Galicja 1914-1915. Ferenc Molnar
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Galicja 1914-1915 - Ferenc Molnar страница 10

Название: Galicja 1914-1915

Автор: Ferenc Molnar

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Биографии и Мемуары

Серия:

isbn: 978-83-608-4096-2

isbn:

СКАЧАТЬ beznadziejnej sprawy nie widziałem w życiu.

      ––

      Opowiadano mi o dwóch zdarzeniach. Obydwa wydarzyły się w tych dniach w izbie restauracyjnej, gdzie przewożeni jeńcy, rosyjscy oficerowie, zwykle jadali. W niedzielę wieczorem, gdy piętnastu rosyjskich jeńców usiadło pod nadzorem do kolacji, grała kapela cygańska. Wśród owej piętnastki było jedenastu Polaków. W pewnym momencie kapela zagrała pieśń Kossutha. Jedenastu Polaków wstało, a któryś z Rosjan zapytał:

      – Dlaczego wstaliście?

      – Znudziło nam się siedzenie – odparł Polak – chcieliśmy się trochę wyprostować.

      Później wytłumaczyli naszemu porucznikowi z pospolitego ruszenia, że jeden z nich znał tę pieśń, ale na Boga, gdyby Rosjanin zapytał, proszę mu nie mówić, co to była za pieśń.

      Dziś przed południem razem z tysiącem dwustu jeńcami przyszła grupa oficerów rosyjskich, wśród nich był i podpułkownik. Właściciel kantyny, wiedeńczyk, miał sześcioletniego syna, który bez przerwy kręcił się wśród żołnierzy. Chłopiec nosił szabelkę przy boku i małą czapkę huzarską na głowie. Podchodzi do pułkownika, który pije kawę i zagaduje go po niemiecku: „Jesteś oficerem?” Pułkownik się uśmiecha: „Tak”. Dziecko pokazuje mu swoją blaszaną szabelkę: „To dlaczego nie masz czegoś takiego? Bo mi odebrano” – powiedział pułkownik i pochylił się nad filiżanką.

      „Proszę pana” – mówił ten, który opowiadał mi tą historię – „zakrył dłonią twarz i płakał. Proszę mi wierzyć, nie wiedziałem, co mam robić… proszę pana… pułkownik.”

      Kwatera Główna, grudzień 1914

      Dziś wielu korespondentów pojechało do miasta, gdzie mieści się Kwatera Główna. Udali się do pułkownika Hoena po rutynowe informacje. Wieczorem trzeba wracać. W pociągu jechali z oficerem 36 Debreczyńskiego Pułku Piechoty, który opowiadał zachwycający obrazek z jednej z bitew tego słynnego pułku węgierskiego. Pułk – ten sam, który ostatnio najwyższe dowództwo bardzo wychwalało – ze swoim niepohamowanym temperamentem i ogromną chęcią walki, stał się ulubieńcem wspólnie z nim walczących oddziałów. Wyrazy uznania lub krytyki dla chłopców z Debreczyna podawano sobie z ust do ust.

      Pułk debreczyński ostatnio stał na linii ognia obok pułku ze Styrii. Obydwa czekały na rzucenie ich do walki. Przyszedł oficer z rozkazem dla Styryjczyków, że natychmiast mają rozpocząć atak. Nasadzili bagnety, pomachali na pożegnanie do Węgrów i z gromkim okrzykiem bojowym popędzili jak wicher na Rosjan. Żołnierzom z Debreczyna tak się spodobał ogromny rozpęd, z jakim Styryjczycy pod ogniem armat rosyjskich ruszyli na wroga, że cały pułk, cztery tysiące węgierskich chłopów zaczęło bić im brawo. Styryjczycy w huraganie owacji zachwyconych Węgrów biegli przez pola na rosyjskie okopy. Baterie nieprzyjacielskie grzmiały bez przerwy. Pułk z Debreczyna przez cały czas nieustannie bił brawo. Styryjczycy rozbili linię rosyjską do cna. Potem opowiadali wszystkim, uszczęśliwieni, że gdy ich ranni wracali później, to wciąż jeszcze słyszeli oklaski.

