.
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу - страница 10

Название:

Автор:

Издательство:

Жанр:

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ nawet jeśli graniczyły z pogardą. Czas jednak płynął, a złe nastroje Vivian przybierały na sile. W ciągu następnych kilku lat stawała się coraz bardziej rozzłoszczona, rozczarowana i traktowała moje obawy z coraz większym lekceważeniem. Często wybuchała złością i wykrzykiwała mi w twarz słowa, których nigdy nie wypowiedziałbym na głos. Jej napady agresji miały zmusić mnie, żebym przeprosił albo dał za wygraną. A ponieważ nie lubię konfliktów, dochodziło do tego, że wycofywałem się, kiedy tylko podniosła głos, bez względu na to, co miałem do powiedzenia.

      Następstwa jej napadów złości bywały nieraz gorsze niż sam atak. Nie było mowy o wybaczeniu, a zamiast porozmawiać albo zapomnieć o wszystkim, Vivian się wycofywała. Mówiła niewiele albo nie odzywała się do mnie przez kilka dni, odpowiadając na moje pytania monosylabami. Całą uwagę skupiała na London i zostawiając mnie samego w salonie, znikała w sypialni zaraz po tym, jak mała szła spać. Podczas takich dni emanowała pogardą, a ja zastanawiałem się, czy nadal mnie kocha.

      Nie byłem w stanie przewidzieć tych zachowań, a reguły zmieniały się zadziwiająco często. Jednego dnia Vivian wpadała w złość, a drugiego wykazywała zachowania pasywno-agresywne, w zależności od humoru. Jej oczekiwania względem mnie były coraz bardziej niejasne i zwykle nie wiedziałem, co robić, a czego nie robić; próbować wyjaśnić sytuację, czy dowiedzieć się, co takiego wytrąciło moją żonę z równowagi. Zresztą ona i tak nie chciała mi powiedzieć. Upierała się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, albo zarzucała mi, że reaguję zbyt impulsywnie. Miałem wrażenie, że mieszkam na polu minowym, gdzie jeden niewłaściwy krok może zrujnować mi zdrowie psychiczne albo zniszczyć małżeństwo… i nagle, z niewiadomych powodów, do naszego związku wracała względna normalność. Vivian pytała mnie, jak mi minął dzień, co zjadłbym na obiad, a kiedy London zasypiała, kochaliśmy się – ostateczny sygnał, że zostało mi wybaczone. Oddychałem wówczas z ulgą, naiwnie licząc, że od tej pory wszystko wróci do normy.

      Vivian jednak zaprzeczała mojej wersji wydarzeń, a przynajmniej mojej interpretacji tego, co się działo. Była zła. Twierdziła, że to, co robi i jak się zachowuje, jest odpowiedzią na to, co robię ja. Mówiła, że mam nierealne wyobrażenie o małżeństwie, że spodziewałem się wiecznie trwającego miesiąca miodowego, a przecież to niemożliwe. Twierdziła, że przenoszę stres związany z pracą do domu i że to ja jestem humorzasty, nie ona; że mam jej za złe, że siedzi w domu, i wyżywam się na niej.

      Bez względu na to, czyja wersja wydarzeń była prawdziwa, w głębi duszy pragnąłem jedynie, żeby żona była szczęśliwa. A dokładnie rzecz biorąc, żeby była szczęśliwa ze mną. Nadal kochałem Vivian i tęskniłem do chwil, kiedy śmiała się, gdy byliśmy razem, brakowało mi naszych rozmów i tego, jak trzymaliśmy się za ręce. Brakowało mi Vivian, dzięki której uwierzyłem, że jestem mężczyzną godnym jej miłości.

      A jednak, nie licząc piątkowych randek, nasz związek stopniowo zmieniał się w coś, czego czasami nie byłem w stanie rozpoznać i nawet nie wiedziałem, czy tego chcę. Pogarda Vivian zaczynała mnie ranić. W tamtych latach byłem rozczarowany samym sobą, bo ciągle ją zawodziłem, i przysięgałem sobie, że zrobię wszystko, żeby ją zadowolić.

      *

      A teraz wróćmy do pamiętnego wieczoru przed przyjęciem bożonarodzeniowym.

      „Daruj sobie”, powiedziała, a jej słowa nie dawały mi spokoju, nawet kiedy się ubierałem. Były ostre, lekceważące i brakowało im empatii, ale nawet wówczas jedynym, co zapamiętałem, było to, że Vivian wyglądała piękniej niż zwykle. Miała na sobie czarną koktajlową sukienkę, szpilki i naszyjnik z brylantami, który podarowałem jej na urodziny. Rozpuszczone włosy opadały jej na ramiona, a kiedy wyszła z łazienki, zaniemówiłem z wrażenia.

