Idiota. Федор Достоевский
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Idiota - Федор Достоевский страница 8

Название: Idiota

Автор: Федор Достоевский

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-7895-301-2

isbn:

СКАЧАТЬ niż dotychczas popatrzył na swojego gościa; w jednej chwili zmienił całe podejście do niego.

      – A wie pan, książę – odezwał się generał niemal zupełnie innym tonem – przecież ja pana właściwie nie znam. A może i Lizawieta Prokofiewna zechce poznać krewnego… Proszę poczekać, jeśli dysponuje pan wolnym czasem.

      – O, mam czas. Mój czas należy całkowicie do mnie – rzekł książę i ponownie odłożył swój kapelusz na stół. – Przyznam się, że liczyłem, iż Elizawieta Prokofiewna przypomni sobie mój list. Kiedy czekałem na pana, służący podejrzewał, że przyszedłem po prośbie – zauważyłem to – a zdaje się, że pan wydał co do tej kwestii surowe instrukcje. Ale ja naprawdę nie po to przyszedłem – chcę jedynie zapoznać się z ludźmi. Obawiam się tylko, że panu przeszkodziłem i niepokoi mnie ta myśl.

      – No cóż, książę – rzekł generał z wesołym uśmiechem – jeśli pan jest rzeczywiście taki, jakim się pan wydaje, to znajomość z panem będzie jedynie przyjemnością. Tylko widzi pan, ja jestem człowiekiem zajętym. Teraz znowu muszę parę rzeczy przejrzeć i podpisać, potem udam się do jego wysokości, potem na służbę, więc chociaż zawsze szczerze rad jestem ludziom… to znaczy dobrym ludziom… to… Zresztą, jestem tak pewien pańskiego dobrego wychowania, że… A ile ma pan lat, książę?

      – Dwadzieścia sześć.

      – Uuu! A mnie się zdawało, że o wiele mniej!

      – Tak, mówią, że mam młodą twarz. A tego, jak panu nie przeszkadzać, szybko się nauczę, bo sam bardzo nie lubię przeszkadzać… Wydaje mi się, że z pozoru jesteśmy tak odmiennymi ludźmi – pod różnymi względami, że… nie może być między nami wiele wspólnego. Ale wie pan, w to ostatnie sam nie wierzę, bo bardzo często nam się wydaje, że nie ma między nami żadnych wspólnych cech, a one są, tylko ludzkie lenistwo sprawia, że ich nie szukamy, a dokonujemy podziałów opierając się na zewnętrznych pozorach… Zresztą, może zacząłem pana nudzić? Pan jakby…

      – Dwa słowa – przerwał generał – czy ma pan jakiekolwiek środki do życia? Czy może zamierza pan szukać jakiegoś zajęcia? Proszę wybaczyć, że ja tak…

      – Ależ nie! Rozumiem i doceniam pańskie zainteresowanie. Póki co nie mam ani żadnych środków, ani zajęcia. A trzeba by coś znaleźć. Pieniądze do tej pory miałem cudze, od Schneidera, mojego profesora ze Szwajcarii, u którego się leczyłem i uczyłem. Dał mi tyle, żeby starczyło na podróż, tak że w tej chwili zostało mi dosłownie kilka kopiejek. Prawdę mówiąc, potrzebuję rady w pewnej sprawie, ale…

      – Niech pan powie, za co pan chce na razie żyć i co pan zamierza robić? – przerwał generał.

      – Chciałem podjąć jakąś pracę.

      – O, tak, filozof z pana. A czy posiada pan jakieś predyspozycje, talenty, jakieś zdolności,… które pozwolą panu zarobić na chleb? Znów proszę o wybaczenie…

      – O, niech pan nie przeprasza. Nie, myślę, że nie mam ani szczególnych talentów, ani zdolności, a nawet na odwrót, ponieważ jestem człowiekiem chorym i nie mogłem uczyć się systematycznie. A co do chleba, to wydaje mi się…

