Zemsta i przebaczenie Tom 1 Narodziny gniewu. Joanna Jax
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zemsta i przebaczenie Tom 1 Narodziny gniewu - Joanna Jax страница 6

Название: Zemsta i przebaczenie Tom 1 Narodziny gniewu

Автор: Joanna Jax

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-7835-553-3

isbn:

СКАЧАТЬ tańczyć mogła jedynie w samotności albo na nielicznych zabawach uświetniających ważne wydarzenia w miasteczku. Musiała uczyć się zawodu krawieckiego, do którego czuła żywiołową niechęć, i patrzyć na smutną twarz swojej rodzicielki, jak gdyby ta straciła złudzenia i pogodziła się z losem pogardzanej panny z dzieckiem. Jedynie babka Alutka, jej imienniczka, dodawała otoczeniu jaśniejszych barw, tryskając humorem i kpiąc z życia niczym komicy opowiadający pikantne dowcipy. Żądna przygód, bywała i w Wilnie, i w Berlinie, szukała swojego miejsca na ziemi, niestrudzenie podążając za marzeniami, radosnym życiem i tym, co kochała najbardziej…

      Alutka chciała zostać sławną projektantką mody, a dziadek Bronek miał być jej kluczem do sukcesu. Realizował jej pomysły, szyjąc dziwaczne suknie i spodnie dla kobiet, które z trudem przedzierały się na salony. Były uznawane za symbol chorego feminizmu, a kobiety, które w swojej zaciętości i odwadze usiłowały je nosić, wypraszano z kościołów, a na snobistycznych salonach stanowiły obiekt wszelkiej maści plotek i kpin. Inne projekty zaś oferowały paniom tańszą wersję sukienek kabaretowych, z mocno wyciętymi dekoltami i wykończonych frędzlami, które pobudzały męską wyobraźnię, rozpalały zmysły i cieszyły się powodzeniem jedynie wśród prostytutek. Gdy w końcu prototypy kreacji zalegały w garderobie, a Rosińscy spłukali się niemal do zera, dziadek Bronisław postanowił zaprotestować. Grożąc rozwodem i odebraniem prawa do opieki nad Michaliną, ich jedyną córką, wywiózł Alutkę na prowincję i założył mały zakład krawiecki, budząc niechęć starozakonnych, którzy opanowali w miasteczku wszelkie gałęzie usług. W proteście Alutka nigdy więcej nie zaprojektowała żadnej sukni, ku ogromnej uldze małżonka, wszak owe twory wyobraźni niesfornej żony mogłyby wywołać niemałą konsternację w tym konserwatywnym, małomiasteczkowym społeczeństwie.

      Alicja Rosińska jednak nie zgorzkniała i nie wyżywała się na mężu za brak wiary w jej talent, ale pogodziła się z losem, usiłując jedynie urozmaicić swoje życie dowcipami, głośnym śmiechem i poglądami, które wprawiały w osłupienie niejedną osobę zamieszkującą Chełmice.

      Jej wnuczka, leżąc w pokoju, przestała rozmyślać o pięknym Julianie, bez pamięci zakochanym w równie pięknej Adriannie Daleszyńskiej, i zaczęła rozważać burzliwe życie swojej babki. Cóż z tego, że nie udało jej się zostać sławną kreatorką mody i wylądowała w brzydkiej, nieciekawej mieścinie, gdzie jedyną atrakcją były krążące o Chełmickich plotki? Ale zawalczyła o swoje marzenia, spróbowała robić w życiu to, co kochała, a oprócz tego zdobyła serce dziadka, którego jedynie troska o jedynaczkę zatrzymała przed utratą wszystkiego, co miał, byle jego krnąbrna, ale pełna wdzięku żona była zadowolona.

      A gdyby tak została tancerką? Poruszałaby się pięknie, emanowała seksapilem, nosiła frywolne sukienki i mówiła niskim, chrapliwym głosem. Mężczyźni tracili głowy dla takich kobiet. Może nie były one najlepszym materiałem na żony, ale rozpalały zmysły, pobudzały fantazję i były niczym piękne anioły dane jedynie na chwilę, by uszczęśliwiać swoim widokiem rozmarzonych mężczyzn. Gdyby taką nową Alicję zobaczył za kilka lat Julian, czy również oszalałby, jak inni? A ona wówczas, rozpieszczona powodzeniem, dawałaby mu prztyczki w nos, uwodząc, a jednocześnie zwodząc obietnicą romansu? Kucharki i pokojówki, te które nabyły umiejętność czytania, zachwycały się romansami przystojnych, bogatych mężczyzn i ubogich, skromnych guwernantek, ale ona wiedziała, jaka była prawda. Ta płeć zdecydowanie wolała obdarzone seksapilem diwy w mocnym makijażu i w błyszczących sukniach, które oślepiały zbyt dużą ilością brokatu. Tak, mężczyźni kochali takie kobiety jak Hanka Ordonówna, Pola Negri czy ekscentryczna Tamara Łempicka. Ordonka też zaczynała jako tancerka, Mata Hari swoim tańcem uwiodła najważniejszych ludzi polityki, dlaczego ona miałaby nie spróbować? Była ładniejsza niż Ordonka, smuklejsza niż Mata Hari i poruszała się lepiej niż Helena Grossówna. Tak, mogłaby spróbować, ale jak? Musiałaby wyjechać, znaleźć mieszkanie i pracę, pójść do szkoły tańca, a na to wszystko potrzebne były pieniądze. Tymczasem ona nie miała żadnych. I mimo że w okolicy uchodziła za hardą i wygadaną dziewczynę, brakowało jej także odwagi, by rzucić się w wir wielkiego miasta, postawić wszystko na jedną kartę, niczym szuler oddający ostatnią monetę w nadziei na wielką wygraną.

