Idiota. Федор Достоевский
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Idiota - Федор Достоевский страница 7

Название: Idiota

Автор: Федор Достоевский

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-7895-301-2

isbn:

СКАЧАТЬ do niego strzelać. Będzie miał nadzieję. Ale niech pan temu samemu żołnierzowi przeczyta wyrok na pewno zwariuje albo zacznie płakać. Kto powiedział, że ludzka natura może to znieść i nie popaść w szaleństwo? Po co takie znęcanie się – ohydne, niepotrzebne, bezsensowne? Może jest gdzieś na świecie człowiek, który to przeżył: przeczytali mu wyrok, dali się pomęczyć, a potem powiedzieli „Idź, darowano ci”. O, możliwe, że od takiego człowieka można by się czegoś dowiedzieć. O takiej męce mówił Chrystus. Nie, z człowiekiem nie wolno tak postępować.

      Chociaż kamerdyner nie mógłby wszystkiego tak właśnie sformułować, zrozumiał główną myśl księcia. Świadczyło o tym nawet malujące się na jego twarzy wzruszenie.

      – Jeśli już pan tak bardzo chce zapalić – rzekł – to można, byle szybko, bo jakby generał nagle pana wezwał, a pana by nie było? Wejdzie pan w te drzwi, na prawo będzie taka komórka; tam można zapalić, tylko lufcik niech pan otworzy, żeby się dym nie rozchodził po domu.

      Księciu nie było jednak dane zapalić, ponieważ do przedpokoju wszedł nagle młody mężczyzna z papierami w ręku. Spojrzał na księcia kątem oka, gdy kamerdyner zdejmował z niego futro.

      – To jest, Gawriło Ardalionowiczu – zaczął kamerdyner konfidencjonalnie, niemal familiarnym tonem – książę Myszkin, jak sam mówi, krewny naszej pani. Przyjechał z zagranicy pociągiem, z jednym węzełkiem…

      Dalszych słów książę już nie dosłyszał, ponieważ kamerdyner zniżył głos do szeptu. Gawriła Ardalionowicz słuchał uważnie i spoglądał na księcia z dziwnym zainteresowaniem. Wreszcie przestał słuchać i  niecierpliwym krokiem zbliżył się do gościa.

      – Pan jest książę Myszkin? – zapytał nadzwyczaj miłym i uprzejmym głosem. Był to dość wysoki, bardzo przystojny, może dwudziestoośmioletni blondyn, o rozumnej i bardzo pięknej twarzy ozdobionej napoleońską bródką. Tylko jego uśmiech, niezwykle uprzejmy, był jakiś zbyt wyrafinowany, zęby zbyt równe i zbyt perłowe, a oczy, pomimo pogody i  prostoduszności, jakoś zbyt natarczywe i badawcze.

      „Zdaje się, że kiedy jest sam, to patrzy zupełnie inaczej i bardzo możliwe, że nigdy się nie uśmiecha” – błysnęło księciu jakieś przeczucie.

      Książę szybko powtórzył prawie wszystko, co wcześniej mówił Rogożynowi i kamerdynerowi. Gawriła Ardalionowicz słuchał i jakby coś sobie zaczął przypominać.

      – Czy to przypadkiem nie pan – zapytał w końcu – rok temu czy nawet wcześniej był łaskaw przysłać do Lizawiety Prokofiewny list, zdaje się ze Szwajcarii?

      – Właśnie tak było.

      – A zatem znają tu pana i na pewno pamiętają. Pan do jego ekscelencji? W tej chwili pana zapowiem. Jego ekscelencja zaraz będzie wolny. Tylko może by pan tymczasem… udał się do poczekalni…? Dlaczego on tutaj czeka? – surowo zapytał kamerdynera.

      – Mówiłem mu przecież. Nie chciał.

      Nagle otworzyły się drzwi gabinetu i wyszedł z nich jakiś wojskowy z teczką, mówiący donośnym głosem i rozdający na pożegnanie ukłony.

      – Gania, jesteś? – rozległo się z gabinetu – chodź-no tutaj!

      Gawriła Ardalionowicz skinął głową księciu i pospiesznie wszedł do gabinetu.

