Faraon wampirów. Bolesław Prus
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Faraon wampirów - Bolesław Prus страница 18

Название: Faraon wampirów

Автор: Bolesław Prus

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-7773-064-5

isbn:

СКАЧАТЬ Z tej wysokości jego świątobliwość nie spostrzega wprawdzie ludzi skrzywdzonych albo nienagrodzonych, ale dojrzy tłum gromadzących się bez zajęcia robotników. Nie zobaczy żołnierza w szynku, ale pozna, czy pułk odbywa musztrę. Nie widzi, co gotuje na obiad jakiś chłop albo mieszczanin, ale dostrzeże pożar zaczynający się w dzielnicy.

      Ten porządek państwowy – mówił, ożywiając się Herhor – jest naszą chwałą i potęgą. A kiedy Snofru, faraon najpierwszej dynastii, spytał pewnego kapłana, jaki by sobie pomnik wystawić, ten odpowiedział: „Wyrysuj, panie, na ziemi kwadrat i połóż na nim sześć milionów głazów – one przedstawią lud. Na tej warstwie połóż sześćdziesiąt tysięcy kamieni ociosanych – to będą twoi niżsi urzędnicy. Na tym ułóż sześć tysięcy kamieni wygładzonych – to będą wyżsi urzędnicy. Na tym postaw sześćdziesiąt sztuk pokrytych rzeźbą – to będą twoi najbliżsi doradcy, kapłani i wodzowie, a na szczycie połóż jedną bryłę ze złotym wizerunkiem słońca, którym będziesz ty sam”.

      Tak też zrobił faraon Snofru. W ten sposób powstała najstarsza piramida schodowa – rzetelny obraz naszego państwa – z której urodziły się wszystkie inne. Są to budowle niewzruszone, z których szczytu widać krańce świata, a które będą napełniać podziwem najodleglejsze pokolenia. W takim urządzeniu – ciągnął minister – spoczywa i nasza przewaga nad sąsiadami. Etiopowie byli równie liczni jak my. Lecz ich król sam troszczył się o swoje bydło, sam bił kijem poddanych i ani wiedział, ilu ich ma, ani potrafił zgromadzić ich, gdy wkroczyły nasze wojska. Tam nie było jednej Etiopii, ale wielka gromada ludzi nieuporządkowanych. Dlatego dzisiaj oni są naszymi wasalami. Książę libijski podobnie – sam sądzi każdą sprawę, szczególnie między ludźmi bogatymi, i tyle oddaje im czasu, że prawie nie może obejrzeć się za siebie. Toteż, pod jego bokiem, rodzą się całe bandy rozbójników, których my wytępiamy.

      A co to za szczęście dla nas, że królowie Niniwy i Babilonu mają tylko po jednym ministrze i tak są zmęczeni nawałem spraw jak ty dzisiaj! Oni wszystko sami chcą widzieć, sądzić i rozkazywać, przez co kompletnie zawikłali sprawy państwa. Gdyby jednak znalazł się jaki nikczemny pisarz egipski, który poszedłby tam, wytłumaczył królom ich błędy w rządzeniu i zaprowadził naszą urzędniczą hierarchię, tę naszą piramidę władzy, za kilkanaście lat Judea i Fenicja wpadłyby w ręce Asyryjczyków, a za kilkadziesiąt lat – od wschodu i północy, lądem i morzem zwaliłyby się na nas potężne armie, którym moglibyśmy nie dać rady.

      – Więc dzisiaj my napadnijmy ich, korzystając z tego nieładu! – zawołał książę.

      – Jeszcze nie wyleczyliśmy się z poprzednich naszych zwycięstw – odparł zimno Herhor i zaczął żegnać Ramzesa.

      – Alboż to zwycięstwa osłabiły nas?! – wybuchnął następca. – Alboż nie zwieźliśmy skarbów?!

      – A czy nie tępi się topór, którym ścinamy drzewo? – zapytał Herhor i wyszedł.

      Na parę dni przed wyjazdem do Dolnego Egiptu Ramzes został wezwany do jego świątobliwości. Faraon siedział na fotelu w marmurowej sali, w której nie było nikogo, a czterech wejść strzegły nubijskie warty.

      – Po pierwsze, synu – rzekł faraon – odkryję ci moje troski. Skarb nasz źle wygląda. Dopływ podatków jest co rok mniejszy, osobliwie z Dolnego Egiptu. Pytam się: co to znaczy? Odpowiadają: lud zubożał i osłabł, ubyło wielu mieszkańców, morze zabrało pewną przestrzeń gruntów od północy, a pustynia od wschodu, było kilka lat nieurodzajnych, słowem nieszczęście za nieszczęściem, a w skarbie coraz płycej…

      – Stanie się, jak rozkażesz, wasza świątobliwość – wtrącił książę.