      – Wyglądasz pięknie – wykrztusiłem.

      – Dziękuję – odparła, sięgając po torebkę.

      W samochodzie atmosfera wciąż była napięta. Rozmowa się nie kleiła, ale gdy dotarło do niej, że nie zamierzam wspominać o Petersie, humor jej się poprawił. Kiedy dotarliśmy na przyjęcie, czułem się tak, jakbyśmy zawarli niepisaną umowę, na mocy której mieliśmy udawać, że żadne z nas niczego nie powiedziało.

      A jednak słyszała moje słowa. I choć była zdenerwowana, praktycznie przez cały wieczór nie odstępowała mnie na krok. Peters zagadywał nas przy trzech różnych okazjach, dwukrotnie pytał Vivian, czy przynieść jej coś do picia – było oczywiste, że chce, żeby dołączyła do niego przy barze – ona jednak dwukrotnie odmówiła, kłamiąc, że zamówiła drinka u jednego z kelnerów. Była miła i zacząłem się zastanawiać, czy aby nie przesadziłem z tą rozmową o Petersie. Mógł flirtować z nią do woli, ale koniec końców Vivian wróci do domu ze mną, a tylko to się liczyło, prawda?

      Niewiele pamiętam z samego bankietu – nie był ani lepszy, ani gorszy, właściwie niczym nie różnił się od poprzednich – jednak kiedy wróciliśmy do domu i odprawiliśmy nastoletnią opiekunkę, Vivian poprosiła mnie, żebym nalał jej kieliszek wina i zajrzał do London. Gdy w końcu wszedłem do sypialni, w pokoju paliły się świece, a moja żona miała na sobie bieliznę… i…

      Taka właśnie była Vivian. Nie było sensu zgadywać, co jej strzeli do głowy; nawet po siedmiu latach potrafiła mnie zaskoczyć, czasami cudownie pozytywnie.

      *

      Poważny błąd.

      Oto, co dziś myślę o tamtym wieczorze, przynajmniej jeśli chodzi o moją karierę w agencji.

      Okazało się, że Jessemu Petersowi nie spodobało się, że Vivian go unika, i tydzień później z jego gabinetu zaczęło płynąć w moją stronę arktyczne powietrze. Na początku nie było aż tak bardzo wyczuwalne. Kiedy w poniedziałek po imprezie spotkałem go na korytarzu, powitał mnie skinieniem głowy, a kilka dni później na zebraniu zadawał pytania wszystkim oprócz mnie. Podobnych zachowań było więcej, ale ponieważ pracowałem nad kolejnym dużym projektem – kampanią dla banku, której motywem przewodnim miała być uczciwość i która miała tchnąć świeżością – nie zwracałem na nie uwagi. Potem nadeszły święta, a ponieważ początek nowego roku to w naszym biurze gorący okres, dopiero pod koniec stycznia dotarło do mnie, że Jesse Peters praktycznie nie rozmawia ze mną od sześciu tygodni. Zacząłem częściej zaglądać do jego biura, ale asystentka informowała mnie, że szef rozmawia przez telefon albo jest zajęty. Dopiero w połowie lutego pojąłem, dlaczego jest wobec mnie taki opryskliwy, kiedy w końcu znalazł czas, żeby się ze mną spotkać. Poprosił o spotkanie najpierw przez swoją, a potem także przez moją sekretarkę, a to oznaczało, że nie mam wyjścia. Firma straciła kontrakt z ważnym klientem, dealerem samochodowym z ośmioma oddziałami w Charlotte, i była to moja wina. Po tym, jak wyjaśniłem, dlaczego moim zdaniem klient postanowił skorzystać z usług innej agencji, Peters przez chwilę świdrował mnie wzrokiem. Co gorsza, nie wspomniał o Vivian ani o nią nie zapytał. Wychodząc z gabinetu, czułem się mniej więcej tak jak ludzie, od których jeszcze do niedawna czułem się lepszy; jak ci stojący na skraju załamania nerwowego. Miałem nieodparte przeczucie, że moje dni w Peters Group są policzone. Najgorsze było to, że klient – mężczyzna przed siedemdziesiątką – postanowił się wycofać nie przez to, co zrobiłem ani czego nie zrobiłem. Widziałem bannery i spoty agencji, która przejęła zlecenie, i wciąż jestem zdania, że nasze pomysły były bardziej kreatywne i efektywne. Ale klienci bywają kapryśni. Reklama to branża, w której o porażce decydują takie czynniki jak załamanie gospodarki, zmiana zarządu, zwykła chęć СКАЧАТЬ