      Generał przerwał ponownie i znów zaczął przepytywać księcia, który jeszcze raz wszystko o sobie opowiedział. Okazało się, że generał słyszał o nieboszczyku Pawliszczewie, a nawet znał go osobiście. Dlaczego Pawliszczew interesował się jego wychowaniem – książę sam nie umiał wytłumaczyć. Może chodziło po prostu o dawną przyjaźń z jego ojcem. Książę został osierocony jeszcze jako małe dziecko. Dorastał i mieszkał cały czas na wsi, ponieważ jego zdrowie wymagało wiejskiego powietrza. Pawliszczew powierzył go opiece jakichś starszych obywatelek ziemskich, swoich krewnych. Wynajęto dla niego najpierw guwernantkę, potem guwernera. Okazało się, że chociaż książę wszystko zapamiętuje, to niewiele umie zadowalająco przekazać, ponieważ z mnóstwa rzeczy po prostu nie zdaje sobie sprawy; częste ataki choroby uczyniły z niego niemal całkowitego idiotę (książę sam się tak wyraził: „idiotę”). Opowiedział wreszcie, jak Pawliszczew spotkał się kiedyś w Berlinie z profesorem Schneiderem, Szwajcarem, który zajmuje się właśnie takimi chorobami i ma zakład leczniczy w Szwajcarii, w Kantonie Walijskim, gdzie leczy pacjentów z idiotyzmu i obłąkania własną metodą: zimną wodą i gimnastyką, a przy tym uczy i dba o ogólny rozwój duchowy; o tym, że Pawliszczew wysłał go do Szwajcarii do Schneidera, a sam dwa lata temu zmarł nagle, nie zdążywszy wydać żadnych rozporządzeń; że Schneider trzymał go jeszcze u siebie i kurował dwa lata, że go nie wyleczył, ale bardzo mu pomógł i wreszcie, na własne życzenie księcia i w związku z  pewnymi okolicznościami, wysłał go z powrotem do Rosji.

      Generał bardzo się zdziwił.

      – I nie ma pan w Rosji nikogo? Zupełnie nikogo? – zapytał.

      – Na razie nikogo, ale żywię nadzieję… ponadto dostałem list…

      – Ale przynajmniej – przerwał generał, nie dosłyszawszy informacji o liście – nauczył się pan czegoś i pańska choroba nie przeszkodzi panu w objęciu jakichś obowiązków, prostych i  niewymagających, na przykład w jakimś urzędzie?

      – O, zapewne nie przeszkodzi. A co do obowiązków, to bardzo pragnąłbym znaleźć jakieś zajęcie, bo i sam chciałbym wiedzieć, do czego się nadaję. Uczyłem się cztery lata, bez przerw – chociaż nie całkiem regularnie, bo według jego nietypowego systemu; udało mi się ponadto przeczytać bardzo dużo rosyjskich książek.

      – Rosyjskich książek? Jak więc rozumiem, zna pan ortografię i  może pisać bez błędów?

      – O, jak najbardziej.

      – Pysznie. A jaki ma pan charakter pisma?

      – Pismo mam wspaniałe. To właśnie mój talent – piszę po prostu jak kaligraf. Jeśli pan pozwoli, to mogę coś panu napisać na próbę – odparł książę z entuzjazmem.

      – Gdyby pan był tak uprzejmy; nawet należy to zrobić… I wie pan, podoba mi się w panu ta gotowość, książę. Pan jest bardzo miły, doprawdy.

      – Ma pan świetne przybory do pisania. Ile ołówków, ile piór, jaki znakomity, gruby papier… A jaki świetny ma pan gabinet! O, znam ten pejzaż, to szwajcarski krajobraz. Jestem pewien, że malarz malował go z  natury i że widziałem to miejsce. To w kantonie Uri.

      – Bardzo prawdopodobne, chociaż kupiłem go tutaj. Gania, niech pan da księciu papier. Proszę, papier i pióra. I proszę do tego stolika. Co to? – zwrócił się generał do Gani, który w tym czasie wyjął ze swojej teczki portret fotograficzny dużego formatu i podał go generałowi. – Ba! Nastazja Filipowna! Sama ci przysłała? Sama? – dopytywał się z wielką ciekawością i ożywieniem.

      – Teraz mi go dała, kiedy poszedłem złożyć życzenia. Już dawno prosiłem. Nie wiem, czy to przypadkiem nie miała być aluzja, że przyjechałem z pustymi rękami, bez prezentu w taki dzień – dodał Gania z  nieprzyjemnym uśmiechem.

      – No nie – z przekonaniem odpowiedział generał, wchodząc mu w słowo – i co ci w ogóle za myśli chodzą po głowie! Ona i aluzje… nie jest kobietą interesowną. A poza tym, co ty jej możesz dać, kiedy tu tysięcy potrzeba! Swój portret? À propos, nie prosi³a ciê jeszcze o portret?

СКАЧАТЬ