We dwoje. Николас Спаркс
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу We dwoje - Николас Спаркс страница 8

Название: We dwoje

Автор: Николас Спаркс

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-6578-182-6

isbn:

СКАЧАТЬ albo Walmartu, nie wydając przy okazji kilkuset dolarów, nawet jeśli miała kupić wyłącznie proszek do prania. Nie rozumiałem tego – domyślałem się, że wypełnia tym jakąś pustkę – i kiedy byłem wyjątkowo zmęczony, czasami miałem do niej żal. Ale gdy próbowałem z nią o tym porozmawiać, zwykle dochodziło do kłótni. I nawet jeśli atmosfera robiła się gorąca, nic się nie zmieniało. Vivian zapewniała mnie, że kupuje tylko najpotrzebniejsze rzeczy albo że mam szczęście, bo akurat była wyprzedaż.

      Ale w tamten piątek nie chciałem zaprzątać sobie głowy problemami, a gdy wszedłem do salonu, siedząca w kojcu London powitała mnie uśmiechem, który niezmiennie mnie wzruszał. Vivian, piękna jak zawsze, siedziała na kanapie i przeglądała magazyn o domu i ogrodzie. Pocałowałem najpierw córkę, a później żonę pachnącą pudrem dla dzieci i perfumami.

      Zjedliśmy kolację, opowiadając sobie, jak minął nam dzień, i zaczęliśmy szykować London do snu. Vivian wykąpała ją i ubrała w śpioszki; ja poczytałem jej i ułożyłem w łóżeczku, wiedząc, że za kilka minut zaśnie.

      Zszedłem do kuchni i nalałem sobie kieliszek wina. Zauważyłem, że w butelce zostało go niewiele, a to znaczyło, że Vivian piła prawdopodobnie już drugi kieliszek. Kieliszek numer jeden oznaczał „może”, kieliszek numer dwa dawał realną szansę na romantyczny wieczór, i choć byłem wykończony, poczułem, że poprawia mi się nastrój.

      Kiedy usiadłem, Vivian wciąż kartkowała magazyn. Po chwili odwróciła go w moją stronę.

      – Co myślisz o tej kuchni? – zapytała.

      Kuchnia na zdjęciu miała kremowe szafki zwieńczone blatami z brązowego marmuru – wszystko to stanowiło harmonijną całość. Wśród najnowocześniejszych sprzętów rodem z powieści fantasy stała wyspa kuchenna.

      – Jest boska – przyznałem.

      – Prawda? A jaka elegancka. I uwielbiam to oświetlenie. Żyrandol aż dech zapiera.

      Nie zwróciłem uwagi na oświetlenie, przyjrzałem mu się uważniej.

      – Fakt. To dopiero jest coś.

      – Piszą tu, że przeprojektowanie kuchni prawie zawsze podnosi wartość domu. Gdybyśmy kiedyś chcieli go sprzedać.

      – Po co mielibyśmy go sprzedawać? Kocham ten dom.

      – Nie mówię, że mamy sprzedawać go już teraz. Ale przecież nie będziemy mieszkać tu wiecznie.

      Dziwne, lecz przez myśl mi nie przeszło, że nie będziemy mieszkać tu wiecznie. W końcu moi rodzice wciąż mieszkali w tym samym domu, w którym się wychowałem, ale tak naprawdę Vivian nie o tym chciała rozmawiać.

      – Pewnie masz rację z tym podnoszeniem wartości, nie sądzę jednak, żeby stać nas teraz było na przeprojektowywanie kuchni.

      – Przecież mamy jakieś oszczędności, prawda?

      – Tak, ale to pieniądze na czarną godzinę. Na sytuacje kryzysowe.

      – W porządku – rzuciła, lecz wyczułem w jej głosie rozczarowanie. – Tak tylko myślałam.

       Patrzyłem, jak zagina róg kartki, żeby potem łatwiej odnaleźć stronę, i poczułem się jak nieudacznik. Nienawidziłem jej rozczarowywać.

      *

      Życie pełnoetatowej mamy służyło Vivian.

      Chociaż miała dziecko, wyglądała na dziesięć lat młodszą niż w rzeczywistości i zdarzało się, że gdy zamawiała drinka, proszono ją o okazanie dowodu. Czas był dla niej łaskawy, ale to inne rzeczy czyniły ją wyjątkową. Zawsze podziwiałem jej dojrzałość i przekonanie, z jakim wyrażała swoje poglądy. W przeciwieństwie do mnie zawsze miała odwagę mówić to, co myśli. Jeśli czegoś chciała, informowała mnie o tym; jeśli coś ją martwiło, nie ukrywała tego, nigdy nie kryła się ze swoimi uczuciami, nawet jeśli denerwowało mnie to, co mówi. Podziwiałem jej odwagę, by być tym, kim jest, bez obaw, że zostanie odrzucona, ponieważ sam zawsze chciałem taki być.

