Trylogia. Генрик Сенкевич
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Trylogia - Генрик Сенкевич страница 158

Название: Trylogia

Автор: Генрик Сенкевич

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Книги для детей: прочее

Серия:

isbn: 978-83-63720-28-5

isbn:

СКАЧАТЬ doznała. Mówię też waszmościom: wracajmy, bo o układach nie ma co i myśleć.

      – Wracajmy – powtórzył jak echo pan Brzozowski, kasztelan kijowski. – Nie może pokój stanąć, niech będzie wojna.

      Kisiel podniósł powieki i utkwił szklane oczy w kasztelanie.

      – Żółte Wody, Korsuń, Piławce! – rzekł głucho.

      I umilkł, a za nim umilkli wszyscy – jeno pan Kulczyński, skarbnik kijowski, począł odmawiać głośno różaniec, a pan łowczy Krzetowski za głowę się obu rękoma chwycił i powtarzał:

      – Co za czasy? Co za czasy! Boże, zmiłuj się nad nami.

      Wtem drzwi się otwarły i Bryszowski, kapitan dragonów biskupa poznańskiego, dowodzący konwojem, wszedł do izby.

      – Jaśnie wielmożny wojewodo – rzekł – jakiś Kozak pragnie widzieć ichmość panów komisarzy.

      – Dobrze – odrzekł Kisiel – a czerń rozeszła się już?

      – Poszli; obiecali jutro wrócić.

      – Bardzo nacierali?

      – Okrutnie, ale Kozacy Dońca zabili ich kilkunastu. Jutro obiecali nas spalić.

      – Dobrze, niech ten Kozak wejdzie.

      Po chwili drzwi się otwarły i jakaś wysoka, czarnobroda postać stanęła w progu izby.

      – Kto jesteś? – pytał Kisiel.

      – Jan Skrzetuski, porucznik husarski księcia wojewody ruskiego.

      Kasztelan Brzozowski, pan Kulczyński i łowczy Krzetowski porwali się z ław. Wszyscy oni służyli ostatniego roku z księciem pod Machnówką i Konstantynowem i znali pana Jana doskonale, Krzetowski był mu nawet powinowatym.

      – Prawda! prawda! toż-że to pan Skrzetuski! – powtarzali.

      – Co tu robisz? I jakeś się do nas dostał? – pytał Krzetowski biorąc go w ramiona.

      – W chłopskim przebraniu, jak waszmościowie widzicie – rzekł Skrzetuski.

      – Mości wojewodo – wołał kasztelan Brzozowski – toć to jest najprzedniejszy rycerz spod chorągwi wojewody ruskiego, sławny w całym wojsku.

      – Witam go też wdzięcznym sercem – rzekł Kisiel – i widzę, że wielkiej to rezolucji musi być kawaler, skoro się do nas przedarł.

      Po czym do Skrzetuskiego:

      – Czego od nas żądasz?

      – Abyście mi waszmość panowie iść ze sobą dozwolili.

      – Smokowi w paszczękę leziesz… ale gdy taka waszmościna wola, oponować jej nie możemy.

      Skrzetuski skłonił się w milczeniu.

      Kisiel patrzył na niego ze zdziwieniem.

      Surowa twarz młodego rycerza uderzyła go powagą i boleścią.

      – Powiedzże mi waszmość – rzekł – jakie powody gnają cię do owego piekła, do którego nikt po dobrej woli nie idzie.

      – Nieszczęście, jaśnie wielmożny wojewodo.

      – Niepotrzebniem pytał – rzekł Kisiel. – Musiałeś kogoś z bliskich utracić i tam go jedziesz szukać?

      – Tak jest.

      – Dawnoż to się stało?

      – Zeszłej wiosny.

      – Jak to?… i waść dopiero teraz na poszukiwania się wybrał? Toż to rok blisko! Cóżeś waszmość dotąd porabiał?

      – Biłem się pod wojewodą ruskim.

      – Zaliż tak szczery pan nie chciał waści permisji udzielić?

      – Ja sam nie chciałem.

      Kisiel znów spojrzał na młodego rycerza; po czym nastało milczenie, które przerwał dopiero kasztelan kijowski.

      – Wszystkim nam, którzyśmy z księciem służyli, znane są nieszczęścia tego kawalera, nad którymiśmy niejedną słoną kroplę z oczu uronili; a że wolał, póki była wojna, ojczyźnie służyć, zamiast swego dobra patrzeć, tym to chwalebniej z jego strony. Rzadki to jest przykład w dzisiejszych zepsutych czasach.

      – Jeśli się pokaże, że moje słowo u Chmielnickiego coś znaczy, to wierzaj mi waszmość, że go nie pożałuję w waścinej sprawie – rzekł Kisiel.

      Skrzetuski skłonił się znowu.

      – Idźże teraz spocznij – mówił łaskawie wojewoda – bo musisz być znużon niemało, jak i my wszyscy, którzy chwili spokoju nie mamy.

      – Ja go do swojej stancji zabiorę, to mój powinowaty – rzekł łowczy Krzetowski.

      – Pójdźmy i my wszyscy na spoczynek; kto wie, czy następnej nocy będziemy spali! – rzekł Brzozowski.

      – Może snem wiecznym – zakończył wojewoda.

      To rzekłszy udał się do alkierza, przy którego drzwiach czekał już pachołek, a za nim rozeszli się i inni. Łowczy Krzetowski prowadził Skrzetuskiego do swej kwatery, która była o kilka domów dalej. Pachołek z latarką szedł przed nimi.

      – Jakaż to noc ciemna i zawieja coraz większa – mówił łowczy. – Ej, panie Janie! cośmy za chwile dziś przeżyli… myślałem, że sąd ostateczny blisko. Czerń prawie nam nóż na gardle trzymała. Bryszowskiemu ręce ustawały. Jużeśmy się żegnać zaczynali.

      – Byłem między czernią – odrzekł Skrzetuski. – Jutro na wieczór czekają nowej watahy zbójców, której dali znać o was. Jutro trzeba koniecznie stąd wyruszyć. Wszakże do Kijowa jedziecie?

      – Zależy to od responsu Chmielnickiego, do którego kniaź Czetwertyński pojechał. Oto moja stancja… wejdź proszę, panie Janie, kazałem wina zagrzać, to się posilimy przede snem.

      Weszli do izby, w której na kominie palił się potężny ogień. Dymiące wino stało już na stole. Skrzetuski schwycił z chciwością za szklanicę.

      – Od wczoraj nie miałem nic w gębie – rzekł.

      – Wymizerowanyś strasznie. Widać i boleść, i trudy cię stoczyły. Ale mów mi jeno o sobie, boć ja przecie wiem o twojej sprawie… To ty kniaziówny tam między nimi szukać zamyślasz?

      – Albo jej, albo śmierci – odparł rycerz.

      – Łatwiej śmierć znajdziesz: skądże wiesz, że kniaziówna tam może być? – pytał dalej łowczy.

      – Bom jej gdzie indziej już szukał.

      – Gdzie СКАЧАТЬ