Название: Sto lat samotności
Автор: Габриэль Гарсиа Маркес
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Поэзия
isbn: 978-83-287-0620-0
isbn:
Istotnie, po skomplikowanych i wytrwałych próbach cel został osiągnięty. Urszula była uszczęśliwiona i nawet dziękowała Bogu za wynalezienie alchemii, gdy mieszkańcy wsi tłoczyli się w laboratorium, częstowani przez gospodarzy ciastkami i konfiturą z guawy, a José Arcadio Buendía pokazywał im tygiel z odzyskanym złotem, jak gdyby sam je przed chwilą wynalazł. Obnosząc go tak między wszystkimi, podszedł w końcu do swego starszego syna, który ostatnimi czasy prawie nie zaglądał do laboratorium. Podsunął mu pod oczy suchą żółtawą bryłkę metalu i spytał: „No, widzisz teraz, jak to wygląda?”. A José Arcadio szczerze odpowiedział:
– Jak psie gówno.
Ojciec wierzchem dłoni trzepnął go gwałtownie po ustach, aż trysnęły krew i łzy. Tej nocy Pilar Ternera przyłożyła mu okład z arniki na spuchnięte wargi, znalazłszy po ciemku flaszeczkę i watę, a potem zrobiła wszystko, na co miał ochotę, tak by on sam nie potrzebował się trudzić i żeby kochając go, nie urazić bolącego miejsca. Doszli do takiego stopnia intymności, że w chwilę później, nie zdając sobie z tego sprawy, zaczęli ze sobą szeptem rozmawiać.
– Chcę być z tobą sam – mówił. – Któregoś dnia wszystko wszystkim powiem i będzie koniec z kryjówkami.
Ona nie próbowała go uspokoić.
– To byłoby wspaniałe – powiedziała. – Gdybyśmy byli sami, nie gasilibyśmy lampy, żeby dobrze się widzieć, ja mogłabym krzyczeć do woli i nikt by się nie wtrącał, a ty mówiłbyś mi na ucho wszystkie świństwa, jakie ci przyjdą do głowy.
Ta rozmowa, zacięta uraza do ojca i wizja niczym nieskrępowanej miłości natchnęła go spokojną odwagą. Spontanicznie, bez żadnych wstępnych napomknień, opowiedział o wszystkim bratu.
Mały Aureliano z początku rozumiał tylko ryzyko olbrzymiego niebezpieczeństwa, jakie oznaczały przygody brata, nie umiał jednak pojąć ich uroku. Stopniowo i jego zaczęła ogarniać ta sama gorączka. Kazał sobie opowiadać ze szczegółami wszystkie perypetie, starał się przeżywać cierpienia i rozkosz brata, czuł się przerażony i szczęśliwy. Czekał na niego, nie śpiąc aż do świtu w swym samotnym łóżku, którego materac parzył jak rozżarzone węgle, a potem rozmawiali aż do chwili, kiedy trzeba było wstawać. Bardzo szybko obaj zaczęli cierpieć na to samo odrętwienie, odczuwać tę samą pogardę dla alchemii i mądrości ojca, obaj schronili się w swej samotności. „Ci chłopcy chodzą jak nieprzytomni – mówiła Urszula. – Pewnie mają robaki”. Przyrządziła im obrzydliwy napar z utłuczonej na proszek lebiody, co obaj wypili z nieoczekiwanym stoicyzmem, po czym jedenaście razy tego dnia siadali równocześnie na nocnikach, aż wydalili pasożyty, które pokazywali wszystkim z wielką radością, bo pozwoliły zmylić Urszulę co do przyczyny ich stanu ducha. Aureliano mógł już wówczas nie tylko rozumieć, ale i przeżywać doświadczenia brata jak własne, bo kiedyś, gdy ten wyjaśniał nader drobiazgowo mechanizm miłości, przerwał pytaniem: „I co się wtedy czuje?”. Na co José Arcadio odpowiedział bez namysłu:
– Coś jak trzęsienie ziemi.
