechem pani van der Vere. – Zechce pani pójść na górę i się odświeżyć, zanim… hm… przedstawię panią synowi?
Dana właśnie miała odpowiedzieć, kiedy rozległ się łomot, a po nim zabrzmiał niski gniewny głos. Prawdopodobnie służący coś upuścił w kuchni, pomyślała.
– Tędy, pokażę pani pokój. – Pani van der Vere wyraźnie się zmieszała i wskazała na schody z ozdobnymi drewnianymi poręczami. – Proszę ze mną, moja droga.
Jak gdybym miała wybór, pomyślała Dana z niejakim rozbawieniem. Pani van der Vere zachowywała się tak, jakby uciekała przed watahą wilków.
Pokój, który miała Dana zająć, był utrzymany w odcieniach beżu i brązu, w oknach wisiały kremowe zasłony, łóżko było przykryte miękką pikowaną narzutą w harmonizujący z wystrojem pokoju deseń. Na podłodze leżał gruby dywan i od razu nabrała ochoty, żeby ściągnąć buty i pochodzić po nim boso. Najpierw jednak przebrała się w nieskazitelny wykrochmalony strój pielęgniarski. Chciała też upiąć włosy, ale uznała, że nie potrafiłaby znieść litości w oczach pani van der Vere, gdyby zobaczyła jej blizny. Darowała sobie makijaż – w końcu biedny pacjent i tak nie może jej zobaczyć – poprawiła czepek i zeszła na dół.
Pani van der Vere wyszła z salonu, wyciągając do niej ręce.
– No, no, wygląda pani bardzo profesjonalnie – powiedziała. – Spędzimy nieco czasu razem, moja droga, żeby wdrożyła się pani do swoich obowiązków i przyzwyczaiła do Gannona. – Zakłopotana umilkła na krótką chwilę, po czym podjęła: – Dano, jeśli mogę się tak do pani zwracać, jesteś… to znaczy… miałaś już do czynienia z trudnymi pacjentami, prawda?
Dana się uśmiechnęła.
– Tak, pani van der Vere.
– Mów mi Lorraine, moja droga. Przecież będziemy współpracować.
– Dobrze. W Ashton General zajmowałam się leżącymi pacjentami, wykonywałam przy nich różne czynności. Myślę, że z panem van der Vere też sobie poradzę.
– Wiele osób tak sądzi, dopóki go nie poznają. Cóż, miejmy to już za sobą.
Zaintrygowana Dana poszła za Lorraine, myśląc, że niski wąsaty Holender nie może być potworem. Zastanawiała się, czy mówi z akcentem, skoro jego matka posługiwała się angielskim bez żadnych naleciałości.
Pani van der Vere zapukała do drzwi pokoju sąsiadującego z salonem.
– Gannon? – zagadnęła ostrożnie.
– Wejdź albo odejdź! Potrzebujesz pisemnego zaproszenia? – Zza potężnych mahoniowych drzwi odezwał się niski głos z lekkim cudzoziemskim akcentem.
Lorraine wpuściła Danę pierwszą.
– To twoja nowa pielęgniarka, kochanie – powiedziała. – Panna Dana Steele. Dano, to mój pasierb Gannon.
Dana ledwo ją słyszała. Usiłowała otrząsnąć się z szoku, gdy okazało się, że pacjent nie jest niskim wąsatym Holendrem, tylko zupełnie kimś innym.
– No i co? – spytał szorstko jasnowłosy mężczyzna siedzący przy biurku. – Czy ona jest niemową? A może przygotowuje się do zawodów w milczeniu?
Dana postąpiła naprzód. Na odgłos zbliżających się kroków mężczyzna podniósł się z krzesła. Okazał się wysoki i dobrze zbudowany, zmierzwione włosy opadały mu na szerokie czoło.
– Jak się pan ma, panie van der Vere? – zagadnęła z pozorną pewnością siebie.
– A jak pani myśli, panno Steele? Jestem ślepy! – rzucił ostrym tonem. – Potykam się o meble, przewracam szklanki i nienawidzę, jak się mnie prowadzi niczym dziecko! Czy macocha powiedziała pani, że jest pani piąta? – Skrzywił usta w szyderczym grymasie.
– Piąta co? – spytała Dana, trzymając nerwy na wodzy.
– Pielęgniarka oczywiście – odrzekł niecierpliwie. – I to zaledwie w ciągu miesiąca. A jak długo pani spodziewa się wytrzymać?
– Ile będzie trzeba, panie van der Vere – odparła ze spokojem Dana.
Przechylił głowę, jakby chciał lepiej ją słyszeć.
– Nie boi się mnie pani? – spytał prowokująco.
– Prawdę mówiąc, bardzo lubię dzikie zwierzęta – powiedziała z poważną miną.
Lorraine nie spuszczała z niej oka.
– Ośmiela się pani nazywać mnie dzikim zwierzęciem?
– Och nie. Nie pochlebiałabym panu po tak krótkiej znajomości.
Gannon van der Vere głośno się roześmiał.
– Bezczelna, co? Będzie pani potrzebowała tupetu, jeśli dłużej tu zostanie. – Odwrócił się, wymacał ręką kant biurka, po czym usiadł w fotelu.
– Cóż, zostawię was teraz, żebyście się mogli poznać – wtrąciła Lorraine, korzystając z okazji. Podeszła do drzwi, po drodze rzucając Danie przepraszający uśmiech.
– Chce pani zawrzeć ze mną znajomość, siostro? – spytał aroganckim tonem Gannon van der Vere.
– Ależ tak. Uważam, że dobrze jest poznać wroga.
– Tak mnie pani postrzega? – zapytał ze śmiechem Gannon.
– Pan СКАЧАТЬ