Trylogia. Генрик Сенкевич
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Trylogia - Генрик Сенкевич страница 156

Название: Trylogia

Автор: Генрик Сенкевич

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Книги для детей: прочее

Серия:

isbn: 978-83-63720-28-5

isbn:

СКАЧАТЬ zaczął o przyszłość pytać. Wróżyły różnie – wróżyły nowe wielkie wojny i zwycięstwa, i klęski – nie umiały jednak powiedzieć hetmanowi, co się z nim samym stanie.

      Ale tymczasem właśnie z powodu klęski Krzeczowskiego, również jak z powodu zimy, tym pewniejszy był długi spokój. Kraj począł się koić, spustoszałe wioski zaludniać i otucha wstępowała z wolna we wszystkie zwątpiałe i przerażone serca.

      Z tąż samą otuchą nasi dwaj przyjaciele po długiej i trudnej podróży dojechali szczęśliwie do Zbaraża i oznajmiwszy się w zamku, natychmiast udali się do komendanta, w którym z niemałym zdziwieniem poznali Wierszułła.

      – A gdzie Skrzetuski? – pytał po pierwszych powitaniach Zagłoba.

      – Nie masz go – odpowiedział Wierszułł.

      – To waść masz komendę nad prezydium?

      – Tak jest. Miał Skrzetuski, ale wyjechał i mnie zdał załogę aż do swego powrotu.

      – A kiedy obiecał wrócić?

      – Nic nie mówił, bo sam nie wiedział, jeno mi tak rzekł na odjezdnym: „Jeśliby kto do mnie przyjechał, tedy mu powiedz, żeby tu mnie czekał.”

      Zagłoba z Wołodyjowskim spojrzeli na siebie.

      – Jak dawno pojechał? – pytał pan Michał.

      – Dziesięć dni temu.

      – Panie Michale – rzekł Zagłoba – niechże pan Wierszułł da nam wieczerzę, bo źle się radzi na głodno. Przy wieczerzy pogadamy.

      – Z serca służę waszmościom, bom i sam też miał do stołu siadać. Zresztą pan Wołodyjowski, jako starszy oficer, bierze komendę, więc ja to jestem u niego, nie on u mnie.

      – Zostań przy komendzie, panie Krzysztofie – rzekł Wołodyjowski – boś starszy wiekiem; przy tym mnie pewno jechać wypadnie.

      Po chwili wieczerza była podana. Siedli, jedli, a gdy pan Zagłoba zaspokoił już nieco pierwszy głód dwoma miskami juszki, rzekł do Wierszułła:

      – Nie suponujeszże waćpan, gdzie mógł jechać pan Skrzetuski?

      Wierszułł kazał iść precz pachołkom posługującym do stołu i po chwili namysłu tak mówić począł:

      – Suponuję, ale siła Skrzetuskiemu na tajemnicy zależy, więc nie chciałem przy służbie gadać. Korzystał on z pomyślnego czasu, bo pewnie tu do wiosny będziem w spokoju stali, i wedle moich supozycji, pojechał na poszukiwanie kniaziówny, która w Bohunowym jest ręku.

      – Bohuna nie ma już na świecie – rzekł Zagłoba.

      – Jak to?

      Pan Zagłoba opowiedział po raz trzeci czy czwarty wszystko, jak było, bo opowiadał to zawsze z przyjemnością; Wierszułł również, jak pan Longinus, nie mógł się wydziwić zdarzeniu, na koniec rzekł:

      – To Skrzetuskiemu będzie łatwiej.

      – W tym rzecz, czy ją odnajdzie. A ludzi ze sobą wziął jakowych?

      – Nikogo, sam pojechał z jednym Rusinkiem pacholikiem i z trzema końmi.

      – To już roztropnie postąpił, bo tam tylko fortelami trzeba radzić. Do Kamieńca można by może z chorągiewką dojść, ale już w Uszycy i w Mohylowie pewno stoją Kozacy, bo tam zimowniki dobre, a w Jampolu ich gniazdo; trzeba tam iść albo z całą dywizją, albo samemu.