W pewien styczniowy czwartek o drugiej nad ranem urodziła się Amaranta. Jeszcze zanim ktokolwiek wszedł do pokoju, Urszula obejrzała ją dokładnie. Była lepka i wymykała się z rąk jak mała jaszczurka, ale wszystkie członki miała ludzkie. Aureliano dowiedział się nowiny dopiero, gdy się zorientował, że dom jest pełen ludzi. Korzystając z ogólnego zamieszania, poszedł szukać brata, którego od jedenastej nie było w łóżku, podejmując tę decyzję tak impulsywnie, że nawet nie zadał sobie pytania, jak go wyciągnąć z sypialni Pilar. Przez kilka godzin krążył wokół jej domu, gwiżdżąc umówione sygnały, aż bliskość świtu zmusiła go do powrotu. W pokoju matki zastał Josego Arcadia, który z najniewinniejszą pod słońcem miną bawił się ze swą nowo narodzoną siostrzyczką.
Urszula kończyła swój czterdziestodniowy okres rekonwalescencji po porodzie, gdy wrócili Cyganie. Byli to ci sami cyrkowcy i żonglerzy, którzy przedtem przywieźli lód. W przeciwieństwie do bandy Melquiadesa, w krótkim czasie dowiedli, że nie są heroldami postępu, tylko handlarzami rozrywek. Nawet wtedy, gdy przywieźli lód, nie mówili o jego użyteczności w życiu ludzkim, lecz pokazywali go po prostu jako osobliwość jarmarczną. Tym razem wśród wielu innych ciekawostek mieli latający dywan, traktowali go jednak nie jak wynalazek o fundamentalnym znaczeniu dla rozwoju komunikacji, lecz jako przedmiot rozrywki. Ludzie oczywiście wygrzebywali ostatnie okruchy złota, aby się nacieszyć krótkim lotem nad wsią. Pod ochroną błogiej bezkarności powszechnego zamieszania José Arcadio i Pilar przeżywali godziny niczym nieskrępowanej wolności. Przechadzali się wśród tłumu jak para szczęśliwych narzeczonych, zaczęli nawet podejrzewać, że miłość może być uczuciem spokojniejszym i głębszym niż bezgraniczne, lecz nietrwałe szczęście ich potajemnych nocy. Pilar jednak przerwała czar. Rozochocona entuzjazmem, z jakim José Arcadio dotrzymywał jej towarzystwa, wybrała najbardziej niewłaściwy moment i sposób, by za jednym zamachem zwalić mu cały świat na kark. „Teraz naprawdę jesteś już mężczyzną” – oświadczyła. A ponieważ nie rozumiał, co przez to chciała powiedzieć, wyjaśniła dokładnie:
– Będziesz miał potomstwo.
Przez kilka dni José Arcadio nie śmiał wyjrzeć z domu. Wystarczyło, że usłyszał w kuchni hałaśliwy śmiech Pilar, a już uciekał do laboratorium, gdzie za przyzwoleniem Urszuli odżyły alchemiczne aparaty. José Arcadio Buendía radośnie powitał zbłąkanego syna i wprowadził go w tajniki swych wreszcie rozpoczętych poszukiwań kamienia filozoficznego. Pewnego popołudnia chłopcy wpadli w zachwyt na widok latającego dywanu, który przemknął na poziomie okna laboratorium, niosąc w powietrzu sterującego nim Cygana i kilkoro dzieci ze wsi, które wesoło machały do nich rękami. José Arcadio Buendía ani spojrzał na to. „Niech się bawią, nie zwracajcie na nich uwagi – powiedział. – My będziemy lepiej latać od nich za pomocą środków bardziej naukowych niż ta nędzna kapa na łóżko”. Mimo udawanego zainteresowania José Arcadio nigdy nie zrozumiał właściwości „jaja filozoficznego”, które wydawało mu się po prostu źle zrobioną butelką. Nie potrafił uciec od swej troski. Stracił apetyt i sen, wpadł w zły humor, tak samo jak jego ojciec w obliczu klęski któregoś ze swych przedsięwzięć. Tak bardzo się zmienił, że СКАЧАТЬ