      Była też silna. Nie narzekała i nie skarżyła się w trudnych chwilach; zawsze zachowywała stoicki spokój. Przez wszystkie te lata tylko raz widziałem, jak płacze, kiedy umarł jej kot Harvey, którego miała od drugiego roku studiów. Była wtedy w ciąży z London i w jej organizmie szalała burza hormonów; ale nawet wtedy nie rozpaczała, uroniła tylko kilka łez.

      Ludzie mogą różnie interpretować to, że nie była skłonna do płaczu, ale prawda jest taka, że Vivian nie miała powodów do smutku. Życie oszczędziło nam jakichś większych nieszczęść i jeśli było coś, co mogło ją rozczarować, to fakt, że nie mogła drugi raz zajść w ciążę. Zaczęliśmy się starać, kiedy London skończyła półtora roku, ale kolejne miesiące nie przynosiły rezultatów, i choć byłem gotowy pójść do specjalisty, Vivian była zdania, że powinniśmy zostawić wolną rękę matce naturze.

      Nawet bez drugiego dziecka zwykle byłem szczęśliwy, że jestem mężem Vivian; częściowo z powodu naszej córeczki. Niektóre kobiety lepiej nadają się do roli matek niż inne, a Vivian miała naturalny dar. Była oazą spokoju i cierpliwości, sumienną i kochającą; była jak pielęgniarka, której nie wzruszają biegunka ani wymioty. Czytała London setki książeczek i potrafiła godzinami bawić się z nią na podłodze. Chodziła z nią do parku i biblioteki, a widok Vivian pchającej przed sobą sportową trójkołową spacerówkę z London w środku nie był w naszej okolicy niczym niezwykłym. Razem z małą brała udział w rozmaitych zajęciach, umawiała się z rodzicami innych dzieci na wspólne zabawy, chodziła na zajęcia przedszkolne, do lekarzy i dentystów, co oznaczało, że obie były w ciągłym biegu. A jednak, kiedy myślę o pierwszych latach życia London, przed oczami staje mi rozpromieniona Vivian, która trzyma na rękach naszą córeczkę albo razem z nią odkrywa świat. Pamiętam, jak London pierwszy raz kichnęła. Miała wtedy mniej więcej osiem miesięcy i siedziała na wysokim krzesełku. Nie wiedzieć czemu, bardzo ją to rozbawiło, więc kiedy zacząłem udawać, że kicham, nie mogła opanować śmiechu. Podczas gdy ja uważałem, że to urocze, dla Vivian było to coś więcej. Miłość, którą darzyła naszą córeczkę, przyćmiła wszystko inne, nawet miłość do mnie.

      Niepohamowana natura macierzyństwa – albo to, jak postrzegała ją moja żona – nie tylko pozwalała mi skupić się na pracy zawodowej, ale znaczyła również, że rzadko musiałem opiekować się dzieckiem, więc nigdy nie doświadczyłem trudności tego zajęcia. Ponieważ dzięki zaangażowaniu Vivian opieka nad London wydawała się dziecinnie prosta, myślałem, że jej też nie sprawia kłopotów. Z czasem jednak moja żona stawała się coraz bardziej humorzasta i podenerwowana. Podstawowe prace domowe także zeszły na dalszy plan i gdy wracałem po pracy do domu, na podłodze w salonie walały się zabawki, a zlew był pełen brudnych naczyń. W koszu na bieliznę piętrzyły się brudy, dywany były nieodkurzone, a ponieważ nie lubiłem bałaganu, postanowiłem zatrudnić kogoś, kto przychodziłby sprzątać dwa razy w tygodniu. Kiedy London zaczęła chodzić, trzy razy w tygodniu zajmowała się nią opiekunka, żeby Vivian mogła mieć wolne popołudnia, a ja opiekowałem się małą w sobotę rano, żeby moja żona mogła mieć czas tylko dla siebie. Miałem nadzieję, że dzięki temu pozostanie jej więcej energii dla naszego związku. Wydawało mi się, że żona zaczęła definiować siebie jako Vivian i matkę, i choć СКАЧАТЬ