We dwoje. Николас Спаркс
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу We dwoje - Николас Спаркс страница 9

Название: We dwoje

Автор: Николас Спаркс

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-6578-182-6

isbn:

СКАЧАТЬ konieczności, wychodziłem z pracy o rozsądnej porze, w drodze do domu słuchałem ulubionej muzyki i uśmiechałem się od progu. Bawiłem się z London, podczas gdy Vivian się przebierała, a kiedy mała szła spać, czuliśmy się, jakbyśmy znów byli na randce.

      Vivian wiedziała, jak poprawić mi nastrój po wyjątkowo kiepskim dniu w pracy. W wieku trzydziestu trzech lat zacząłem się zastanawiać, czy nie zamienić swojego porządnego samochodu o napędzie hybrydowym na mustanga GT, nawet jeśli miałbym na tym stracić. W tamtym okresie było to bez znaczenia. Gdy pojechałem na jazdę testową z pełnym entuzjazmu sprzedawcą i usłyszałem gardłowy pomruk silnika, wiedziałem, że jest to samochód, za którym inni kierowcy będą się oglądali z zazdrością. Sprzedawca przyznał mi rację, a kiedy później opowiadałem o tym Vivian, nie droczyła się ze mną, mówiąc, że jestem za młody na szaleństwa związane z kryzysem wieku średniego, i nie wypominała mi, że chcę od życia czegoś więcej niż to, co mam. Zamiast tego pozwoliła mi rozkoszować się ową fantazją, a gdy w końcu się opamiętałem, kupiłem samochód podobny do tego, którym jeździłem do tej pory: kolejną czterodrzwiową hybrydę z dużym bagażnikiem i wysokimi notami w rankingu bezpieczeństwa opublikowanym przez „Consumer Reports”. Nigdy nie żałowałem tej decyzji.

      No, może trochę, ale to bez znaczenia.

      W każdym razie kochałem Vivian i nawet przez chwilę nie zwątpiłem w to, że pragnę przeżyć z nią całe życie. Chcąc jej to udowodnić, długo zastanawiałem się, co kupować jej na kolejne święta, rocznice, urodziny, walentynki i Dni Matki. Wysyłałem jej kwiaty, wychodząc do pracy, zostawiałem pod poduszką liściki, a czasami przynosiłem śniadanie do łóżka. Wcześniej doceniała te gesty, jednak z czasem stały się przewidywalne i spowszedniały. Głowiłem się więc, czym ją zaskoczyć, co zrobić, żeby wiedziała, jak wiele wciąż dla mnie znaczy.

      W końcu, oprócz innych rzeczy, Vivian dostała wymarzoną kuchnię, dokładnie taką jak ta w magazynie.

      *

      Vivian zawsze planowała wrócić do pracy, kiedy London pójdzie do szkoły. Myślała o czymś na pół etatu, tak by mogła spędzać popołudnia i wieczory w domu. Uparła się, że nie chce być jedną z tych matek, które wiecznie udzielają się w szkole, a w wakacje malują szkolną stołówkę. Nie chciała też przesiadywać całymi dniami w pustym domu. Oprócz tego, że jest świetną mamą, Vivian jest też genialna. Ukończyła z wyróżnieniem Uniwersytet Georgetown i zanim została mamą oraz gospodynią domową, była rzeczniczką prasową prowadzącego talk-show w Nowym Jorku i świetnie radziła sobie w firmie medialnej, gdzie pracowała aż do narodzin London.

      Jeśli o mnie chodzi, nie tylko dostawałem coraz większe premie, ale awansowałem i w 2014 roku kierowałem niektórymi z głównych oddziałów agencji. Vivian i ja byliśmy małżeństwem od siedmiu lat, London skończyła pięć lat, a ja trzydzieści cztery. Nie tylko przeprojektowaliśmy kuchnię, ale zamierzaliśmy wyremontować główną sypialnię. Giełda była łaskawa dla naszych inwestycji – zwłaszcza firma Apple, w którą zainwestowaliśmy najwięcej – i oprócz kredytu hipotecznego nie mieliśmy długów. Uwielbiałem żonę i córeczkę, moi rodzice mieszkali nieopodal, a siostra i Liz były moimi najlepszymi przyjaciółkami. Z zewnątrz moje życie wydawało się bajeczne i to samo powiedziałbym każdemu.

      A jednak jakaś ukryta głęboko część mnie wiedziała, że to nieprawda.