      Nie jedząc kolacji, nie czytając ani nie schodząc do pracowni dziadka, usnęła, skulona w kłębek, przykryta przez matkę jedynie narzutą, by uciec przed światem, który zdawał się nie być jej światem. A jedyny promyk, który rozjaśniał jej monotonne życie, właśnie zgasł, obdzierając jednym zdaniem ze złudzeń, którymi karmiła się, odkąd skończyła trzynaście lat.

***

      Ten dzień dla jej przyjaciółki, Hanki Lewin, zapowiadał się daleko przyjemniej. Czar jednak prysł, gdy zbliżała się do rodzinnej chałupy. Jej matka siedziała na ławce przed domem, bledsza niż zwykle, i lekko pokasływała, z trudem łapiąc powietrze. W dłoni trzymała tamborek, a na sukience leżał motek czerwonej muliny. Wyglądała, jakby nie miała siły nawlec igły i przeciągnąć nici po zarysie maków namalowanych miękkim ołówkiem na grubym płótnie. A może cierpiała, słysząc dźwięki awantury dobiegającej z domu. Nie chciała kolejny raz patrzyć, jak jej ukochany synek Emil dostaje dyscypliną, jaką jej mąż wykonał z równym pietyzmem, co kosze, które sprzedawała co wtorek i piątek na targu.

      Tym razem Emil okradł z miedziaków glinianego aniołka w kościele, gdzie parafianie wrzucali drobne przeznaczone na nową chrzcielnicę. Organista, gdy przyłapał Emila na tym niecnym czynie, od razu powiadomił starego Lewina, wierzył bowiem, że ojcowskie cięgi sprawdzą się daleko lepiej niż policyjna koza.

      – Ty gnoju, złodziejskie nasienie. Żebym ja w domu złodzieja trzymał, co nawet świętego miejsca uszanować nie może! Oduczę cię kraść, ty parszywy hultaju. Łapy siekierą prędzej poucinam niż złodzieja wychowam! – krzyczał Ignacy Lewin, okładając syna, gdzie popadnie.

      – Nie chcę żyć w nędzy! – ze łzami w oczach odszczekiwał się Emil. – Nie chcę chodzić w za krótkich portkach i dziurawych butach! Lej mnie, a i tak do bogactwa dojdę, jak nie pracą, to złodziejstwem!

      Po tych słowach Ignacy zaczął bić Emila jeszcze mocniej. Miał problem z trafianiem, bo sprawny i młody syn odskakiwał co chwilę od ojca kaleki, gdy nie mógł znieść bólu razów zadawanych splecionymi wierzbowymi witkami.

      Gdy stary Lewin opadł z sił, odłożył ze złością dyscyplinę i przetarł zroszone czoło. Miał nadzieję, że tym razem na dłużej wybije chłopakowi z głowy takie haniebne pomysły.

      Hanka, podobnie jak matka, stała przed chałupą i czekała na zakończenie owej lekcji wychowawczej, której jej ojciec nader często lubił udzielać. Ona też kilka razy miała okazję zmierzyć się z bólem, jaki wywoływały witki, i te wspomnienia sprawiały, że wszelkie poczynania mogące rozzłościć ojca omijała szerokim łukiem.

      Gdy krzyki umilkły, drzwi chałupy otworzyły się i stanął w nich Emil. Chłopak miał oczy wypełnione łzami i czerwone pręgi na rękach, szyi, a nawet twarzy. Popatrzył ze złością na bladą, zatrwożoną matkę i wysyczał:

      – Nienawidzę was! Nienawidzę was wszystkich!

      Po chwili podciągnął opadające, wypłowiałe spodnie, poprawił rozchełstaną koszulę i pobiegł łąką w stronę miasteczka. Gdy dom zniknął mu z oczu, zwolnił. Czuł łaskotanie traw, słyszał skrzeczenie żab i przeklinał ojca. Nie tylko za to, że kolejny raz go sprał, ale dlatego, СКАЧАТЬ