      – Druga misja, którą musisz załatwić, jest trudniejsza. Coś się dzieje w Asyrii, co mój rząd zaczyna niepokoić. Otóż Asyria, mój książę, jest wulkanem. Przez całe wieki panuje w niej spokój i cisza, lecz nagle wylewają się wielkie armie i niszczą spokojnych sąsiadów. Dziś około Niniwy i Babelu słychać wrzenie, ta góra dymi. Musisz więc dowiedzieć się, o ile ten dym zwiastuje nawałnicę, i obmyślić środki zaradcze. Co gorsza Asyryjczycy znacznie udoskonalili sztukę tworzenia nieumarłych, którą wykradli nam Żydzi. Ich żywe trupy nie rozkładają się już po kilku tygodniach i cały czas zachowują swą siłę. Lękam się, by Asyryjczycy nie stworzyli z nich armii, która ruszy na Egipt. Lękam się, że nasz lud zmuszony utrzymywać egipską arystokrację i kapłanów oraz karmić fenickie wampiry nie będzie miał już dość sił, aby sprostać temu wyzwaniu.

      – Musimy zatem zatrudnić więcej najemnych żołnierzy, mój ojcze – odparł Ramzes. – Wezwijmy Greków, Libijczyków, wojowników z Nubii…

      – Nie mamy na to pieniędzy – westchnął ciężko stary faraon.

      – Więc cóż mam począć? – zdziwił się Ramzes.

      – Rozważ wszystkie możliwości, mój synu. I nie polegaj na sądach samych Egipcjan, bo każdy naród i rasa ma własny sposób widzenia rzeczy i nie chwyta całej prawdy. Wysłuchaj zatem, co myślą o Asyryjczykach Fenicjanie i Żydzi, Chetowie i Egipcjanie, i pilnie rozważ w sercu swym, co w ich sądach o Asyrii jest wspólnego.

      – Między ludźmi, u których mam zasięgać zdania o Asyrii, nie wspomniałeś, ojcze, Greków – wtrącił następca.

      Faraon pokiwał głową z dobrotliwym uśmiechem.

      – Nie ufasz Grekom, ojcze?

      – Grecy nie odróżniają marzeń i mitów od rzeczywistości. To urodzeni kłamcy, choć przyjemnie się ich słucha, zwłaszcza gdy mówią o swojej filozofii. Każdy z nich poświęci życie dla tej ułudy, ale to nie jest droga dla nas, Egipcjan. Korzystaj, mój synu, z greckich mieczy, ale nie z greckich rad.

      – A co mam sądzić o Fenicjanach? – spytał następca.

      – Oni kiedyś byli mądrzy, wyrzekli się człowieczeństwa i stali wampirami, ale to tylko handlarze. Dla nich cała egzystencja mieści się w zarobku, byle dużym, największym! Fenicjanin jest jak woda Nilu: wiele przynosi i wiele zabiera, a wciska się wszędzie. Trzeba dawać im jak najmniej, a nade wszystko czuwać, ażeby nie wchodzili do Egiptu szparami, po kryjomu.

      – A Żydzi?

      – Naród bystry, ale posępni fanatycy i urodzeni wrogowie Egiptu. Dopiero gdy poczują na karkach podkuty gwoździami sandał Asyrii, zwrócą się do nas. Tylko, że wtedy mogą nam już nie być do niczego potrzebni… Rozważ to wszystko dokładnie, mój synu, i wybierz drogę najlepszą dla państwa faraonów!

      ROZDZIAŁ X

      Cudzoziemska dzielnica Memfis leżała w północno-wschodnim rogu miasta, blisko Nilu. Budynki tutejsze, jak zresztą w całym mieście, były przeważnie białe. Można jednak było widzieć kamienice zielone jak łąka, żółte jak łan pszenicy, niebieskie jak niebo lub czerwone jak krew.

      Prawie w środku tej dzielnicy stał zajazd „Pod Okrętem” Fenicjanina z Tyru – Asarhadona, który jeszcze nie przemienił się w wampira. Był więc nadal człowiekiem, przeszło pięćdziesięcioletnim, szpakowatym, ubranym w długą koszulę i muślinową narzutkę na głowę. Krzątał się niestrudzenie od świtu do nocy, rozmawiając życzliwie ze swoimi gośćmi wszelkich narodów i stanów, co nie przeszkadzało mu zważać na pisarzy zapisujących skrupulatnie СКАЧАТЬ