      Podobnie jak to, co działo się w pracy. Nikt, kto odpowiadał przed Jessem Petersem, nie mógł spać spokojnie. Peters założył agencję dwadzieścia lat temu i otwierając kolejne oddziały w Charlotte, Atlancie, Tampie, Nashville i Nowym Jorku, uczynił z niej wiodącą firmę na Południowym Wschodzie. Przedwcześnie posiwiały, niebieskooki Peters słynął z tego, że był bystry i bezwzględny; jego modus operandi polegał na niszczeniu konkurencji, kradnąc jej klientów albo oferując usługi po zaniżonych cenach. Kiedy to nie działało, najzwyczajniej w świecie wykupywał ich udziały. Kolejne sukcesy rozdmuchały jego i tak ogromne ego do gigantycznych rozmiarów, a sposób, w jaki zarządzał firmą, doskonale odzwierciedlał jego osobowość. Był przekonany o swojej nieomylności, faworyzował niektórych pracowników, podburzał ich przeciwko sobie i wprowadzał do firmy nerwową atmosferę. Lubił, gdy pracownicy przypisywali sobie wszelkie zasługi, a za niepowodzenia obwiniali kolegów. Była to brutalna forma społecznego darwinizmu, przy której tylko nieliczni mieli szansę przetrwać.

      Na szczęście przez ponad dekadę oszczędzono mi udziału w tych brutalnych igrzyskach, które niejednego kierownika doprowadziły na skraj załamania nerwowego; wcześniej, bo byłem zbyt nieistotny, by się mną przejmować, a później, bo klienci doceniali moją pracę i słono za nią płacili. Z czasem przekonałem sam siebie, że ponieważ byłem dla Petersa kurą znoszącą złote jaja, mój przełożony uznał, że jestem zbyt cenny, by mnie zadręczać. W końcu nie był dla mnie tak surowy jak dla innych pracowników agencji. Przyjacielsko zagadywał mnie na korytarzu, a w tym samym czasie inni kierownicy – niektórzy bardziej doświadczeni ode mnie – wychodzili z jego gabinetu kompletnie zdruzgotani. Widząc ich, wzdychałem z ulgą – i zadowoleniem – że nic takiego nigdy mnie nie spotkało.

      Jednak założenia są tak dokładne, jak osoba, która je przyjmuje, a ja myliłem się pod każdym względem. Mój pierwszy poważny awans zbiegł się w czasie ze ślubem; drugi dostałem dwa tygodnie po tym, jak Vivian wpadła do biura, żeby odstawić samochód, który był w warsztacie. Była to jedna z tych wizyt, która mogła skończyć się katastrofą; zamiast tego mój szef zajrzał do mnie do gabinetu, a na koniec zaprosił nas na lunch. Trzeci raz awansowałem niespełna tydzień po tym, jak Peters i Vivian odbyli trzygodzinną rozmowę na uroczystej kolacji dla klientów. Z czasem uświadomiłem sobie, że Petersa bardziej niż moja praca interesowała Vivian i tylko dlatego postanowił mnie oszczędzić. Vivian – powinienem był zauważyć – była łudząco podobna do dwóch byłych żon Petersa, który za wszelką cenę chciał ją uszczęśliwić… i jeśli to możliwe, uczynić żoną numer trzy, nawet za cenę mojego małżeństwa.

      Nie żartuję. Ani nie przesadzam. Przy okazji każdej rozmowy pytał mnie, co u Vivian, zachwycał się jej urodą albo dopytywał, jak nam się wiedzie. Podczas kolacji z klientami – trzy, cztery razy w roku – zawsze znalazł sposób, żeby usiąść obok mojej żony, a na bożonarodzeniowych bankietach oboje zaszywali się w kącie i rozmawiali. Pewnie bym to zignorował, gdyby nie reakcja Vivian na to niezdrowe zainteresowanie jej osobą. Choć nie robiła nic, by zachęcić Petersa, nie robiła też nic, żeby go zniechęcić. Peters, który był koszmarnym szefem, potrafił być czarujący wobec kobiet, zwłaszcza tak pięknych jak Vivian. Słuchał ich, śmiał się, we właściwym czasie mówił właściwy komplement, a ponieważ był bogaty jak król Midas, uznałem, że całkiem możliwe – a nawet prawdopodobne – że Vivian pochlebiało to zainteresowanie z jego strony. Wcale nie była zaskoczona, że jest nią zafascynowany. Już w szkole podstawowej chłopcy zabiegali o jej zainteresowanie, tak więc spodziewała się tego; jedyne, czego nie lubiła, to tego, że czasami bywałem zazdrosny.

      W grudniu 2014 – miesiąc przed najbardziej pamiętnym rokiem mojego życia – szykowaliśmy się na doroczny bankiet bożonarodzeniowy. Kiedy wyraziłem swoje zaniepokojenie tą sytuacją, Vivian westchnęła poirytowana.

      – Daruj sobie – rzuciła, a ja odwróciłem się, zachodząc w głowę, dlaczego tak lekceważy moje uczucia.

      *

      Cofnijmy się jednak w czasie.

      Podczas gdy macierzyństwo przynosiło Vivian niebywałą satysfakcję, małżeństwo ze mną СКАЧАТЬ