      Po dwóch może minutach drzwi się otworzyły i dobiegł z nich dźwięczny, przyjazny głos Gawriły Ardalionowicza.

      – Proszę wejść, książę.

      III

      Generał Iwan Fiodorowicz Jepanczyn stał na środku swojego gabinetu i z dużą ciekawością przyglądał się wchodzącemu księciu; nawet zbliżył się do niego na dwa kroki. Książę podszedł i przedstawił się.

      – Taak – rzekł generał – czym mogę służyć?

      – Nie mam żadnej naglącej sprawy; moim celem było po prostu poznać pana. Nie chciałbym panu zakłócać spokoju, nie znając pańskiego rozkładu dnia ani rozporządzeń… ale sam jestem prosto z pociągu… przyjechałem ze Szwajcarii…

      Generał lekko się uśmiechnął, jednak po krótkim namyśle zmienił wyraz twarzy. Potem znów się zamyślił, przymknął oczy, raz jeszcze obejrzał swego gościa od stóp do głów i energicznym ruchem wskazał mu krzesło. Sam usiadł nieco na ukos i odwrócił się do księcia z niecierpliwym wyczekiwaniem. Gania stał w kącie gabinetu przy biurku i  porządkował papiery.

      – Ogólnie mam mało czasu na zawieranie znajomości, ale ponieważ pan tutaj przyszedł w konkretnym celu, to…

      – Tak właśnie przeczuwałem – przerwał mu książę – że pan się dopatrzy w mojej wizycie jakiegoś szczególnego celu. Jednak proszę mi wierzyć, nie mam żadnego osobistego celu, oprócz przyjemności zawarcia znajomości z panem.

      – To naturalnie i dla mnie wielka przyjemność, ale wie pan, życie to nie tylko przyjemności i rozrywki, czasami zdarzają się też interesy… A przy tym do tej pory nie umiem dostrzec wspólnej… między nami.... by tak rzec, przyczyny…

      – Przyczyny oczywiście nie ma żadnej i wspólnego też mamy ze sobą niewiele. No, bo jeśli wziąć pod uwagę tylko fakt, że jestem księciem Myszkinem, a pańska małżonka pochodzi z tego samego rodu, to nie jest on wystarczającym powodem do wizyty. Doskonale to rozumiem. A mimo to jest on jedyną przyczyną mojej obecności tutaj. Nie było mnie w Rosji ponad cztery lata, w dodatku wyjeżdżałem stąd nie całkiem przy zdrowych zmysłach. Już wtedy o niczym nie miałem pojęcia, a teraz jest jeszcze gorzej. Potrzebuję dobrych ludzi. Mam nawet jedną sprawę i w ogóle nie wiem, do kogo się z nią zwrócić. Jeszcze w Berlinie pomyślałem: „To przecież prawie krewni, zacznę od nich. Może się sobie na coś przydamy, oni mnie, ja im, jeśli to dobrzy ludzie”. A słyszałem, że z was dobrzy ludzie.

      – Bardzo mi miło – zdziwił się generał. – A czy mógłbym wiedzieć, gdzie się pan zatrzymał?

      – Na razie nigdzie.

      – To znaczy prosto z pociągu przyszedł pan do mnie? Z… bagażami?

      – Jaki tam bagaż, mały węzełek z bielizną; zazwyczaj noszę go przy sobie. A pokój w hotelu i wieczorem zdążę wynająć.

      – To pan chce wynająć pokój?

      – Ależ oczywiście.

      – Słuchając pana, pomyślałem, że pan tak po prostu do mnie przyjechał.

      – To byłoby możliwe, ale tylko w wypadku, gdyby mnie pan zaprosił. Przyznaję jednak, że nawet wtedy bym nie został. Nie z  jakiegoś konkretnego powodu, tylko… taki mam charakter.

      – A więc dobrze się stało, że pana nie zaprosiłem i nie zapraszam. Niech pan pozwoli książę, jeszcze jedno pytanie, żeby już wszystko było jasne – właśnie się obaj zgodziliśmy, że o żadnym pokrewieństwie między nami nie może być mowy. I chociaż rozumie się samo przez się, że dla mnie byłby to zaszczyt, by tak rzec…

      – By tak rzec, mam wstać i iść sobie? – СКАЧАТЬ