      – A skądże waćpan wiesz, że on w tamtą właśnie stronę się udał? – pytał Wierszułł.

      – Bo ona tam ukryta za Jampolem i o tym on wiedział, ale tam jarów, zapadlin, komyszy tyle, że choć i wiedząc dobrze miejsce, trudno trafić, cóż dopiero nie wiedząc! Jeździłem ja za końmi i na sądy do Jahorlika, to wiem. Żebyśmy byli razem, może by łatwiej poszło, ale jemu samemu, wątpię, wątpię… chybaby mu przypadek jakowy drogę wskazał, bo i pytać się nie będzie mógł.

      – To waszmościowie chcieliście z nim jechać?

      – Tak jest. Ale cóż teraz poczniemy, panie Michale? Jechać za nim czy nie jechać?

      – Na waszmościn przemysł to zdaję.

      – Hum! dziesięć dni, jak pojechał, nie dognamy i – co więcej – kazał czekać na siebie. Bóg też wie, jaką drogą pojechał? Mógł na Płoskirów i Bar, jako stary trakt idzie, a mógł na Kamieniec Podolski. Ciężka tu jest sprawa.

      – Pamiętaj przy tym waszmość – rzekł Wierszułł – że są tylko supozycje, ale pewności nie masz, że po kniaziównę pojechał.

      – Otóż to, otóż to! – rzekł Zagłoba. – Nuż ruszył tylko dlatego, by języka gdzie zasięgnąć, i potem wróci do Zbaraża, bo to przecie wiedział, że mamy iść razem, i mógł się nas teraz spodziewać, jako w najlepszy czas. Ciężka to jest deliberacja.

      – Ja bym radził czekać z dziesięć dni – rzekł Wierszułł.

      – Dziesięć dni na nic; albo czekać, albo wcale nie czekać.

      – Ja zaś myślę, żeby nie czekać, bo i co stracimy, jeśli zaraz jutro ruszym? Nie odnajdzie kniaziówny pan Skrzetuski, to może właśnie nam Bóg poszczęści – rzekł Wołodyjowski.

      – Widzisz, panie Michale, nie można tu nic lekceważyć… wasze jesteś młody i chce ci się przygód – odpowiedział Zagłoba – a tu jest to niebezpieczeństwo, że gdy jej osobno on, a osobno my szukać będziem, łatwo rozbudzi się jakaś podejrzliwość w tamecznych ludziach. Kozactwo chytre i boi się, żeby kto nie odkrył ich zamysłów. Oni tam z baszą granicznym koło Chocimia mogą mieć konszachty lub z Tatarami za Dniestrem wedle przyszłej wojny – kto ich wie! Tedy na obcych ludzi, a zwłaszcza dopytujących o drogi, baczne będą mieć oko. Ja ich znam. Zdradzić się łatwo, a potem co?

      – To tym bardziej, bo może Skrzetuski w takowe popaść terminy, w których trzeba mu będzie pomóc.

      – I to także prawda.

      Zagłoba zamyślił się tak mocno, że aż mu skronie drgały.

      Na koniec rozbudził się i rzekł:

      – Zważywszy wszystko, trzeba będzie jechać.

      Wołodyjowski odetchnął z zadowoleniem.

      – A kiedy?

      – Wypocząwszy tu ze trzy dni, by dusza i ciało raźne były.

      Jakoż nazajutrz dwaj przyjaciele poczęli już czynić przygotowania do drogi, gdy niespodzianie w wilię ich wyjazdu przybył pacholik pana Skrzetuskiego, młody kozaczek Cyga, z wieściami i listami dla Wierszułła. Usłyszawszy o tym, Zagłoba i Wołodyjowski wnet pośpieszyli do kwatery komendanta i tam czytali co następuje:

      „Jestem w Kamieńcu, do którego droga na Satanów bezpieczna. Jadę do Jahorlika z Ormianami, kupcami, СКАЧАТЬ