      Újzsolna, grudzień 1914

      Stacja towarowa zastawiona pociągami. Jednym z nich przyjechało siedmiuset rosyjskich jeńców, którzy mają być nakarmieni na tutejszym „Verköstigungs- Station”. Żołnierze węgierscy, którzy właśnie wyleczyli się z ran i jadą teraz drugim pociągiem na pole bitwy, dostaną ten sam gulasz. Mroźna noc zimowa, godzina pół do trzeciej. Mgła, bardzo wysoko zawieszone lampy elektryczne. Wracam z baraku, gdzie przy długim stole zajada siedmiuset Rosjan, jakby byli na bankiecie. Idę przez tory w kierunku czerwono płonącego ogniska. Chcę zobaczyć, co to jest za ogień we mgle. Na stojakach zrobionych z szyn kolejowych, w wielkich kadziach gotuje się tu, na wolnym powietrzu gulasz. Pod kadziami ogień tak duży, jakby zamierzano w nich topić żelazo. W pobliżu ogniska krzesło ogrodowe, siedzi na nim młody oficer rosyjski i pisze coś w notesie przy świetle ogniska. Na nic nie zwraca uwagi. Mówią, że chorąży nie jedzie teraz z innymi, poczeka do piątej rano, gdy przyjadą wzięci do niewoli oficerowie rosyjscy i z nimi pojedzie dalej. Zobaczył moją opaskę, a na niej słowo „Presse”. Wstaje i salutuje. Zwraca się do mnie po niemiecku: „Pan jest korespondentem wojennym? – Jestem. Węgier? Tak.”

      Pokazuje mi notesik, do którego przed chwilą coś wpisywał.

      „Wobec tego poproszę pana o grzeczność. Zabiorą mnie do obozu jenieckiego na Węgrzech. Ja sobie w tej książeczce zapisałem po węgiersku prośby, które będą mi przydatne. Nie znam węgierskiego. Węgrzy podyktowali mi wszystko, co potrzebne, a ja zapisałem dokładną wymowę, ale cyrylicą. Teraz ja odczytam, a pan niech powie, gdzie jest błąd. Dobrze?”

      „Dobrze” – mówię.

      Spojrzał na mnie, gdy zapytał „dobrze” – przy ognisku każdy ma twarz romantyczną. Jego twarz była uderzająco długa, bardzo koścista, długi nos, długi podbródek, duże ciemne oczy, głęboko osadzone w cieniu kości czołowej.

      Czyta po węgiersku bardzo zgrabnie wymawiając poszczególne słowa: „Proszę szklankę wody”. Patrzy na mnie. „Dobrze” – mówię.

      „Poproszę kawałek chleba. Proszę wymienić pieniądze rosyjskie. Proszę za- słać łóżko. Proszę oczyścić ubranie. Proszę wyczyścić moje buty. Proszę przynieść wody do mycia. Proszę mydło”.

      Patrzy na mnie. „Bardzo dobrze” – mówię. „Proszę przynieść cygara. Proszę przynieść papierosy. Proszę zdobyć gazetę niemiecką. Proszę zameldować komendantowi, że chcę z nim rozmawiać. Herbatę proszę. Kawę czarną proszę. Proszę nikomu nic nie mówić.”

      ”Co takiego?” – pytam. Czyta odruchowo: „Proszę nikomu nic nie mówić”. „Jak?” – pytam. – „Nikomu nic nie mówić? Po co to panu?” Zamyka notes z trzaskiem, chowa do kieszeni. Dopiero wtedy uświadamia sobie, że nie rozumiejąc tekstu przeczytał i to. Ponuro z wyrzutem patrzy na mnie i siada z powrotem przy ognisku na ogrodowym krześle. „Pan wybaczy” – mówi – „że pana fatygowałem”.

      Dwoma rękami złapał krzesło pod siedzeniem i siedząc już odwrócił się do mnie plecami razem z krzesłem.

      Zsolna, grudzień 1914

      Usłyszałem historyjkę o węgierskim żołnierzu, który walczył w kaftanie – ma ona kilka wersji. Anegdoty wojenne, krążąc wśród ludzi, których nerwy są napięte do granic, w ciągu 24 godzin od wydarzenia mają już wiele odmian. Zanim z frontu przedostaną się do linii zaopatrzenia armii, są już opowiadane w setkach wersji. Ja zanotuję ją tak, jak usłyszałem.

      W jednym z miast wschodniej Galicji, w Rohatyniu, kiedy był on jeszcze w naszych rękach, szedł sobie ulicą pewien kapitan. Nagle stanął przed nim Żyd. Żyd ten nie miał ani pejsów, ani brody, tylko kaftan i futrzany kapelusz, co w Rohotyniu wystarczy, by być uważanym za Żyda. Poza tym Żyd miał piękny wąs i poczciwą twarz СКАЧАТЬ